• Książki

    O wojnie na Bałkanach

    Witold Gadowski, Smak wojny, recenzja, Kosowo, AlbaniaBohaterem książki jest Andrzej Brenner, dziennikarz udający się do Kosowa. Jego praca sprawozdawcy z tego ogarniętego wojną domowa kraju jest jednak tylko przykrywką do zupełnie innej działalności. Współorganizuje bowiem transport broni dla albańskich partyzantów. Ma przy tym wątpliwości moralne, ale przeważa argument, że skoro walki i tak się toczą, to chociaż niech szanse w tym konflikcie będą wyrównane.

    W czasie pobytu w Prisztinie, stolicy Kosowa, poznaję piękną Serbkę, Vesnę. Rodzi się miłość. Uczucie jest głębokie, powinowactwo dusz, metafizyka i takie tam. Wszystko wygląda jak rzeczywistość z pięknej bajki. Splot różnych wydarzeń powoduje, że Serbscy agenci zabijają Vesnę. Życie Andrzeja Brennera traci sens i smak.

    Jednocześnie z zżyciem uczuciowym toczą się inne wydarzenia. Brenner bierze udział w walkach partyzanckich, dostarcza broń Albańczykom, spędza upojny czas w Czarnogórze, w pięknym mieście portowym Kotor. W kolejnej odsłonie Brenner organizuje konwoje humanitarne mające ukryty cel w postaci misji ratunkowej dla przyjaciół poznanych w czasie bałkańskich eskapad Brennera. Dzieje się dużo i jest ciekawie.

    Do mocnych stron książki należy bardzo rzetelne przedstawienie rzeczywistości wojen po rozpadzie Jugosławii. Czuje się, że autor tam był i z bliska widział realia. Dzięki temu unika pochopnych sadów, nie buduje czarno-białej rzeczywistości. Serbów nie oszczędza za ich działania w Kosowie, ale jednocześnie przecież jego bohater zakochuje się właśnie w Serbce, pomocy udzielają im Albańczycy, życzliwą przystań znajdują w Czarnogórze a ich najbliższym przyjacielem jest Chorwat wyznania muzułmańskiego. Pokazuje to, jak zawikłane są relacje na Bałkanach. Wielką zasługa Witolda Gadowskiego jest ich pokazanie. Dla mnie to największa zaleta Smaku wojny.

    Mimo wątku miłosnego książka przynależy do nurtu literatury męskiej. W gruncie rzeczy jest opowieścią o prawdziwej męskiej przyjaźni weryfikującej się w momentach trudnych, nawet dramatycznych. Bez ckliwości, na spokojnie, bez nadmiaru słów i deklaracji.

    Ciekawe jest też przesłanie książki. Autor wydaje się mówić, ze nie można bezkarnie zagłębiać się w dramatyczne konflikty, brać udział w wojnie i wyjść z tego bez szwanku. Brutalna rzeczywistość człowieka dopada, a wtedy nic nie jest takie samo, jak przedtem.

    Warto też zwrócić uwagę, że książka jest z ducha prozy Marka Nowakowskiego. Tu też najciekawsze są postacie z marginesu, dominuje język prosty, zwykli ludzie, a przez wydarzenia przebijają się wartości podstawowe. Dla miłośników Marka Nowakowskiego lektura obowiązkowa.

    Strona literacka, a zwłaszcza dialogi nie są najmocniejsza stroną książki. Mimo to przeczytałem ją z zainteresowaniem i autorowi jestem wdzięczny. W wielu momentach książka dawała do myślenia. Oceniam 8/10 i zaliczam do sił sensu za unikanie stereotypów i przywracanie wartości podstawowych.

    Witold Gadowski, Smak wojny, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2013.

  • Film

    Bułgarska lekcja, Takie są zasady

    Na projekcję trafiłem już po ogłoszeniu listy laureatów 30 Warszawskiego Festiwalu Filmowego, wiedziałem, na co idę. Lekcja zrobiła na mnie, na innych zresztą widzach również, ogromne wrażenie. Na nagrodę zdecydowanie zasłużyła.

