• Książki

    Nie widzieć zła. Gułag i inżynierowie dusz

    Taki tytuł dał swojej książce (wydanie w jęz. ang. 1999, w pol. 2020) Dariusz Tołczyk, profesor Virginia University, autor bestsellera z roku 2016 pt. Gułag w oczach Zachodu. Tym razem przedmiotem analizy jest obraz Gułagu w oficjalnie wydawanej literaturze radzieckiej. Choć mogłoby się wydawać, że powinien być to temat wstydliwego tabu, w niektórych okresach stalinowskiej dyktatury była zgoda władz na otwarte, choć zawsze zgodne z linią partii,  pisanie o łagrach. Według autora był to swego rodzaju eksperyment na żywych organizmach, czy raczej umysłach, którym proponowano reżimową fikcję zamiast prawdy, której doświadczali. To był swego rodzaju sprawdzian, jak bardzo plastyczny jest zbiorowy czytelnik, co gotów jest poświęcić, by świat stał się mniej skomplikowany, na ile mogą go urobić inżynierowie dusz. W tej oficjalnej literaturze łagrowej zauważyć można było kilka faz i tendencji. Początkowo, w latach dwudziestych pisano o przemocy, jako o złu koniecznym, prowadzącym do najwyższego dobra, epatując niekiedy czytelników rewolucyjną moralnością czekistów, kreowanych na nowych herosów, którym obce były kompromisy i półśrodki. Później, gdy Stalin budował siłę swego imperium na pracy zeków – niewolników, starano się wykazać, że w obozach następuje reedukacja dotychczasowych wrogów i przestępców, ich resocjalizacja i pieriekowka, tworzy się nowe społeczeństwo. Najlepiej z tego zadania wywiązali się piewcy Biełomorkanału, na czele z Maksymem Gorkim. Nastąpiły jednak wkrótce czasy wielkiej czystki, więźniów w łagrach przybywało w astronomicznym tempie, zatem porażka idei „przemiany” społeczeństwa byłaby dość oczywista, gdyby… temat obozów nie zniknął w roku 1937 z literatury!

    Problem podjęty został przez pisarzy dopiero po kilkunastu latach, w okresie odwilży Chruszczowa, by powołać do życia blade i mało przekonywujące utwory, w których bohaterowie będący niewinnymi ofiarami czystek, cierpią niesprawiedliwość i nadal zachowują lojalność wobec władzy, bo są komunistami. Jak zauważa autor, porównując literaturę łagrową ze wspomnieniami Borowskiego czy Grzesiuka, w żadnym innym systemie nie oczekiwano, by ofiara utożsamiała się ideologicznie ze swoimi katami. Zapewne dlatego – z całej odwilżowej twórczości – tylko jedno dzieło przeszło próbę czasu, czyli Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza Aleksandra Sołżenicyna, który po prostu opisał jeden zwykły dzień łagiernika, omijając wszelką ideologię. Do dziś działa to jak dynamit. Przetrwała tylko prawda.

    Dariusz Tołczyk, Nie widzieć zła. Gułag i inżynierowie dusz, PIW Warszawa 2020, ss. 312.

  • Książki

    Powroty z nieludzkiej ziemi

    Dla wielu Polaków szansą na zakończenie pobytu na nieludzkiej ziemi po II wojnie była repatriacja. Nie obejmowała ona jednak więźniów GUŁagu, ci niestety ciągle pozostawali za drutami, ale dotyczyła ludzi, którzy zostali zesłani na osiedlenie w latach 1939-1941 lub innych polskich uchodźców. Opierała się ona o umowę polsko-sowiecką zawartą w 1945 roku, która przewidywała możliwość powrotu do Polski obywateli, którzy przed 1939 zamieszkiwali tereny II Rzeczypospolitej, a dotyczyła osób narodowości polskiej oraz żydowskiej. Wyłączała zatem Polaków, którzy po pokoju ryskim znaleźli się po drugiej stronicy granicy. Natomiast objęcie tą umowa ludności żydowskiej miało ten plus, że w dość trudnej operacji przygotowania do repatriacji rozproszonej po całym Związku Sowieckim ludności pomagali działacze Komitetu Organizacyjnego Żydów Polskich w ZSRS, a przygotowania (np. zakup odzieży, żywności na drogę, transport do miejsca zbiórki) były finansowane chociaż częściowo ze środków Jointu.

    Generalnie mówiąc Rosjanie utrudniali realizację tej umowy, przedłużali procedury, czy podważali uprawnienia, zwłaszcza polskich sierot. Dużą rolę w przygotowaniach odegrał Związek Patriotów Polskich. Niezależnie od namolnie propagowanej ideologii komunistycznej zapewniał repatriantom pomoc prawną, przygotowywał żywność dla transportów, organizował kursy medyczne (w każdym transporcie była przewidziana brygada medyczna – 1 lekarz i sanitariuszka w każdym wagonie). Ostatecznie do Polski powróciło między 244 tys. (dane sowieckie) a 264 tys. (dane polskie) obywateli II Rzeczypospolitej, w tym ok. 115 tys. Żydów. Tak duży udział Żydów, brał się zapewne stad, że tak samo jak Polacy byli skazywani na wywózki, a do tego masowo uciekali, inaczej niż inne kategorie ludności, przed nadciągającymi hitlerowcami. Byli wśród nich i tacy, którzy już w 1939 uciekali z Polski centralnej na Wschód, najdalej jak się da, i po 22 czerwca 1941 kontynuowali tę ucieczkę.[1]

    Książka porusza mało znany temat i robi to kompleksowo uwzględniając uwarunkowania prawne i polityczne, przedstawiając cały proces organizacji i przeprowadzenia transportów do Polski, wreszcie podając wiele zestawień i danych liczbowych. Lektura niezbędna dla każdego, kto interesuje się losami Polaków na nieludzkiej ziemi.

    Wojciech Marciniak, Powroty z Sybiru. Repatriacja obywateli polskich z głębi terytorium ZSRR 1945-1946, Księży Młyn, Łódź 2014, s. 380.


    [1] Bardzo dobrze ten proces ucieczki na Wschód opisuje w swoich wspomnieniach Ilana Maschler, Moskiewski czas, Wydawnictwo Krupski i S-ka, Warszawa 1994.

  • Książki

    Czekiści

    Czekiści. Organy bezpieczeństwa w europejskich krajach bloku sowieckiego 1944-1989, pod red. Krzysztofa Persaka i Łukasza Kamińskiego, IPN Warszawa 2010.

    Udało się. Trudno w to uwierzyć, ale się udało przygotować całościową i kompletną (!!!) publikację na temat struktur organów bezpieczeństwa we wszystkich krajach socjalistycznych ze Związkiem Sowieckim na czele. Książka zawiera szczegółowe omówienie genezy i wszelkich przekształceń organizacyjnych struktur aparatu bezpieczeństwa w poszczególnych państwach socjalistycznych. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że komuniści wprowadzali w nich ciągłe zmiany organizacyjne, wprost proporcjonalnie do tego, jaką wagę przydawali tajnym służbom. W Związku Sowieckim na przykład stałe dzielenie i łączenie kompetencji pomiędzy NKWD/KGB a Ministerstwem Spraw Wewnętrznych (MWD) powodowało, że naprawdę trudno było zorientować się komu i w jakim zakresie podlegały dane struktury w poszczególnych przekrojach czasowych.

    Oczywiście przy wszystkich komórkach organizacyjnych omówione zostały zadania, jakie im przydzielano, ale także – dodano komentarz co do ustalania priorytetów tych zadań. Do tego dołączone są dane o obsadzie personalnej poszczególnych komórek, w tym, co ciekawe, zbiorcze dane statystyczne o zasobach kadrowych służb. We wszystkich artykułach osobną uwagę poświęcono zasobom agenturalnym. Rozległość działań służb w tej materii robi wrażenie i daje do myślenia.

    Powstała książka, a raczej księga, ogromna, ponad 600 stron, a w nich około 100 tabel i 20 diagramów. Żeby dać pojęcie o szczegółowości tej pracy, przytoczę tytuły kilku (spośród 22) tabel z artykułu o KGB: Oddziały zbrojne i jednostki specjalne KGB, Członkowie kolegium KGB, Kadry KGB, Wykształcenie kadr, Skład etniczny kadr, Więźniowie łagrów i kolonii karnych, Przyczyny skazań, Wyroki śmierci. I tak dalej kraj po kraju. Taka rozległość tematyczna była możliwa do osiągnięcia tylko dzięki międzynarodowemu zespołowi 15 autorów. Wielkie uznanie należy się redaktorom tomu za zapewnienie spójności i porównywalności danych pomiędzy wszystkimi artykułami, a IPN za podjęcie trudu przygotowania tak monumentalnego dzieła, dodajmy prekursorskiego w skali światowej.

