Książki

Pochówek dla rezuna Pawła Smoleńskiego

Paweł Smoleński, Pochówek dla rezuna, recenzjaMamy do czynienia ze zbiorem reportaży poświęconych zawęźleniom polsko-ukraińskim. Są teksty poświęcone masakrom wsi ukraińskich: Pawłokomy i Zawadki Morochowskiej, próbom pochowania i upamiętnienia zamordowanych cywili, ale i bojowców UPA, sytuacji przesiedlonych Łemków, jest nawet relacja ze zjazdu polskich kresowiaków.

Reportaże te składają się na pewną panoramę zapiekłości i nieprzezwyciężalnej wrogości, która mimo upływu lat nie gaśnie. Pokazanie tej sytuacji z perspektywy konkretnych ludzi, społeczności czy spraw (jak tytułowy pochówek dla rezuna, czyli upowca poległego w ataku na polską wieś Bircza) powoduje, że obraz przez naszymi oczami robi się plastyczny i dobrze zrozumiały. Mimo, iż trochę znam tę problematykę, to byłem pod wrażeniem jak głęboko sięgają resentymenty, skoro upływ ok. pięćdziesięciu lat nie spowodował zabliźnienia ran i przyznania Ukraińcom oraz Łemkom prawa do powrotu i chociaż symbolicznego upamiętnienia poległych.

Walory książki, nawet po tych kilku początkowych zdaniach, są jasne, warto jednak przyjrzeć się kwestiom dyskusyjnym.

Fałszywa pedagogika

Pisząc o sprawach trudnych, wzbudzających emocje, zwłaszcza negatywne, warto bezstronnie, bez żadnych wstępnych założeń, pochylić się życzliwie nad racjami stron, zrozumieć ich uwarunkowania, wykazać się pewną empatią. Niestety tego warunku Smoleński nie spełnia, a dokładnie biorąc spełnia go tylko częściowo, bo łatwo przychodzi mu rozumieć i propagować racje Ukraińców, zupełnie nie ma jednak ucha dla racji Polaków. Biorąc pod uwagę wnikliwość tych reportaży, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor z premedytacją nie chce tego ucha mieć. Stoi za tym specyficzna pedagogika społeczna, polegająca na przeświadczeniu, że warto bić się w swoje narodowe piersi, a nie w cudze, że warto podkreślać własne ułomności, bo ich uwypuklanie i nagłaśnianie powinno prowadzić do ich eliminacji i oczyszczenia polskiego narodowego ducha z wszelakiej ksenofobii i nienawiści.

O budowaniu na lodzie i nagannych praktykach reportażystów

Takie przekonanie, jakkolwiek ma cechy pewnej szlachetności, to jednak jest głęboko ułomne. Po pierwsze, budować pozytywne relacje można tylko na prawdzie i to całej prawdzie, jako że półprawdy zmieniają się szybko w karykaturę wiarygodności. Po drugie, dobre stosunki miedzy zwaśnionymi społecznościami można odtwarzać długofalowo tylko na fundamencie uwzględniania racji wszystkich stron konfliktu. Oczywiście można presją społeczną czy medialną zmusić kogoś do przejścia do porządku nad swoimi motywacjami, krzywdami czy nawet resentymentami, ale czy budowanie porozumienia w ten sposób będzie skuteczne? Śmiem wątpić. Zamiecione pod dywan emocje wcześniej czy później się ujawnią niszcząc konstrukcje wznoszone na lodzie. Po trzecie wreszcie, poniżanie kogokolwiek poprzez przedstawianie jego racji w krzywym zwierciadle jest moralnie wątpliwe (u reportażysty naganne), a pragmatycznie nieskuteczne, bo buduje nowe resentymenty.

Dlaczego źle pisać o kresowiakach?

