Książki

Sprzysiężenie, pierwsza powieść Stefana Kisielewskiego

Stefan Kisielewski, Sprzysiężenie, okładka, recenzjaStefana Kisielewskiego znamy głównie jako publicystę, a zwłaszcza felietonistę. Tymczasem okazało się, że jako powieściopisarz był równie ciekawy, a chwilami wręcz genialny.

Sprzysiężenie to pierwsza powieść Kisiela, napisana podczas okupacji, kiedy autor miał dużo czasu… i skorzystał z rady Karola Irzykowskiego „pracujcie, myślcie, piszcie, okupacja to czas darowany – nigdy już może nie będziecie mieli okazji do takiego oderwania się od życia i skupienia wewnętrznego – po wojnie znów się zacznie literacka giełda.” Wydana po wojnie, w 1947 roku, kiedy autor był już felietonistą „Tygodnika Powszechnego”, wzbudziła mnóstwo protestów i kąśliwych recenzji. Najgroźniejsze dla Kisielewskiego były te, które ukazały się w jego macierzystym Tygodniku. Antoni Gołubiew, zarzucił książce, że jest antykatolicka, szerzy pornografię, a na dodatek źle pisze o kampanii wrześniowej. Po takim dictum Kisielewski został wyrzucony z redakcji i przestały się ukazywać jego felietony. Na szczęście dla nas wszystkich, po trzech miesiącach powrócił na łamy Tygodnika. Nad Sprzysiężeniem zawisła jednak aura skandalu, co niewątpliwie sprzyjało poczytności i wpłynęło na fakt jego kilku późniejszych wydań.

Osią, dookoła której organizują się wszystkie wydarzenia w powieści, jest pewne wydarzenie, które miało miejsce jeszcze w gimnazjum. Trójka przyjaciół złożyła sobie wtedy przysięgę „iż wyrzekną się raz na zawsze wszelkich namiętności oprócz jednej, która może zastąpić i wynagrodzić wszystko: oprócz twórczości. W pierwszym więc rzędzie winni wyrzec się najgroźniejszej namiętności, która aktualnie im zagraża: wyrzec się kobiet.” (s. 72)

Negatywny warunek w postaci „wyrzeczenia się kobiet” musiał oczywiście skutkować wieloma perypetiami, w sumie łatwymi do wyobrażeniami. Znacznie ciekawsze jest przyjrzenie się, jak było z celem tego Sprzysiężenia. Oto tylko jeden z jego uczestników, poszedł w stronę skoncentrowania się na twórczości. Pozostałych rozrywały inne namiętności, głównie o charakterze politycznym. Zaburzone relacje z kobietami też im życia nie ułatwiały. Sumarycznie biorąc, sprzysiężenie nie odniosło spodziewanego skutku, pomimo bolesności różnych wyrzeczeń. Nie było fajerwerków twórczości, a nawet tylko skoncentrowania na własnym rozwoju, mogącym w przyszłości zaowocować wielkimi dziełami.

Szkoda, że Kisielewski nie przeanalizował, dlaczego tak stało, co nie zagrało. Książka zbudowana jest wokół przeżyć jednego tylko z członków owego sprzysiężenia. W jego przypadku zaburzenia związane z brakiem relacji z kobietami lub z zupełnie pokręconymi związkami zdają się być główną przyczyną słabszego rozwoju duchowego i intelektualnego Henryka (bo tak na imię mu było). Koncentruje się on na swoich brakach i niemożnościach (podejrzewa w sobie impotencję) zamiast zająć się tym co najważniejsze – twórczością. Nie bardzo wiemy, jak w przypadku pozostałych uczestników tego sprzysiężenia zadziałały jego skutki. Co z nimi?

Ostatecznie, czy to treść przysięgi była niedobra, czy inne czynniki zaważyły na braku sukcesu? Przecież na tym świecie dobrze funkcjonują celibatariusze, a i parę osób mógłbym wskazać, które poświęciły dla działalności intelektualnej swoje życie osobiste. Im się udało, a dlaczego tym młodym chłopcom raczej nie? Jeśli potraktować powieść jako Bildungsroman, to zadane wcześniej pytanie robi się kluczowe. Kisielewski pozostawił je na boku głównego nurtu powieści.

W istocie najważniejsze wydarzenia Sprzysiężenia układają się wokół Henryka z Zygmuntem, który jest zdecydowanie osobowością dominującą i wciąga Henryka w swoje koncepcje ideologiczne, egzystencjalne, a pod koniec także polityczne. Ciężar powieści przeniósł się zatem z tytułowego sprzysiężenia w kierunku relacji zależności Henryka od Zygmunta. Nie do końca potrafimy zresztą zrozumieć, dlaczego do tego doszło. Henryk zdawał sobie sprawę, że jest, a w każdym razie może być, obiektem manipulacji ze strony swojego szkolnego kolegi. Ale i tak ulegał presji ze strony Zygmunta.

Jeden z zarzutów sformułowanych w roku 1947 przez redakcję „Tygodnika Powszechnego” jest jednak wart rozpatrzenia. Chodzi o przedstawienie walk we wrześniu 1939 roku. Henryk po długiej tułaczce trafia w końcu do jednego z ośrodków uzupełnień we wschodniej Polsce. Panuje tam marazm, później kompletny chaos, a w operacjach bojowych niepotrzebne szafowanie krwią żołnierzy. Kisielewski w takim przedstawieniu września naraz się myli i naraz mówi prawdę. Ma rację, bo rzeczywiście ci, którzy trafili do ośrodków zapasowych, nieprzygotowanych do działalności bojowej, mogli mieć poczucie nudy, a po zbliżeniu się frontu, pewnego zagubienia, bo te ośrodki były przeznaczone tylko do zebrania żołnierzy i przekazania ich do właściwych jednostek, jako uzupełnienie strat, nie do samodzielnej działalności bojowej. Jednocześnie Kisielewski się myli, bo o obrazie walk we wrześniu decydowali ci, którzy byli na froncie, którzy walczyli w pełnowymiarowych jednostkach bojowych, a nie ci, którzy znajdowali się na głębokim zapleczu. Natomiast zarzut szafowania krwią żołnierzy, dla osiągnięcia jakiś prywatnych celów przez oficerów dowodzących oddziałami, należy bezwzględnie potraktować jako bzdurę. Jedyne co Kisielewskiego trochę tłumaczy, to okres w którym pisał Sprzysiężenie. Były to lata okupacji, lata goryczy po nieoczekiwanie przegranej kampanii, lata poniżenia. Łatwo się wtedy szuka winnych, łatwo feruje oceny, tym łatwiej, że jakakolwiek zobiektywizowana wiedza była wtedy w kraju kompletnie niedostępna.

Jeśli chodzi o formę, to byłem pod wrażeniem opisów stanów psychicznych i intelektualnych postaci występujących w książce. Powiedzieć, ze były one wyczerpujące, to spłycić zagadnienie. Najczęściej były to piękne, ciekawe, dogłębne  analizy, które czytałem naraz z przyjemnością i szacunkiem dla autora. Już wtedy młody Kisielewski był bystrzakiem, czuje się to wyraźnie.

Ciekawe są również losy rękopisu Sprzysiężenia. Dzięki pośrednictwu Czesława Miłosza, rękopis zakupił Władysław Ryńca, okupacyjny milioner, który nadwyżki finansowe lokował właśnie w rękopisy przewidując ich wydanie po wojnie. Ryńca mieszkał w Piastowie pod Warszawą i dzięki temu Sprzysiężenie ocalało, bo wszystkie inne papiery młodego Kisielewskiego spłonęły w Warszawie podczas Powstania.

Negatywnie zaskoczyło mnie w przedmowie Michała Komara, że główne walory powieści zauważa w opisie wypicia jednego głębszego i stanu jaki się po nim osiąga. No cóż, każdy ma jakieś doświadczenia, do których się odwołuje. Ale czy wypada do tego tylko sprowadzać nietuzinkową powieść wybitnego autora? Rozumiem, kraj wódki, kultura zbudowana wokół jej picia, ale może nie tylko gorzałka się tu liczy?

Podsumowując – bardzo ciekawa lektura, dająca do myślenia. Szkoda, że główny temat nie został do końca wyeksplorowany. Zarzuty pornografii i antykatolickości po upływie pewnego czasu, okazały się całkowicie chybione. Ogólna ocena 7/10.

Stefan Kisielewski, Sprzysiężenie, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012 (I wyd. 1947)

PS Niechlujność wydawcy doprowadziła do tak kuriozalnej sytuacji, że na okładce książki widnieje inny autor Wstępu, niż na karcie tytułowej. Ostatecznie ów Wstęp napisał chyba Michał Komar. W żywej paginie, na stronach Wstępu i Posłowia, niezależnie od tego, kto je napisał naprawdę widnieje i tak Stefan Kisielewski. Po co w takim razie robić w ogóle żywa paginę?



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

trzy + 1 =