    Apetyt rośnie w miarę jedzenia, zatem na koniec kilka słów o postulatach na przyszłość. Przydałby się taki tom w odniesieniu do służb wojskowych, zapewne będzie trudniej, ale każda tego typu publikacja będzie ogromnym sukcesem. Warto by było coś napisać o działalności, konkretnych akcjach i grach operacyjnych obu tych służb. Cenną rzeczy były by także przekrojowe ujęcia bardziej szczegółowych tematów, takich jak: agentura i infiltracja społeczeństwa, więźniowie polityczni czy akcje dezinformacyjne.

    Ocena w przypadku tej książki jest formalnością: 10/10.

  • Militaria

    Aktywa sowieckiego wywiadu

    okładkaPolski wywiad wojskowy 1918-1945, Wydawnictwo Adam Marszałek 2007 

    W zasadzie jest to praca zbiorowa na takim poziomie, jak materiały konferencyjne: mnóstwo przyczynków i przyczynków do przyczynków, nie wartych zawracanie głowy czytelnikom mojego bloga. Jednak jeden artykuł zasługuje zdecydowanie na przedstawienia bardziej publiczne, a mianowicie Uwagi o działalności agentury sowieckiej na odcinku polskim po roku 1921 śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza. 

    Treść artykułu sprowadza się do naukowej analizy wiedzy na temat sowieckiej agentury w II Rzeczypospolitej i podczas wojny. Co z niej wynika? Najcenniejszym agentem był ppłk Tadeusz Kobylański, pomocnik attaché wojskowego w Moskwie (gdzie został zwerbowany), później w służbie dyplomatycznej jako radca ambasady polskiej w Bukareszcie i wreszcie – o ironio – naczelnik Wydziału Wschodniego w Departamencie Politycznym MSZ, na dodatek blisko spokrewniony z prezydentem Ignacym Mościckim, u którego regularnie bywał na rodzinnych obiadach. Dla swoich mocodawców był bezcenny jako źródło wiedzy o polskich aktywach wywiadowczych w Związku Sowieckim, o polskiej polityce zagranicznej, a na ostatnim stanowisku jako agent wpływu, stymulujący polską politykę wobec wschodniego sąsiada. W czasie wojny wyemigrował do Brazylii, gdzie został zamordowany w tajemniczych okolicznościach w roku 1967.

    O zgrozo, wszędzie Sowieci mogli weryfikować przekazywane przez niego informacje poprzez innych swoich agentów: w moskiewskim attachacie przez przewerbowanego rezydenta polskiego wywiadu Kowalskiego, w Bukareszcie taką rolę spełniała żona ambasadora Mirosława Arciszewskiego, skądinąd „biała” Rosjanka, rozpracowana przez polskie służby. Arciszewski został odwołany do Warszawy, solennie zapewnił o rozstaniu się z żoną, został nieformalnym podsekretarzem stanu w MSZ, ale mimo to z żoną żył nadal. W MSZ byli też agentami inni urzędnicy niższego szczebla, wśród nich Stefan Litauer, naonczas pracownik Wydziału Prasowego, ale w czasie wojny już szef Polskiej Agencji Telegraficznej.

    W strukturach wojskowych służby kontrwywiadowcze II Rzeczypospolitej namierzyły 12 agentów, wśród nich był tylko jeden wyższego szczebla, ppłk Ludwik Lepiarz szef sztabu Dowództwa Okręgu we Lwowie.

    Infiltracja polskiego Państwa podziemnego była znikoma, czego nie można powiedzieć o rządzie emigracyjnym w Londynie. I tu jest tajemnica czekająca na rozwiązanie, bowiem wiemy, że Sowieci mieli dwóch agentów, ministrów tego rządu, znamy ich pseudonimy „Giendrich” i „Sadownik”, ale nie potrafimy jednoznacznie zidentyfikować ich nazwisk.

    Na koniec: okazało się, że sowiecka siatka działała wśród Polonii amerykańskiej, a najbardziej znaną postacią był tu Oskar Lange. Pierwsze informacje na ten temat wzbudziły protesty ze strony historyków i ekonomistów broniących zacnego (jak naiwnym się wydawało) profesora. Niestety, a raczej stety, ujawnione dane z operacji „Venona” (dekryptaż sowieckich depesz dyplomatycznych i wywiadowczych) potwierdziły te podejrzenia i tak pewni siebie obrońcy wyszli na durniów. Te informacje wyjaśniają duże zaangażowanie Stalina w forowaniu Oskara Lange na stanowiska w rządzie „lubelskim” po 1945 roku.

