Podsumowanie roku 2009
Rok się skończył, wszyscy piszą jakieś podsumowania, zatem pomyślałem, że i ja coś napiszę. Zacząłem pisać tę notkę w styczniu kończę pod koniec lutego, trudno. Blog piszę od niedawna, ale ważniejsze spotkania z dziełami kultury z poprzedniego roku trafiły do Fotela przy kominku lub są w trakcie trafiania. Najciekawszy był Teatr, mnóstwo doskonałych przedstawień, mam kłopot ze wskazaniem najlepszych. Do pierwszej trójki wskazuję (A)polonię Warlikowskiego, Szczęśliwe dni Becketa w reż. Cieplaka (Teatr Polonia) oraz Napis w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym. Tuż za nimi są jeszcze Trzy siostry (Teatr Polonia), Porucznik z Inishmore i To idzie młodość (oba Teatr Współczesny).
Napis i Szczęśliwe dni na blogu już zagościły, Porucznika z Inishmore odwiedziłem z opóźnieniem, mimo że przed wypadem zwiedzaniowym do Irlandii koniecznie chciałem go zobaczyć; sztuka doskonała, ale też dobrze opisana przez innych recenzentów, podobnie jak To idzie młodość. Od dawna na wpis czeka (A)polonia, ale materia stawia opór. Trzy siostry i Czechow w ogóle, to inny świat, na inną rozmowę, właśnie TVP Kultura powtórzyła wszystkie podstawowe inscenizacje jego sztuk, w tym absolutnie upojny Wiśniowy sad (w reżyserii Andrzeja Domalika z doskonałą Jandą) i Iwanowa (Jana Englerta) oraz zupełnie żenujący sowiecki Utwór na pianolę , powiem tylko, że u Czechowa występują ziemianie, a u Michałkowa kołchoźnicy (na marginesie: do diabła skąd ta miłość do wszelkiego barachła z czasów sowieckich, kto tam układa program).
Z kinem sytuacja była prosta. Najlepszy, zachłystujący był Gran Torino. Odkryłem Hanekego po obejrzeniu Pianistki, na pewno ten reżyser będzie obserwowany, tym bardziej, że Biała wstążka już kandyduje do miana mojego najlepszego filmu roku 2010. Pod prąd powszechnej opinii idzie moja niska ocena Bękartów wojny (zob. notkę).
Świat książek niczym nie porwał. Mistrzów czytałem niedużo, adepci niczym nie zaskoczyli. Po długim namyśle w kategorii prozy palmę pierwszeństwa przyznaję Eustachemu Rylskiemu, ale głównie za stare utwory, choć dopiero teraz przeze mnie przeczytane Stankiewicz i Powrót a z nowych Warunek. Próby krytycznoliterackie w postaci Po śniadaniu mistrzowskie nie były, choć eseje poświecone Camusowi i Turgieniewowi, uzasadniały nabycie zbiorku.
Klasę potwierdził Le Carre, Mała doboszka czytana w zeszłym roku to po prostu arcydzieło, że o innych jego dziełach nie wspomnę.
W stan kompletnego pomieszania umysłowego wprowadził mnie Jonathan Littell książką Łaskawe. Z jednej strony wspaniała epicka panorama niemieckiego faszyzmu, perfekcyjnie zgodna z realnymi wydarzeniami historycznymi. Z drugiej strony obsceniczny modernizm. Z trzeciej strony czyta się z przyjemnością mimo gigantycznych rozmiarów, z czwartej strony budzi wątpliwości wieloma sformułowaniami trącącymi rewizjonizmem historiograficznym. Na koniec sam nie wiem, co o tej książce sądzić. Jak opinię miałbym wyrazić w jednym zdaniu, to nie potrafię. Chyba pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło.