• Militaria

    Bitwa pod Albuerą 1811

    Tomasz Rogacki, Albuera 1811, recenzjaNa fali moich zainteresowań hiszpańskich sięgnąłem po tę pozycję. Niestety po lekturze uczucia miałem mieszane. Monografie bitew często mają plus, że dają przejrzysty szkic całej wojny lub kampanii, która do danej bitwy doprowadziła. Na podstawie dość długiego opisu w tej książeczce, naprawdę ciężko zorientować się o co w tej wojnie chodziło i jaki miała przebieg. Groch z kapustą. Dla porządku tylko przypomnę, że bitwa miała miejsce w czasie wieloletniej wojny francusko-hiszpańskiej, z tym, że Hiszpanów intensywnie wspierali Anglicy, Portugalczycy i różne oddziały zaciężne.

    Stosunkowo dobrze na tym tle wypadło przedstawienie samej bitwy. Spory udział miały w tym dobre mapy. Reprodukowano zarówno mapy z epoki , jak i posłużono się współczesnymi mapami z przejrzystym zaznaczeniem położenia wojsk poszczególnych stron. W efekcie opis bitwy był dość klarowny i łatwo było zorientować się, co do jej przebiegu, zamysłu dowódców, błędów i wreszcie skutków.

    W bitwie wzięła udział polska Legia Nadwiślańska i odniosła kolosalny sukces, który powinien przyćmić nawet szarżę pod Somiesierrą. Podczas jej trwania miała bowiem miejsce szarża całego 1 pułku ułanów pod dowództwem płk. Jana Konopki, który w proch rozniósł całą brygadę angielskiej piechoty. Polscy lansjerzy (czyli ci, którzy walczyli lancą) rozbili szyk Anglików i metodyczni wykłuli rozproszonych piechurów. Zarówno skala tej szarży i rozmiar skutków chyba przewyższał Somosierrę, ale ten symbol pozostanie i tak niewzruszony.

    Dla ciekawych dodam, że bitwa zakończyła się właściwie wynikiem nierozstrzygniętym, mimo że po sukcesie polskich lansjerów, zdecydowane działania mogły doprowadzić do klęski Anglików, ale marsz. Soultowi zabrakło zdecydowania. Biorąc pod uwagę ilościową przewagę wojsk hiszpańsko-angielskich, był to ograniczony sukces francuski.

    Do zalet recenzowanej książeczki zaliczam również przywrócenie pamięci fenomenalnej szarży polski ułanów.

    Tomasz Rogacki, Albuera 1811, seria Bitwy-Kampanie-Wojny, Bellona 2004

  • Książki

    Hiszpańska wojna domowa, czyli z dziejów powszechnie akceptowanego kłamstwa

    Beevor Walka o Hiszpanię okładka recenzjaNie ma chyba w historiografii XX wieku wydarzenia bardziej zafałszowanego niż hiszpańska wojna domowa w latach 1936-1939. Opinia publiczna była manipulowana od samego rozpoczęcia tej wojny i skutki tej akcji trwają do dziś. Od początku wojny ukształtował się obraz gen. Franco, jako brutalnego faszysty, który zgniata jedynie słuszne rządy republikańskie. To on był przedstawiany, jako organizator masowych rozstrzeliwań wrogów politycznych, a o tym że podobny terror miał miejsce również po stronie lewicowej, sympatyzująca z republikanami prasa milczała, do tego stopnia, że o pojawieniu się regularnych kazamatów NKWD, obsługiwanych przez „doradców wojskowych” z tej właśnie służby trudno znaleźć choć jedno zdanie. Powstał front intelektualistów wspierających republikę, który bardzo skutecznie wyłączył z debaty publicznej głosy sympatyzujące z Franco posługując się ostracyzmem środowiskowym i pomówieniami. Jedyną przeciwwagą dla tego chóru były prasa katolicka, której autorzy wielokrotnie zastygali w przerażeniu na wieść o gwałtach zakonnic i morderstwach księży oraz innych osób konsekrowanych. Przesunięcia na ideowej mapie Europy spowodowały jednak, że nawet te informacje uległy zapomnieniu. Pozostały w świadomości jedynie masowe groby ofiar Franco i zbombardowana Guerenica.

    Zapomnieniu uległo wywiezienie przez lewicowy rząd całego złota z Banku Centralnego do Związku Sowieckiego, nie musze chyba dodawać, że ani gram nie powrócił do ogołoconej z rezerw Hiszpanii. Zapomniano też o przeprowadzonej przez lewicowe władze konfiskacie wszelkich kosztowności ludzi zamożnych, przy czym także ani jeden złoty zegarek nie wrócił do właścicieli, natomiast istotna część tego skarbu została zrabowana przez kluczowych polityków lewicowych i posłużyła do finansowania ich pobytu na emigracji. Nikt nie chciał pamiętać o aktach masowych morderstw Frontu Ludowego, o gigantycznych stratach wśród żołnierzy wynikających z niekompetentnego i podporządkowanego celom politycznym dowodzenia.

    Powszechnie przyjęto, że polityka nieinterwencji mocarstw zachodnich oznaczała wystawienie lewicowego rządu na pastwę niemieckich i włoskich faszystów i skazanie go na pomoc sowiecką. W istocie było odwrotnie – Hitler i Mussolini zdecydowali się wesprzeć gen. Franco, gdy w Hiszpanii było już 10 000 żołnierzy w komunistycznych brygadach międzynarodowych i sowieccy doradcy. Ostatecznie pomoc zaangażowanych mocarstw była ilościowo symetryczna, co dało ten efekt, że w istocie decydowała przewaga w siłach wewnątrzhiszpańskich.

    Jeden przykład omówię nieco dokładniej, aby zilustrować skale kłamstwa i manipulacji. Chodzi tu zbombardowanie Guereniki. W powszechnej świadomości (a także w wielu publikacjach naukowych i podręcznikowych) twierdzi się, że Guerenika została zniszczona w terrorystycznym ataku bombowym skierowanym na niebronione miasteczko bez żadnego znaczenia militarnego, a liczba ofiar oscylowała między 1600 a 3000 ludzi.