    Lekcja, reż. Kristina Grozeva, Petar Valchanov

    W pewnej szkole w Bułgarii, w  jednej z klas dochodzi do kradzieży portfela. Młoda nauczycielka jest zdeterminowana, żeby znaleźć złodzieja wśród swoich uczniów. W tym samym czasie ona sama popada w poważne tarapaty finansowe z powodu niespłacanego kredytu. Przychodzi komornik, za trzy dni ma już dojść do licytacji jej rodzinnego domu. Sytuacja jest dramatyczna. W końcu kobieta decyduje się na wzięcie bierze chwilówki  w podejrzanej firmie pożyczkowej. Jak zwykle w takich sytuacjach, nie może go spłacić, jest poddawana różnym upokarzającym presjom, z propozycją usług seksualnych włącznie. W końcu decyduje się rozwiązać swój problem wykonując skok na bank. Akcja się udaje, o dziwo, ale w tym samym czasie znajduje klasowego złodzieja, którego z taką pasją szukała. Oczywiście winę mu darowuje, przy jej wyczynach –  to zgoła pikuś.

    Film jest bardzo szybki. Ilość wydarzeń, zwrotów akcji, zaskoczeń jest naprawdę duża. Tempo mamy jak we thrillerze, mimo iż ostatecznie to kino społeczne z głębszą refleksją.

    Kilka z tych filmowych epizodów daje do myślenia, jak np. ten z pułapką na szkolnego złodzieja poprzez pozostawienie znaczonego banknotu. Presja na demaskację zła obraca się przeciwko nauczycielce, która ma z tego powodu niemałe kłopoty w swoich sprawach finansowych. Czy warto było, warte zastanowienia. Takich kwestii jest w filmie więcej. Dla mnie stanowi o jego sile. Tempo i sprawność filmowa ma znaczenie drugorzędne.

    Ważne dla mnie jest także, że nauczycielka, główna postać filmu, jest osobą uporządkowaną, o silnych tendencjach moralnych, czasem wręcz fundamentalnych, a jednocześnie wzbudza naszą sympatię, kibicujemy jej dzielności, bardzo chcemy, aby udało się wywinąć z lecącej na nią gilotyny finansowej.

    To drugi na festiwalu film bułgarski, w którym detonatorem nieszczęść jest komornik licytujący dom rodzinny za niespłacony kredyt (także Dzień sądu/Judgment). To chyba jakiś szczególny problem Bułgarii, a może nawet sygnał dla jej władz.

    Bardzo wysoko oceniam ten film. Połączenie kina refleksji moralnej z tempem thrillera, apetycznie zarysowana bohaterka dało bardzo dobry efekt, nie dziwię się, że wygrał kategorię debiutów, 10/10.

    Takie są zasady

    Ten film to całkowite przeciwieństwo Lekcji. Dzieje się mało, spokojnie, z namysłem, szczegóły mają znaczenie.

    Widzimy normalną, niespiesznie żyjącą rodzinę. Właściwie archetyp rodziny. Rutynowo toczą się codzienne sprawy: budzik, śniadanie, praca, zakupy, obiad, telewizor. Każda z tych czynności pokazana jest z uwagą, z sympatią dla tych prostych ludzi, którzy sprzeczają się jak smażyć kotlety. Afirmacja spokojnego życia to w moich oczach duży plus.

    Takie są zasady/Takva su pravila, reż. Ognjen Sviličić

    W życie tej skromnej rodziny niespodziewanie wdziera się dramat. Jedyny syn bohaterów filmu wraca do domu pobity, ale nic nie wskazuje na poważniejsze problemy zdrowotne. Następnego dnia już nie żyje.

    W tym momencie zaczyna się najciekawsza część filmu. Początkowo rodzice nie mogą uwierzyć w tę wiadomość i to w jak najbardziej dosłownym sensie. Przecież aparatura jest podłączona, niedawno mieli z nim kontakt, to niemożliwe, aby umarł. Informacja ich totalnie ogłusza. Są w szoku. Działają niby normalnie, ale w gruncie rzeczy tylko mechanicznie. Życie dla nich straciło smak. Studium tego wstrząsu jest doskonałe.

    Niestety w tym momencie musiała zwyciężyć poprawność. Ojciec zmarłego chłopca odszukuje sprawcę pobicie i sam go zdrowo tłucze. Przemoc rodzi przemoc. Po raz tysięczny międli się ukochaną tezę poprawnościowców. A mógł wyjść taki oryginalny film.

    Zasłużona nagroda za reżyserię. Tak celnie oddać nastroje tych zwykłych rodziców i to używając prostych środków, taki rysunek cienkim piórkiem, klasa. Za reżyserię, za ciekawy portret chorwackiej rodziny 10/10, za namolną poprawność finału obniżam do 8/10.

    Lekcja, reż. Kristina Grozeva, Petar Valchanov, Bułgaria 2014, pierwsza nagroda w konkursie 1-2 WFF

    Takie są zasady/Takva su pravila, reż. Ognjen Sviličić, Chorwacja 2014, nagroda za najlepszą reżyserię.