W większym lub mniejszym stopniu wszystkie powyższe uwagi odnoszą się do książki Smoleńskiego. Otwiera ja reportaż ze Światowego Kongresu Kresowian. Owi kresowiacy przedstawieni są jako towarzystwo dość prymitywne, ksenofobiczne, zanurzone wyłącznie w przeszłych i teraźniejszych krzywdach, żyjące wyłącznie chęcią odwetu, a co najmniej walki o pognębienie odwiecznych wrogów: Ukraińców. Przedstawianie ich w taki sposób  urąga (lub urągało, bo Kongres odbył się w 1998 r.) przyzwoitości  dziennikarskiej. Nawet jeżeli takie nuty, jak w reportażu Smoleńskiego, miały miejsce, a może nawet dominowały, to nie były to tony jedyne. Mnóstwo czasu i wysiłku jest poświęcane na takich imprezach wysiłkom w celu ratowania zabytków, pielęgnowania grobów (w tym wypadku ich utworzenia), stanowienia miejsc i symboli pamięci, ale tego Smoleński nie zauważa, bo burzyłoby to założoną z góry wizję. Ponadto warto przypomnieć sobie, co kilka akapitów wcześniej pisałem o empatii. Nie do końca rozumiem, dlaczego zabrakło jej Smoleńskiemu. Czy tak trudno zrozumieć starszych ludzi, którzy zostali wyzuci ze swojej ojcowizny, pozbawieni wszystkiego, nawet możliwości odwiedzin rodzinnych stron? Na dodatek większość ich rodzin zamordowano, oni sami byli obiektem prześladowań, na końcu zaś w komunistycznej propagandzie zostali skazani na niepamięć. Czy Smoleński musi dokładać swoje 5 groszy w kampanii defamacji, której obiektem są od dziesięcioleci? Moim zdaniem nie jest to ładne, nawet jeśli można by im zarzucić wiele dziwactw i nadmierną monotematyczność. Raczej oczekiwałbym od mediów wsparcia w ratowaniu śladów polskiej kultury na kresach, śladów częściowo murszejących pod wpływem czasu, a częściowo celowo zacieranych (wykonałem objazd od Lwowa po Kamieniec Podolski, wiem, że jest co robić).

Nieprzypadkowo ten właśnie tekst otwiera książkę, bowiem od początku ustawia sposób patrzenia czytelnika na omawiane problemy. Od pierwszych stron wiemy już, że Polacy z kresów są ksenofobiczni, jednostronni i mają antyukraińską manię prześladowczą. Znam tamte strony i wiem, że nie jest to nieprawda, ale prawdą to również nie jest, co najmniej z tego powodu, że Smoleński gubi lub przekręca kontekst i uwarunkowania takiego stanowiska.

Ludobójstwo na Wołyniu

O rzezi na Wołyniu wspomina tylko raz i to w sposób wart zacytowania „Odbywało się to według schematu przypominającego pacyfikacje hitlerowskie – nakaz opuszczenia wsi, po którym jeśli nie skutkował, następowała akcja wojskowa: podpalenie zabudowań, grabieże, mordy.”[i] Jedno zdanie, a kłamstw i przekłamań całe mrowie, pokazujących zresztą intencje autora. Nie było mowy o żadnym nakazie opuszczenia wsi, wręcz przeciwnie, uciekających wyłapywano i zabijano, jak wszystkich innych; nie była to żadna akcja wojskowa – od kiedy grabieże i mordy przynależą do rzemiosła wojskowego, poza tym samo to zestawienie może sugerować, że odbywały się albo grabieże, albo podpalanie zabudowań, albo mordy, w istocie celem nadrzędnym była zagłada ludności polskiej, wszystkie pozostałe wydarzenia miały charakter towarzyszący i raz się odbywały, a raz nie, np. w miejscowościach o ludności mieszanej nie palono chałup, tylko zajmowali je ukraińscy sąsiedzi, grabieże zawsze miały miejsce, ale nie zawsze były robione rękami UPA (czas i logistyka stały na przeszkodzie np. na Wołyniu zachodnim, w lipcu 1943). Czy akcje UPA przypominały hitlerowskie pacyfikacje? W opinii Grzegorza Motyki niektóre z nich wzorowane były na Holocauście – chodziło o to, aby w jak najkrótszym czasie, maksymalnie efektywnie zgładzić jak najwięcej ludzi i w tym celu stosowano wiele zabiegów socjotechnicznych, np. dzieciom rozdawano cukierki, aby uspokoić mieszkańców, obiecywano, że ci, którzy dobrowolnie zgromadzą się w kościele, uratują życie.[ii] Oczywiście i tak byli mordowani jak wszyscy pozostali.