    Prawda natomiast wyglądała następująco: w Guernice stacjonowało 2 500 żołnierzy (na 5 000 mieszkańców) i znajdowała się tam fabryka broni. Ponadto Guerenika znajdowała się na osi natarcia wojsk frankistowskich, które w chwili bombardowania znajdowały się 5 km od tego miasteczka, co obala mit ataku na obiekty cywilne. Celem bombardowania nie było gęsto zaludnione centrum, ale drogi wylotowe, a zwłaszcza most znajdujący się już poza miastem i tam też został skierowany główny impet ataku lotniczego. Kilkanaście bomb (dokładnie policzono leje) spadło na centrum raczej w wyniku niedokładności bombardowania wynikającego z chmury kurzu i dymu po pierwszym nalocie. Dla zniszczenia Guereniki dużo większe znaczenie miał wiejący wtedy wiatr, który rozprzestrzeniał płomienie i podjęta z dużym opóźnieniem akcja gaśnicza. Główne siły strażackie pojawiły bowiem po wielu godzinach (mimo iż miały do przejechania30 kmze stolicy regionu, Bilbao), a po niemrawej akcji gaśniczej pozostawiły miasteczko w szalejących płomieniach i wróciły do Bilbao. Dodajmy jeszcze, że obowiązywał wtedy wyraźnie sformułowany rozkaz gen. Franco zakazujący lotnictwu bombardowania celów cywilnych, obowiązywał on do końca wojny i z nielicznymi wyjątkami był przestrzegany. Na koniec rzecz najbardziej konkretna, czyli liczby: udało się dokładnie policzyć ofiary i było ich dokładnie 102 osoby (lub 120, bo nie wiadomo, czy niektóre ofiary nie były policzone podwójnie) i ta różnica w ilości ofiar pokazuje ogromny dystans miedzy prawdą, a propagandą.

    Picasso Guerenica

    Do dziś obraz Pablo Picasso Guerenica jest zaliczany do arcydzieł. Czy w tym przypadku prawda i piękno idą w parze?

    W powszechnej świadomości pozostały represje wojsk frankistowskich znaczone masowymi grobami, a za tą świadomością podążały próby represji karnych w latach 80. i 90. Zapomniano równie masowe mordy strony lewicowej, w tym najbardziej obrzydliwe rozstrzeliwania więźniów politycznych bez nawet namiastki sądu. Nikt nie bierze ponadto pod uwagę faktu, że wojska frankistowskie odbijały tereny wcześniej zajęte przez lewicowców i w związku z tym wiele represji było po prostu uzasadnionych, rozstrzeliwano tych, którzy wcześniej mordowali, rabowali i gwałcili. Po stronie republikańskiej zabójstwa i tortury miały wyłącznie charakter odwetu za poglądy polityczne.

    Na koniec jeszcze kwestia uzależnienia stron konfliktu od pomocy zewnętrznej. Lewicowcy zaprzedali się Moskwie bez reszty: wywieźli do Związku Sowieckiego całe złoto, zbiory Muzeum Prado czekały zapakowane w porcie (!) na transport do ZSRS, zgodzili się na bezkarną działalność jaczejek NKWD, dowództwo wojskowe było w całości uzależnione od sowieckich doradców. Franco na starcie był w dużo gorszej sytuacji – nie dysponował twardą walutą, ani rezerwami złota. Uzbrojenie mógł kupować wyłącznie na kredyt, a jego dostawcy musieli uwierzyć, że frankiści zwyciężą i będą chcieli spłacić długi. Za całą pomoc niemiecką i włoską zaciągnął tylko jedno kłopotliwe zobowiązanie – dał Niemcom koncesję na wydobycie niektórych kopalin. Jednostki włoskie i Legion Condor, czy im się to podobało, czy nie, walczyły pod naczelnym dowództwem hiszpańskim i respektowały jego polecenia. Franco nie popadł także w uzależnienie polityczne, czego najlepszym dowodem była jego postawa w czasie II wojny światowej, do której nie dał się wciągnąć. Mimo niemieckiej presji odmówił także aneksji Gibraltaru. Po jego stronie nie działało niemieckie gestapo. A mimo to opinia publiczna uważa, że republikanie byli niezależni, a Franco działał pod presją faszystów. Po raz kolejny okazuje się, że kłamstwo wielokrotnie powtarzane zamienia się w prawdę.

    Zanim zacząłem czytać o hiszpańskiej wojnie domowej najpierw dłuższy czas selekcjonowałem książki na temat, głównie poszukując ujęć charakteryzujących się obiektywnością. Wybrałem Beevora i się nie zawiodłem, rzeczywiście starał się on zachować dystans do opisywanych wydarzeń i równe traktowania stron konfliktu. Jest rozdział poświęcony terrorowi białemu, ale jest i poświęcony czerwonemu. Co prawda przy uważnej lekturze widać, że serce autora bije po stronie lewicowej – o represjach Franco pisze jako o bezmyślnym i niepotrzebnym okrucieństwie, a terror Frontu Ludowego widzi w całokształcie uwarunkowań historycznych, ale mnie więcej wszystko jest w porządku, autor nie przemilczał spraw trudnych, jak np. wszechwładzy sowieckiego NKWD w republikańskich organach bezpieczeństwa, czy politycznie motywowanych represji wobec ochotników w brygadach międzynarodowych, które dotknęły na przykład Orwella, zmieniając mu skutecznie światopogląd, bo nic tak nie uczy człowieka jak doświadczenie na własnej skórze. W sprawie Guereniki jednak powtarzał obiegowe głupstwa, mimo iż znał nowsze prace dotyczące liczby ofiar, ale dziwnie nie wpłynęły one na jego syntetyczne wnioski w tej sprawie.

    Pio Moa, Mity wojny domowej, okładka recenzjaCoś mnie jednak tknęło, żeby na pracy Beevora nie poprzestać (a decyzja to była ważka, bo już przeczytałem blisko 600 stron) i zajrzeć do książki Mity wojny domowej Pio Moi (następne 600 stron także dużego formatu). No i zabawa zaczęła się na nowo. Pio Moa z premedytacją nie pisał książki obiektywnej, ani kompletnej faktograficznie. Skoncentrował się na odkłamywaniu mitów otaczających wojnę domową w Hiszpanii, a przedstawiających generała Franco jako krwawego faszystę i karła reakcji (skąd my Polacy to znamy).

    Wielokrotnie po lekturze kolejnego rozdziału Pio Moi wracałem do Beevora i konfrontowałem fakty, posiłkując się też innymi książkami. Muszę przyznać, że nie wypadały te konfrontacje dla Beevora pozytywnie. Siła stereotypu (jak np. w przypadku Guereniki) jest przepotężna i ulegają jej nawet chłodni w sądach historycy. Niestety utrwalają w ten sposób błędne opinie obiegowe, uwiarygadniając je pieczęcią naukowości. Beevor rzetelnie opisuje historię oddania Sowietom hiszpańskiego złota, ale na przykład już nie wspomina o przygotowanych do wywiezienia w tym samym kierunku zbiorów Muzeum Prado. Na korzyść Beevora trzeba powiedzieć, że jego opisy potyczek militarnych są bardzo kompetentne i nie budzą żadnych uwag.