  • Teatr

    Ucho, gardło, nóż i Verdana Rudan

    Mimo kilku lat na scenie monodram Krystyny Jandy ciągle robi wrażenie. Jest to dwugodzinny słowotok znerwicowanej Tonki z domu Babić. Mówi o wszystkim: o małżeństwie, o nerwicy, o wojnie, o bezsenności. Nie może spać i ogląda telewizję z wyłączonym głosem, komentując naiwność i pozorność pokazywanych programów. Nad wszystkim ciąży jednak wojna, która dla Tonki zaczęła się tym, że zaoferowała swoje ciało jakiemuś urzędnikowi, aby wyreklamować męża z wojska, a poza tym dowiedziała się, że jest Serbką (po ojcu), co postawiło ją natychmiast poza nawiasem społeczeństwa.

    Krystyna Janda w roli Tonki BabićMonolog Tonki jest chaotyczny, strukturalnie popękany, ale przez to jakiś autentyczny. Obfituje w wulgaryzmy, bo Tonka nie potrafi inaczej zapanować nad swoimi nerwami, ale ostatecznie nie są one rażące. Krystyna Janda stworzyła kolejną wielką kreację i pokazała, że w monodramach czuje się, jak ryba w wodzie. Nad widzami panuje niepodzielnie od samego wstępu, kiedy mówi „Gdybyście byli normalną publicznością już byście stąd wyszli. Ale to mój teatr i nikt nie wyjdzie, bo zamknęłam drzwi.” Umiejętnie dozuje elementy komiczne i dramatyczne, często je zresztą przeplatając.

    W moim osobistym odbiorze, bardzo przeszkadzał wybuchający na widowni śmiech, a prawdę powiedziawszy rechot, nie zawsze w odpowiednich momentach. Odnoszę wrażenie, że do teatru coraz więcej osób chodzi dla prostej rozrywki, jak na nieco inteligentniejszą dyskotekę. „Płacę za bilet, mam prawo się rozerwać i będę się zarykiwał, ile dusza zapragnie, bo przyszedłem, aby oderwać się od codzienności i mam prawo robić, co chcę.” Zresztą Vedrana Rudan w wywiadzie zauważyła, że w Polsce ludzie się śmieją na tej sztuce, a w Chorwacji i Serbii panuje grobowe milczenie. Warte refleksji.

    W tym miejscu recenzja powinna się zakończyć, bo po co dłużej pisać o sztuce, która jest na afiszu od kilku lat. Ale mnie podkusiło, żeby temat pogłębić, przeczytać wywiady z autorką i sięgnąć do jej książek. Moja ukochana biblioteka w Podkowie Leśnej książki ściągnęła, ja rzuciłem się jak głupi na ser i…  przeżyłem szok poznawczy. Ucho, gardło, nóż jest powieścią kompletnie poplątaną, w wielu miejscach bezsensowną, wulgarną nie tylko w warstwie językowej, nieprzekonywującą jeżeli chodzi o traumy wojenne, a raczej wskazującą na ciężką psychozę autorki i to sięgającą daleko dalej wstecz niż doświadczenia wojny domowej. Krystyna Janda okazała się nie tylko genialną aktorką, ale przede wszystkim należy jej się Oscar „za scenariusz adaptowany”. Z trajkotania szokującego rynsztokowością i jeszcze na dodatek kompletnie neurotycznego w strukturze sensów, Janda zrobiła przejmujący spektakl, który nie tylko nie irytuje bełkotem, ale przykuwa uwagę widzów przez bite dwie godziny i, w przeciwieństwie do książkowego pierwowzoru, budzi sympatię dla bohaterki.

    okładkaDruga książka Vedrany Rudan Miłość od ostatniego wejrzenia okazała się jeszcze większą porażką. Autorka postanowiła kontynuować passę i zbudować rozpoznawalność przez stałe szokowanie czytelników (a raczej myślę, czytelniczek) już nie tylko wulgarnością, ale wręcz obscenicznością, o której pisać trudno (np. wielokrotnie wraca do śmierdzących narządów płciowych). Oprócz empatii dla kobiety systematycznie bitej i poniżanej najpierw przez ojca, a później przez męża, żadnych innych pozytywnych uczuć ta powieść nie wywołuje. Natomiast negatywnych emocji rodzi wiele, a wśród nich dominuje wściekłość z powodu bezsensownie straconego czasu.