    Omawiany artykuł warto przeczytać, książka jest ciągle dostępna w sprzedaży, a śp. prof. Wieczorkiewicz potwierdził, że był jednym z nielicznych jednocześnie kompetentnych (przegląd przez całe piśmiennictwo rosyjskie) i odważnych historyków.

  • Książki

    Węgierscy łącznicy

    Węgierski łącznik, recenzja, okładkaZ Węgrami Polacy mają wiele wspólnego – dziedzictwo kultury szlacheckiej, pamięć wielkiej historii wielkiego państwa, które aktualnie zamieniło się w niewielkie, a na pewno w niemocarstwowe państewko. Przewaga honoru nad pragmatyzmem i dominująca nostalgia za historią zamieniająca się we współczesna melancholię (na Węgrzech) lub niską samoocenę narodową (w Polsce). Wspólne epizody historyczne: gen. Bem na Węgrzech, pomoc Węgrów po klęsce w 1939 roku, współodczuwanie w kryzysie 1956 roku. Współcześnie kontakty polityczne są żadne, kulturowe niewielkie – znamy i lubimy Martę Mesarosz, Istvana Szabo, Maraia i Kertesza, nie wiem jak recepcja kultury polskiej wygląda po węgierskiej stronie.

    Sentyment tak czy owak pozostaje i polsko-węgierskie wspominki sprawiły mi dużo radości. Tym bardziej że wydana przez Frondę książka jest napisana inteligentnie, życzliwie dla tematu i językowo bardzo apetycznie. Węgierski łącznik składa się z pięciu ciekawych wywiadów (Ákos Engelmayer, Csaba György Kiss, István Kovács, Attila Szalai oraz Imre Molnár) z Wegrami, którzy na różne sposoby byli związani z Polską, naszą kulturą, ale też niektórymi pięknymi Polkami.

    Mile dla polskiego uchą brzmią opowieści, jak podczas socjalistycznej nocy, w Polsce młodzi Węgrzy znajdowali przestrzenie wolności u nich niewystępujące. Ambitny teatr, literatura, drugi obieg i przede wszystkim prowadzone z pełna otwartością „nocne Polaków rozmowy”, o pardon, „nocne Polaków z Węgrami rozmowy”. Zaskakiwał zwłaszcza brak autocenzury w prywatnych rozmowach, podczas których nawet w towarzystwie bądź co bądź obcokrajowców wypowiadali się Polacy z pełna otwartością na tematy i polityczne, i związane ze sferą wolności w kulturze.

    Dzięki tym szczerym rozmowom nasi węgierscy przyjaciele ze zdumieniem konstatowali, że Polacy znacznie więcej wiedzą na temat Powstania węgierskiego 1956 roku niż młodzi Węgrzy, bowiem w epoce kadarowskiej na ten temat w ich ojczyźnie nie mówiło się wcale i to również w prywatnych rozmowach, głównie dlatego, że wypierano ze świadomości traumę po przetrąceniu kręgosłupa niezależnego i dumnego przecież narodu.

    Z powstaniem węgierskim wiąże się moje prywatne wspomnienie. Mój ojciec do końca swych dni miał wyrzut sumienia, że nie wystarczająco pomogliśmy Węgrom wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowali. Sami jakoś uniknęliśmy sowieckich czołgów, a naszych przyjaciół pozostawiliśmy ich własnemu losowi. Z węgierskiej perspektywy wyglądało to zupełni inaczej. Pomoc im udzielona poprzez przekazanie krwi masowo oddawanej przez Polaków, była odbierana nie tylko jako wyraz serdecznej solidarności, ale okazało się jedyną konkretna pomocą jakiej Węgrom udzielono.

    Wszędzie w Polsce Węgrzy podróżujący autostopem (u nich zakazanym) doświadczali rozlicznych objawów sympatii – byli zawożeni tam, gdzie potrzebowali, zapraszani do prywatnych domów na nocleg, żywieni i pojeni „czym chata bogata”. Ostatecznie część z nich znajdowała tu żony, a po odzyskaniu wolności zostawała ambasadorami w Warszawie. I tak optymistycznie te historie osobiste się kończą.

    Książka dokonała, polecam i kończę recenzję notą zbliżoną do ideału – 5/6.