    Książkę Pio Moi zaliczam do sił sensu za odwagę w płynięciu pod prąd obiegowych sądów.

    Antony Beevor, Walka o Hiszpanię, Znak 2009, Pio Moa, Mity wojny domowej. Hiszpania 1936-1939, Fronda 2007

    PS  Właśnie w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie otworzono wystawę Polowanie na awangardę. Zakazana sztuka w Trzeciej Rzeszy.  W programie Tu Kultura (TVP3, 5.11.2011) reklamowano ją za pomocą pracy Picassa o Guerenice.  I nic to, że Picasso obraz namalował na zlecenie i pobrał za to 200 tys. peset, nic to, że przedstawia kompletnie kłamliwą wizję historii, nic to, że w 1944 wstąpił do Komunistycznej Partii Francji, co pokazuje, gdzie poszukiwał prawdy. Autorzy programu Tu Kultura chcieli błysnąć erudycją, a błysnęli niekompetencją.  Przypomniał mi się stary dowcip, ze ludzie mało czytają, a jak już, to mało rozumieją, a nawet jak zrozumieją, to nie zapamiętają. I tak dzieło Picassa będące w istocie objawem zakłamanej sztuki w służbie ideologii żyje swoim życiem i tony atramentu nie odwrócą jego równie zakłamanej recepcji. Smutne.

  • Książki

    Skrzypce z Auschwitz Marii Anglady

    Maria Angels Anglada Skrzypce z Auschwitz recenzja blogNie spodziewałem się za dużo po tej książce. Po lekturze Borowskiego, Kielara, Primo Leviego, Pawełczyńskiej czy Grzesiuka trudno jest zaskoczyć Polaków czymś nowym w zakresie literatury obozowej. Czułem jednak chęć sprawdzenia, jak na ten problem patrzą ludzie kompletnie z zewnątrz, z zupełnie innego kręgu doświadczeń historycznych. Z przyjemnością konstatuję, że Maria Anglada całkiem dobrze poradziła sobie z tym wyzwaniem. Dobrze oddała realizm życia w obozie koncentracyjnym, stosunki miedzy więźniami, mentalność kadry SS. Efekt realizmu wzmocniła poprzez włączenie w narrację dokumentów historycznych, doprawdy wstrząsających poprzez zestawienie języka biurokratycznej sprawozdawczości z treścią polegającą na raportach o liczbie zgonów, wykonanych egzekucjach, pozyskanej odzieży, kosztach utrzymania więźniów. W ten twardy realizm wplotła osobistą, wzruszającą historię, pokazującą, że nawet w tak podłych warunkach, sztuka jest wartością, która ratuje w zwątpieniu i może dopomóc w ocaleniu więźniowi życia.

    Opowieść zaczyna się od koncertu w Krakowie (1991). Jeden z muzyków, starszy szwedzki Żyd, orientuje się, że Regina, towarzysząca im Polka gra na doskonałym instrumencie, którego brzmienie przypomina mu inny czas i miejsce, odległą obozową przeszłość.

    Osią książki jest historia polskiego Żyda Daniela, utalentowanego lutnika. Jego życie uzależnione zostało od dramatycznego zakładu komendanta obozu z sadystycznym lekarzem, czy Daniel wyprodukuje skrzypce porównywalne poziomem ze Stradivariusem. W pracy Daniel znajduje ukojenie i odskocznię od smutnej rzeczywistości lagrowej. Skrzypce spełniły oczekiwania i oto po kilkudziesięciu latach, na wspomnianym koncercie w Krakowie, muzyk, który na nich grał w Auschwitz, ponownie słyszy ich brzmienie. Jakie były losy tych skrzypiec, czy Daniel przeżył? To jest właśnie treścią książki.

    Maria Angels Anglada pokazała kawałek dobrej, wzruszającej literatury. Na dodatek prawdziwej i co do realiów, i co do prawdopodobieństwa psychologicznego postaci. Warte przeczytania, 8/10.

    Maria Angels Anglada, Skrzypce z Auschwitz, Muza 2010

  • Książki

    Zuchniewicz i Domosławski o Janie Pawle II, Terlikowski i Górny o Hiszpanii w czasach Zapatero

    okładka książki Wujek Karol, recenzjaKsiążka Zuchniewicza ma wiele cech podróży sentymentalnej przypominającej zarówno dość dobrze znane momenty z życia Karola Wojtyły (jak np. ten o nominacji biskupiej, która zastała go na spływie), jak również zawiera elementy całkowicie nowe, jak historię o pierwszym wypadzie w góry z młodzieżą, gdy  pojechał w Tatry sam ze studentkami, ryzykując, że stanie się to przedmiotem plotek. Od początku miał charyzmę i charakter.

    Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie historia Rudolfa Hössa (komendanta Oświęcimia), który ostatni czas przed egzekucją spędził w wadowickim więzieniu. Poprosił wtedy o posługę księdza mówiącego po niemiecku i wskazał konkretnie na jezuitę, o. Władysława Lohna, którego poznał w nietypowych okolicznościach, mianowicie ów jezuita próbował dostać się podczas okupacji do obozu, aby udzielić pomocy swoim uwięzionym współbraciom. Został złapany i stanął przed komendantem obozu. Być może doskonała znajomość języka niemieckiego sprawiła, że został puszczony wolno. W 1947 roku Höss sobie o tym przypomniał. Wyspowiadał się i chciał przyjąć komunię. Po wymordowaniu kilku milionów ludzi, jak gdyby nigdy nic, i to w Wadowicach, gdzie wraz z wiatrem dochodził słodko-mdły zapach palonych ciał. Teologicznie rzecz jest prosta, po ludzku budzi jednak zastanowienie…

    To tylko próbka materiałów wspomnieniowych, na zachętę. Zuchniewicz jest bardzo dobrym i wyważonym dziennikarzem, umie także pisać zajmująco. Podwyższa to ocenę książki, która spokojnie zasłużyła sobie na 9/10.

    Z dużymi nadziejami sięgnąłem po pracę Artura Domosławskiego opromienionego blaskiem po swoim opus magnum, czyli biografii Kapuścińskiego. Książka jest sprzed paru lat, ale na obrzeżach rynku księgarskiego ciągle jest dostępna, stąd warto coś o niej napisać.