Dla mniej wprowadzonych w temat dodajmy, że Grzegorz Motyka jest bodaj najwybitniejszym historykiem od stosunków polsko-ukraińskich okresu burzy i naporu, a przynależy do grupy „centrowej” uwzględniającej wyniki badań historyków zarówno polskich jak ukraińskich (w obu przypadkach nie bezkrytycznie). Ma odwagę pisać prawdę, niezależnie od panujących po obu stronach tendencji. Tak, dożyliśmy takich czasów, że pisanie prawdy, niezależnie od wszelkich poprawności, wymaga odwagi.

Pawłokoma – zbrodnia na ludności ukraińskiej

Wracając do książki Smoleńskiego – zastrzeżenia faktograficzne można mnożyć, np. wątpliwości budzi przedstawienie genezy mordu na ludności ukraińskiej w Pawłokomie. Smoleński daje wiarę stanowisku ukraińskiemu, według którego nie jest możliwe, aby 7 Polaków uprowadzili i zamordowali upowcy (a to było przyczyną krwawej zemsty), bo nie było wtedy na tamtym terenie większych oddziałów UPA. Problem w tym, że do takiego mordu wystarcza mała bojówka UPA, a taka funkcjonowała w samej Pawłokomie. Dzisiaj odtworzenie tego rodzaju szczegółów może nie być możliwe, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że lokalne struktury AK, wiedziały do kogo skierować żądanie uwolnienia uprowadzonych lub choćby tylko wydania ich ciał, a żądanie takie skierowano właśnie do lokalnego UPA.

Nie mam pretensji do Smoleńskiego o ewentualne pomyłki, bo w takich sprawach o nie łatwo, a nic nie jest 100-procentowo pewne. Chodzi tylko o to, że ewentualne pomyłki są u niego zawsze jednokierunkowe i autor lekko przechodzi nad takimi kwestiami, nie zadając sobie specjalnie trudu pogrzebania w bibliotece i sprawdzenia różnych źródeł. Poza tym myślę, że Wydawnictwo Czarne i autor popełnili błąd wznawiając reportaże sprzed wielu lat, nie aktualizując zawartych w nich treści o najnowszą literaturę przedmiotu.

Nie ma przyszłości bez przeszłości

Paweł Smoleński porusza się współczesnymi tropami, a dzisiaj chodzi o głównie o godne pochówki, zadbane cmentarze, tablice pamiątkowe. To wszystko, co składa się na wzajemny szacunek, zrozumienie, poprawę relacji między dwoma narodami. Porozumienie, a nawet sojusz z Ukrainą ma dla Polski znaczenie strategiczne. Stąd waga, jaką obie strony przykładają do tych symboli pamięci. Bo z fatalną historią musimy się zmierzyć (nawet gdybyśmy nie chcieli). Jakby jednak nie patrzeć, przeszłość nas dopada i także Smoleński sporo uwagi poświęca historii, wspomnieniom, obrazom z dzieciństwa. Zatem niezależnie od przyjętej perspektywy (nawet jeśli jest to opcja ku przyszłości) ciągle ważkie pozostaje pytanie jak o historii pisać. Ja zdecydowanie opowiadam się za wariantem: zgodnie z prawdą i bez przemilczeń, nie kombinować z jakąś pedagogiką społeczną, z przymykaniem oczu na grzechy cudze, czy uwypuklaniem win własnych. Budować dobre relacje można tylko na prawdzie i to całej prawdzie.

Paweł Smoleński, Pochówek dla rezuna, Wydawnictwo Czarne 2011



[i] P. Smoleński, Pochówek dla rezuna, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011, s. 94.

[ii] G. Motyka, Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 147, 149



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

1 × 2 =