    Nokładka Chrystus bez karabinu, recenzjaa duży plus zaliczam autorowi, ze stworzył dość kompetentne teksty, nakierowane na ciekawe problemy, ale przede wszystkim pozbawione hagiografii. Warto czytać Zuchniewicza z sympatycznymi wspominkami, ale obok tego warto chyba również zapoznać się z analizami pisanymi na chłodno, w których nie unika się na przykład referowania krytycznych opinii na temat nauczania papieskiego zestawionych z tymże nauczaniem, a nawet jego kontekstem społecznym. Dobrze, że Domosławski napisał książkę niezależną, co w kontekście polskiego uwielbienia dla „naszego” Papieża było rzeczą dość trudną. Najłatwiej jest po prostu opowiedzieć się po którejś ze stron i przyłączyć się do batalionów szturmujących wraże pozycje. Oddać się zaś spokojnej analizie i pozostać na pozycjach pojedynczych wymagało pewnej odwagi.

    Książka składa się z trzech części: Jan Paweł II wobec teologii wyzwolenia i sytuacji społecznej w Ameryce południowej (to część najciekawsza), Jan Paweł II wobec głównych kontrowersji teologicznych i wreszcie trzecia podsumowująca pielgrzymki naszego papieża do Polski (ta zupełnie najsłabsza, chyba widzieliśmy różne wizyty JP II).

    Poznawczo najwięcej zawdzięczam rozdziałowi południowoamerykańskiemu, na który składają się opisy pielgrzymek papieskich na ten kontynent, stanowisko Watykanu w sprawie najbardziej istotnych problemów społecznych (bieda, dyktatury, represje, nierówności), w skrócie, ale niestety też w dużym uproszczeniu, przedstawianych jako spór wokół teologii wyzwolenia. Najciekawszy był tutaj opis pielgrzymek apostolskich do poszczególnych krajów, a podczas niektórych z nich (np. w Nikaragui pod rządami sandinistów, czy na Kubie), sprawne zastępy prorządowe przerywały homilie skandując swoje hasła, a place, na których odbywała się msza św. były otoczone lewackimi bilbordami polemicznymi wobec nauczania papieskiego. Poza tym w kilku krajach Kościół był wplątany w rzeczywistości par exellance  polityczne. Ten kontekst sporo wnosi do zrozumienia znaczenia słów wypowiadanych przez Jan Pawła II.

    Sporo wątpliwości budzi natomiast  sposób, w jaki  interpretowane jest przez Domosławskiego samo nauczanie papieskie, a przecież to właśnie jest istota książki. Po pierwsze z bliżej nieznanego powodu autor głównie posiłkuje się opiniami lewicowych komentatorów pontyfikatu Jana Pawła II. Do zupełnych pomyłek zaliczam powoływanie się na Tada Szulca, jako głównego autorytetu w tych sprawach. Z dostępnych w Polsce jego prac, można raczej wnosić, że jego orientacja w sprawach kościelnych jest powierzchowna i bardzo stronnicza. Po wtóre Domosławski tak skoncentrował swoją refleksję na polemice papieskiej z niektórymi aspektami teologii wyzwolenia (a nie z jej całością!), że nie zauważył procesów, które działy się równolegle. Zwłaszcza mam tutaj na myśli głęboką reorientację głównego nurtu teologii watykańskiej w kierunku opcji na rzecz ubogich, która przez dziesięciolecia uchodziła za sztandarowe hasło skrzydła lewicowo-progresywnego w Kościele. Umieszczenie biednych w centrum troski Kościoła, więcej, postrzegania Kościoła, jako zbudowanego wokół ubogich oznaczało fundamentalna zmianę w nauczaniu watykańskim. Głębokość tej zmiany dostrzeżemy, jak popatrzymy wstecz o 50, 80 lat. To nie prawda, że Jan Paweł II zostawił nędzarzy Ameryki Południowej swojemu losowi. Zaproponował jedynie rozwiązanie inne, niż ci teolodzy wyzwolenia, którzy opierali się o marksizm.

    Podsumowując – książka Domosławskiego jest bardzo ciekawa, warta przeczytania, ale wymaga od czytelnika krytycznej lektury. Mimo, iż z wieloma tezami w niej zawartymi się nie zgadzam, to za odwagę i niezależność sądu zaliczam do moich sił sensu i finalnie oceniam na 7/10.

    okladka Terlikowski Bitwa o Madryt, recenzjaKolejna książka to Bitwa o Madryt. Jest to zbiór sześciu rozmów z katolickimi intelektualistami hiszpańskimi, na temat przyczyn, przebiegu i skutków moralnej rewolucji José Louisa Zapatero nadającej Hiszpanii skrajnie libertyński kurs. Jak mogło dojść do takiej sytuacji w kraju, gdzie Kościół wydaje się być istotną siłą sprawującą „rząd dusz”.

    Najbardziej prawdopodobna odpowiedź, to utrata przez Kościół hiszpański zaufania społecznego po okresie sojuszu ołtarza z tronem w epoce dyktatury Franco. Po przejściu kraju do demokracji Kościół, w pewnym zawstydzeniu, wycofał się z aktywności społecznych i wobec Zapatero zabrakło mu możliwości zmobilizowania opinii publicznej przeciwko lansowanym zmianom.

    Bardzo ciekawe są też kulisy wygrania przez José Louisa Zapatero wyborów w roku 2004. Do ostatniej chwili traktowany był jako słabeusz, który prowadzi właśnie lewicę do przegranej i po wyborach będzie musiał oddać ster w partii. Jak pamiętamy zamachy bombowe na pociągi w Madrycie na kilka dni przed głosowaniem odwróciły kartę i Hiszpanie po ich wpływem zdystansowali się od José Marii Aznara. Po pewnym czasie ujrzały światło dokumenty planistyczne Al-Kaidy, w który przewidywali dokładnie taki bieg wydarzeń: zamachy, osłabienie popularności Aznara, zwycięstwo Zapatero, wycofanie się Hiszpanii z koalicji antyterrorystycznej. Okazało się, że naiwnie zakładali, że do realizacji planu będą musieli wykonać całą serię zamachów. Wystarczył jeden i Hiszpania wypadła z gry.

    Książka Górnego i Terlikowskiego jest małych rozmiarów, szybko się ją czyta, a dostarcza porcji bardzo ciekawych informacji na temat współczesnej Hiszpanii i nie stroni od niestandardowych komentarzy, przez co zasługuje na dopisanie do sił sensu – 8/10

    Paweł Zuchniewicz, Wujek Karol. Kapłańskie lata papieża, Prószyński i S-ka 2008; Artur Domosławski, Chrystus bez karabinu. O pontyfikacie Jana Pawła II, Prószyński i S-ka 2005. Grzegorz Górny, Tomasz P. Terlikowski, Bitwa o Madryt, Wydawnictwo Fronda 2010.

  • Książki

    Przewodniki i inne pomoce

    Podróżując po Półwyspie Iberyjskim naczytaliśmy się różnych przewodników i naoglądaliśmy wiele albumów, stąd na blogu kulturalnym powinno się chyba znaleźć jakieś podsumowanie tych czytelniczych peregrynacji.

    okładkaPalma pierwszeństwa wśród przewodników należy się serii Podróże z pasję firmowanej przez Global PWN i Rough Guides. Jest to klasyczny przewodnik tekstowy, z małą liczba ilustracji kolorowych, a w zamian za to z planami miast i szczegółowymi planami ważniejszych obiektów. Idealna pomoc dla tych wszystkich, którzy cenią przede wszystkim informacje, dane historyczne, z dziedziny historii sztuki, ale także kultury współczesnej. Blisko tysiąc stron poświeconych Hiszpanii daje w efekcie wyczerpujące kompendium wiedzy o tym kraju. Poza tym przewodnik Global PWN jest przejrzyście skonstruowany, a zatem łatwy w użytkowaniu, poręczny i wygodny. Przy moich potrzebach jest to propozycja bliska ideału, 10/10.

    A tak na marginesie, to marzy się przewodnik artystyczno-architektoniczno-historyczny, w którym nie będę zanudzany zestawieniami hoteli i dróg dojazdowych do dworca kolejowego. W czasach Internetu i Googlemaps to kompletnie zbędny przeżytek. Za to wnosiłbym o rozbudowanie kontekstu tłumaczącego powstanie konkretnego zabytku, a z zakresu informacji współczesnych – o omówienie teatrów w danych mieście (zamiast bazarów). Może kiedyś się doczekam.

    okładkaZdecydowanie słabsza jest seria srebrnych przewodników Pascala. Tom poświęcony Portugalii napisali Polacy. Za podjęcie trudu stworzenia polskiej serii przewodników należy się niewątpliwie uznanie, które będzie miarkowało moją krytykę. W ogóle nie lubię przewodników albumowo-fotograficznych (w odróżnieniu od tekstowo-treściowych), gdzie treść pisana stanowi ledwie 20-30% objętości. Przewodnika używam nie do pooglądania obiektów, kiedy siedzę w fotelu przy kominku, ale przede wszystkim do pobrania z niego kompetentnej i w miarę wyczerpującej informacji o zabytku, przed którym stoję lub stanąć planuję. Ale sądząc z tego, co widuję na półkach Empiku, to razem z moimi potrzebami jestem w mniejszości ledwie tolerowanej. Przy takiej typologii pascalowski przewodnik lokuje się w mainstreamie. Pozostaje tylko zadumać się nad potrzebami moich bliźnich. Nie odmówię sobie jednak przyjemności do wyrażenia opinii o treści tego przewodnika.

    Autorzy mieli ambicję, aby od czasu do czasu umaić informacje jakimś celnym komentarzem. Czasem było to trafne, jak w przypadku Alcobaçy, gdzie w XVIII wieku zakonnicy tak byli rozpasani w nieróbstwie, obżarstwie i uciechach seksualnych, że nie pozostawało nic innego, jak zakon rozwiązać. Niekiedy były to jednak żenujące wynurzenia. Na przykład, skąd autorzy wzięli pomysł, że ogromna skala obiektów była charakterystyczna dla kościołów jezuickich (Coimbra)? Poza tym, nawet w ramach skromnych, ledwie kilkuzdaniowych informacji, zostały kompletnie zaburzone proporcje ważności. Zabytkom, które stanowią najbardziej rozpoznawalny symbol Portugalii (jak Batalha) nie można poświęcać tyle samo miejsca, co drugorzędnym obiektom. Dla mnie tylko 5/10.

    W zakresie malarstwa postanowiłem przyjrzeć się Velazquezowi, jako symbolowi sztuki hiszpańskiej (Goyę, jeszcze bardziej „symbolicznego” dość dobrze poznałem na ogromnej wystawie w Berlinie lat temu kilka). Przeczytałem zatem tomik o Velazquezie, który można było niedawno nabyć z Rzeczpospolitą. Daje on pojęcie jedynie ogólne o mistrzostwie don Diega, co stawia pod znakiem zapytania sam pomysł serii Klasycy sztuki. Pod reprodukcjami obrazów umieszcza się jednozdaniowe podpisy, które laikowi nie bardzo pomogą, a czytelnika bardziej zorientowanego – rozczarują.

    okładkaZ innych pomocy naukowo-turystycznych warto wspomnieć tom serii Wielkie muzea poświęcony Muzeum Prado w Madrycie. Chodząc po nim miałem w ręku te książkę i spisała się znakomicie. Notki o poszczególnych obrazach dawały wystarczającą orientację, aby łatwiej zrozumieć na co patrzę, a jednocześnie były na tyle krótkie, aby bez kłopotu czytać je w muzeum. Velazquez był jednym z wielu omawianych malarzy, ale to tu autorka słusznie spostrzegła, że był on odległym prekursorem impresjonizmu, co można wnosić z tendencji do malowania niekiedy jednym tyko pociągnięciem pędzla, czy pozostawiania detali jakby w szkicu tylko. W tej klasie książek 9/10, polecam.

     

    Hiszpania. Seria Podróże z pasję firmowana przez Global PWN i Rough Guides.
    Sławomir Adamczak, Katarzyna Firlej, Portugalia, Pascal Polska (seria srebrna)
    Lucia Mannini, Muzeum Prado, Wielkie muzea, seria sygnowana przez Rzeczpospolitą.
    Rosa Giorgi, Velazquez. Klasycy sztuki, seria sygnowana przez Rzeczpospolitą.

  • Książki

    Gaudi

    okładkaGaudi zawsze kojarzył mi się z kimś super oryginalnym i dlatego moja wyobraźnia umieszczała go wśród artystycznej bohemy. Okazało się, że nic bardziej błędnego. Był spokojnym, skromnym człowiekiem, a najlepiej świadczą o tym okoliczności jego śmierci.

    Tego dnia, jak zwykle, Gaudi późnym popołudniem udał się na przechadzkę do kościoła św. Filipa Nereusza, aby się tam, też zgodnie ze swym zwyczajem, pomodlić. W drodze potrącił go tramwaj. Stracił przytomność i upadł zalany krwią. Nikt nie rozpoznał w skromnie odzianej postaci sławnego architekta, którego nazwisko było ówcześnie już bardzo dobrze znane i szanowane, ale tylko bardzo nieliczni znali go osobiście. Taksówkarze odmówili odwiezienia do szpitala biednie odzianej osoby upatrując w nim niewypłacalnego nędzarza, zostali za to później surowo ukarani, ale to zupełnie inna historia. W końcu zdjęci litością przechodnie zajęli się ciężko rannym. Osobliwy to koniec życia, jak na jednego z najsławniejszych, o ile nie najsławniejszego, hiszpańskiego architekta. Na pogrzebie towarzyszył mu już tłumy mieszkańców Barcelony.

    Wnętrze Casa BatlóFasada Casa BatlóGaudi zaprojektował sporo budynków mieszkalnych i to jest mniej znana dziedzina jego twórczości, a równie interesująca, jak Sagrada Familia. W pewnym sensie nawet ciekawsza, bo są to dzieła skończone, a Gaudi tworzył projekty integralne, gdzie kluczową wagę miała nie tylko fasada, ale również wnętrza, stolarka, detale. Wszystko to było to było przemyślane i podporządkowane wyraźnej myśli przewodniej. Nie sposób w jednej notce przedstawić całego dorobku Gaudiego, któremu poświęcony jest solidnej wielkości album. Proponuję zobaczyć – w moim mniemaniu najciekawszą – realizację Gaudiego, czyli Casa Batló, a po polsku dom państwa Batló.

    sterczyny przykrywające szyby wentylacyjneFenomenalna fasada (powyżej) pokazuje całe bogactwo wyobraźni Gaudiego. Fasadzie towarzyszą równie oryginalne wnętrza, nie wiem czy w sumie nie ciekawsze niż sama architektura widoczna na zewnątrz. Mnie nieustannie zdumiewa kompleksowość zamysłów Gaudiego. Nie poprzestał na bardzo oryginalnej fasadzie, dołożył do tego (dodajmy niemałym kosztem) bardzo ciekawe sterczyny na dachu i jeszcze uzupełnił o bardzo konsekwentnie, ale też i pięknie zaprojektowaną całą(!) przestrzeń wewnątrz budynku, tak jakby był projektantem wnętrz czy twórcą mebli. Zadbał o wszystkie szczegóły, a przecież nie pracowała dla niego cała pracownia projektowa. Wybitna realizacji pod względem koncepcji i tytaniczna, gdy chodzi o nakład pracy.

    Fasada zachodnia, figura św. Tomasza apostołaNajbardziej rozpoznawalnym dziełem Gaudiego pozostaje kościół Sagrada Familia. Nie jest to katedra, jak często się nim pisze, katedra w Barcelonie to urokliwy stary gotyk. Podobnie nie wszyscy wiedzą, że Sagrada Familia jest ciągle w budowie i do niedawna była to tylko fasada wschodnia i dolny kościół. Zdjęcia wschodniej fasady znają ludzie na całym świecie i to ona zapewne jest odpowiedzialna za wszechświatowe zainteresowanie Gaudim. Długo trwała (i trwa nadal) dyskusja, czy jest sens kontynuować budowę bez mistrza, który nadał jej dotychczasowy styl, czy będzie możliwe udźwignięcie odpowiedzialności za kontynuację tego stylu. Fasada zachodnia miała być bardziej surowa, bo przedstawia tajemnice bolesne (wschodnia prezentowała radosne, stąd ciepła tonacja). Najdelikatniej mówiąc, obejrzenie fasady zachodniej wskazuje, że pytania były zasadne. Moim zdaniem odchodzi ona od dekoracyjnego, finezyjnego stylu Gaudiego. To, że miała być w wyrazie chłodna, a nawet surowa, nie oznacza, że może być brzydka. Bieg wydarzeń wydaje się potwierdzać, że spuścizna Gaudiego jest niemożliwa do uniesienia i kontynuacja zamienia się w wysilone koncepcyjnie, ale w istocie zaprzeczenie istoty jego twórczości. Zamiast finezji – ubóstwo, zamiast wyobraźni – naśladownictwo, zamiast dekoracyjności – surowość. Wydaje mi się, że lepiej było pozostawić niedokończone dzieło Mistrza, niż kontynuować je bez polotu.

    Książka Zerbsta jest doskonała, merytorycznie wyczerpująca, dobrze skonstruowana, bo autorowi udało połączyć się ciągłość narracji dotyczącej biografii i rozwoju twórczość z monograficznym ujęciem poszczególnych realizacji. Dużym plusem są doskonałe fotografie. Jedynym minusem jest brak zdjęć zachodniej fasady, która powstała już po wydaniu książki (powyżej umieściłem własne foto powstałe podczas wizyty w Barcelonie). Z czystym sercem ocena ogólna 9/10.

    Rainer Zerbst, Antoni Gaudi 1852-1926, Taschen 2004.

  • Zwiedzamy

    Hiszpania i Portugalia, relacja z wyprawy

    Wędrówka po Hiszpanii i Portugalii udała się doskonale. Odwiedziliśmy San Sebastian, Burgos, Madryt, Toledo, Segowię, Avillę, Eskorial, Salamankę, Porto, Coimbrę, Fatimę, Bathalhę, Alcobaçę, Cabo da Roca, Lizbonę, Sewillę, Cordobę, Grenadę, Walencję i Barcelonę. Całość kultury iberyjskiej w kilkunastodniowej pigułce. Mimo iż było to super interesujące, to nie sposób opisać całości wyprawy. Warto natomiast podzielić się tym, co najciekawsze. 

    Salamanka powala na kolana zdobieniami w stylu plateresco polegającym na misternie wykonanych płaskorzeźbach w piaskowcu. Uniwersytet w Salamance pochodzi z 1218 i jest drugim na świecie według starszeństwa uniwersytetem po Bolonii, ewentualnie trzecim, jeżeli uznać pretensje Oxfordu. Aktualny budynek pochodzi z końca XV wieku i został ufundowany przez królów katolickich Izabelę Kastylijską i Ferdynanda Aragońskiego.

    Salamanka

    Sala uniwersytecka w oryginalnym wystroju z XV wieku. Fatalne oświetlenie utrudnia zorientowanie się, że sala jest wypełniona ławkami z surowego, ledwie obrobionego drzewa.

    Salamanka

    Fasada Cathedral Nueva w Salamance, plateresco w całej krasie.

    Salamanka

    A to sklepienie transeptu tej samej katedry. Dopiero duże zbliżenie pokazuje finezje zdobniczą. Zwykle to cudeńko widzimy na wysokości ok. 30 metrów stosownie pomniejszone przez efekt perspektywy.

    W sztuce gotyckiej palmę pierwszeństwa przyznaję katedrze w Burgos. Ogromna, łącząca różne style w dość spójną całość. Zwieńczenie hiszpańskiego gotyku

    Burgos

    Wnętrze katedry w Burgos, na najdalszym planie, rozświetlona, trójpiętrowa kopuła. Wybrałem takie dziwne ujęcie, aby pokazać wielkość katedry i zróżnicowanie podziałów wewnętrznych.

    Burgos

    To ta sama kopuła, ale widziana z zewnątrz. Mimo iż wiele detali jest trudno dostrzegalnych przez normalnych ludzi nie wyposażonych w aparat fotograficzny z powiększeniem, to XV-wieczni rzemieślnicy nie zaniedbali precyzji wykonania detali.

    Burgos

    Wnętrze Kaplicy Constabla. Jest tu wszystko: gotyk, plateresco, styl mudejar.

    Burgos

    Sklepienie w Kaplicy Constabla. Ono naprawdę jest w zwieńczeniu ażurowe.

    Sztuka arabska – i tu będzie oryginalnie – to nie Alhambra w Grenadzie, ale Alkazar w Sewilli, budowany na jej wzór, ale przez władców chrześcijańskich. Bardziej spójny stylistycznie, ale też wysmakowany i co najmniej tak samo dekoracyjnie oryginalny. Podstawowa jego część została zbudowana w XIV wieku przez Piotra I zwanego „Okrutnym” lub „Sprawiedliwym” (w zależności od losu podsądnego) i stanowi niedościgły wzór architektury w stylu mudejar, czyli sztuki uprawianej przez artystów i rzemieślników arabskich pod panowaniem władców chrześcijańskich. Do prac w sewilskim Alkazarze zaangażowano również rzemieślników poddanych muzułmańskich. Oznacza to, że ci sami rzemieślnicy mogli pracować nad Alkazarem w Sewilli i Alhambrą w Kordobie. Tłumaczyłoby to wiele podobieństw architektonicznych i dekoracyjnych, wychodzących spod tej samej ręki.

    Sewilla

    Ozdobna ściana Salonu Ambasadorów, najbardziej reprezentacyjnego pomieszczenia Akazaru, z ażurowymi prześwitami i kolorowymi ornamentami. Poraża ilością zdobień, jak zresztą cały Alkazar.

    Sewilla

    Motyw podkowiastych łuków jest charakterystyczny dla sztuki arabskiej.

    Sewilla

    Rzecz nie do pomyślenia w sztuce zachodniej, czyli filar wsparty na kolumnie. Jak dokładnie się przyjrzeć można zobaczyć zdobienia wersetami z Koranu. Władcom chrześcijańskim to nie przeszkadzało, bo niemożliwe żeby nie wiedzieli, co mają na ścianach własnego pałacu.

    Sewilla

    Wewnetrzne Patio de las Doncellas (Patio Dziewic), jego nazwy odnosi się do daniny 100 dziewic, którą chrześcijańscy wasale musieli raz do roku składać mauretańskim królom. Swoją drogą to ciekawy obyczaj. 

    Mezquita w Kordobie to klasa sama dla siebie. Wielki Meczet został wybudowany przez Abd ar-Rahamana I w VIII wieku, a później był kilkakrotnie rozbudowywany, ale z zachowaniem pierwotnych zasad architektonicznych. O jego wielkości niech świadczy liczba kolumn, które ostatecznie podtrzymywały sklepienia – 1293. W XVI wieku na terenie meczetu wybudowano katedrę, ale nawet pomimo jej słusznych rozmiarów, stanowi ona jedynie mniejszościowy element w całości meczetu i stoi w jego środku. Król Hiszpanii Karol V, który wydał zgodę na tę przebudowę, ostatecznie skomentował ją tak: „stworzyliście coś, co mógł wznieść ktokolwiek w dowolnym miejscu na świecie, a zniszczyliście coś całkowicie wyjątkowego”. Nie można odmówić racji temu stwierdzeniu, ale z drugiej strony, wbrew zamierzeniu budowniczych katedry, jest ona elementem, który przez kontrast podkreśla tylko wielkość i niepowtarzalność meczetu.

    Kordoba

    Takich kolumn było w meczecie 1293, „przypominający wnętrze namiotu las podpór, przywodzi na myśl pustynię” (Jan Morris). A wszystkie one w pełnej regularności i powtarzalności.

    Kordoba

    To jedyna nieregularność w meczecie, występująca przy Mirhabie, miejscu z którego immam prowadził modły. 

    Gaudi jest klasą samą dla siebie i zostanie mu poświecona osobna notka. Tutaj tylko pragnę zasygnalizować, że nie ma Hiszpanii bez Gaudiego. Wybrałem zdjęcie Casa de Batlló, przeuroczego domu zaprojektowanego przez Gaudiego, a mniej znanego niż kościół Sagrada Familia.

     Gaudi Casa Batló

    W Lizbonie klasztor Hieronimitów w Behlem to szczytowe osiągnięcie stylu manuelińskiego, charakteryzującego się bogatymi zdobienia (z wpływami arabskimi), a którego nazwa pochodzi od Manuela I Szczęśliwego (przełom XV i XVI wieku). Sam klasztor zbudowano w pierwszej połowie XVI wieku. Tak na marginesie – dla tego samego zakonu Hieronimitów, Filip II zbudował Eskorial, jako klasztor. Sam zadawalał się tylko częścią pomieszczeń.

    Lizbona

    Główne wejście w południowej fasadzie przyklasztornego kościoła.

    Lizbona

    Wnętrze kościoła – warto zwrócić uwagę na kolumny, a zwłaszcza ich ornamentykę.

    Lizbona

    Wirydarz klasztoru Hieronimitów. Cudowny przepych. Jak przyjemnie było być mnichem w takim miejscu.

    Bathalha to wielka bazylika w małym kraju, może za wielka skoro nie udało się w niej dokończyć Kaplicy Fundatora. Kosciól i przylegający doń klasztor wzniesiono jako dziękczynne votum za zwycięstwo w 1385 pod Aljubarrotą (czyt. Alżubarottą), które przypieczętowało niepodległość Portugalii. W owej bitwie Jan I pokonał nieoczekiwanie znacznie większe siły kastylijczyków. Mosteiro de Batalha czyli Klasztor Zwycięstwa jest bardzo udanym połączeniem sztuki gotyckiej z wybujałymi zdobieniami zapowiadającymi styl manueliński.

    Batalha

    Widok na kościół Batalha.

    Batalha

    Klasztorne krużganki, równie piękne, jak te u Hieronimitów w Lizbonie.

    Batalha

    Nagrobek Jana I, zwycięzcy spod Aljubarotty i jego żony Filipy Lancaster w niedokończonej Kaplicy Fundatora. Koniecznie proszę zwrócić uwagę na gest trzymania się za ręce, nawet po śmierci.

    Batalha

    A to sklepienie nad nagrobkiem króla Jana i Filipy.

    I na tym kończymy prezentację.

  • Książki

    Hiszpańskie czytadła

    Ostatnia bitwa templariusza - okładkaPrzed wyjazdem do Hiszpanii postanowiłem poczytać trochę literatury z tego obszaru językowego. Kompletna porażka, co strzał to trup. A nie wybierałem na chybił trafił – Arturo Perez-Reverte znałem z doskonałego Klubu Dumas. Szukając bardziej współczesnej powieści tego autora trafiłem na Ostatnią bitwę templariusza – pomysł na książkę był nadzwyczaj zajmujący: do prywatnego komputera papieża włamuje się intruz, który zostawia Ojcu Świętemu prośbę o interwencję w sprawie kościoła w Sewilli, który porzucony przez władze kościelne, sam zabija w swojej obronie. Instytut Spraw Zagranicznych, czyli watykańskie tajne służby, powierzają zbadanie sprawy księdzu Lorenzo Quartowi, człowiekowi do specjalnych poruczeń. I to jest rdzeń genialnego pomysłu – ksiądz Lorenzo Quart, elegancki, zadbany, bezwzględny, inteligentny, z dużymi pełnomocnictwami. To jest potencjalny bohater całej serii kryminałów – łączy w sobie watykańską tajemniczość (lubimy tam zaglądać, a czego to się nie domyślamy!), z elegancją podszytą lekką bezwględnością (bardzo fascynująca formuła, zwłaszcza dla kobiet) i nimb skutecznego człowieka do zadań specjalnych (Bond w sutannie). Niestety realizacja tego ciekawego konceptu wypadła żenująco. Rzekomo wybitny agent prowadzi śledztwo tak banalnie jak średnio inteligentny licealista i jedyną jego zaletą jest wrażenie, jakie robi na kobietach – ale i to nie jest to specjalnie przekonujące, bo jakiej kobiecie będzie się podobał pospolity sztywniak, tyle że w koloratce. Może pensjonarkom.

    Poza tym książka jest sztucznie rozwleczona, wielokrotnie powtarzane są w niej całe frazy, wątek sensacyjny jest całkowicie niefinezyjny, rozgrywki wewnątrzkościelne są bardzo naciągane i niewiarygodne. Do końca dobrnąłem z dużym wysiłkiem. Ocena nie więcej niż 3/10

    W Ostatniej bitwie templariusza Perez-Reverte objawił jeszcze jedną przykra cechę, a mianowicie antypolonizm. Snuje podejrzenie, że Watykanem rządziła polska mafia (tu nie jest oryginalny), za głównego szwarc charaktera ma polskiego kardynała Jerzego Iwaszkiewicza, bezwzględnego inkwizytora (to już nieładnie), zupełnie się nie przejmując, że nikt z Polaków nie dowodził w Kongregacji Doktryny Wiary (tu zwyczajnie łże), a jej wieloletnim zwierzchnikiem był kard. Ratzinger, obecny Benedykt XVI, wybrany na to stanowisko przecież nie przez Polaków. To jeszcze bym może złożył na karb antywatykańskości. Jak jednak skomentować, że jedynym, kto wyrządził ongi fizyczną krzywdę Quartowi był amerykański żołnierz-tempak o dźwięcznym nazwisku Kowalsky. To już klasyczny antypolski stereotyp, który powinien wykluczać kolegę Reverte z rynku polskiego – chyba, że jesteśmy masochistami.

    Niezwykła podróż Pomponiusz Flatusza - okładkaHumor miała mi poprawić (wg licznych recenzentów) Niezwykła podróż Pomponiusz Flatusa Eduarda Mendozy. Ale niestety nie poprawiła. Okazała się dość płaskim czytadłem, w którym nie zalazłem ani dowcipu, ani ironii, co niektórzy z przekonaniem sugerowali. Tyle tylko, że lekko napisana daje się równie lekko czytać. Cóż z tego, że bez sensu, że o nic w niej nie chodzi poza pospolitą paplaniną. W zamyśle fabularnym przypomina trochę film Żywot Briana, który może obrażać cudze uczucia lub nie, ale nie można mu odmówić ciętości dowcipu. Nic takiego nie da się niestety powiedzieć o książce Mendozy. Odnoszę wrażenie, że kluczem do sukcesu na polskim rynku, jest literacka nieważkość ułatwiająca bezproblemowe wchłanianie przez zabieganych czytelników. Proste zdania, powierzchowny, niewymagający dowcip, trochę ciekawostek historycznych (nie za skomplikowanych). Ogólnie paplanina jak u fryzjera w letnie popłudnie – to jest ideał pisarstwa Mendozy. Co kto lubi, dla mnie 4/10.

    A teraz już tylko wyjazd do Hiszpanii i Portugalii. Do zobaczenia na blogu za dwa tygodnie.

  • Książki

    Gra anioła

    Carlos Ruiz Zafon, Gra anioła, Muza, Warszawa 2008

    Jest to jedna z nielicznych książek, których lektury nie jestem w stanie dokończyć. Fabuła jest rozwlekła i sztucznie udziwniona. Sam pomysł, aby rdzeniem fabularnym uczynić stworzenie nowej religii (tylko w papierowej koncepcji!), za co tajemniczy zleceniodawca jest gotów zrobić wszystko, z morderstwem włącznie, jest dość mało przekonywający. W wielu momentach bieg wydarzeń jest przewidywalny, sprawcy z góry znani, a opowieść rozwlekła, jakby ktoś autorowi płacił za wierszówkę.

    Poprzednia książka Zafona była tak interesująca, a nawet fascynująca, że na nową powieść wszyscy czekali z niecierpliwością. Niestety u autora nastąpił chyba zawrót głowy od sukcesów i otrzymaliśmy literacką fanfaronadę, którą czytać trudno.