Teatr

Lipiec Gruszki i Wyrypajewa

Iwan Wyrypajew wyreżyserował w Teatrze na Woli swój własny tekst Lipiec. W głównej roli obsadził swoja żonę, Karolinę Gruszkę, zatem spektakl ma charakter autorski w stopniu rzadko dającym się osiągnąć. I nie trzymajmy czytelników w niepewności – eksperyment zakończył się totalnym sukcesem.

Karolina Gruszka w Lipcu Wyrypajewa, recenzja

Rdzeniem sztuki jest monolog 63-letniego mężczyzny, który otwartym tekstem przyznaje się do wielu morderstw i – co najbardziej wstrząsające – do pożerania swych ofiar. Taki rosyjski Hannibal Lecter, tylko że w stylu „ruski mużyk” a nie zachodni intelektualista. Ale to nie sama retrospekcja owego kanibala robi potężne wrażenie, ale przede wszystkim forma, w jaki jest przedstawiona. Monolog prezentuje Karolina Gruszka, młoda dziewczyna, co już samo w sobie jest dość zaskakujące. Ale jak ona to robi! W żadnym przypadku nie wciela w rolę mężczyzny, ona tylko wykonuje tekst, jak pisze autor w didaskaliach – wykonawcą tekstu jest kobieta, która wychodzi na scenę tylko po to, aby wypowiedzieć tekst. Robi to bardzo oszczędnymi środkami – pusta scena, mikrofon, skromna sukienka z marynarką, bez makijażu, w krótkich włosach. Niby nic, a jednak bardzo dużo. Gruszka wykonuje tekst strzelając słowami z prędkością karabinu maszynowego. Na początku podświadomie czekałem, kiedy się zatnie, pomyli, zapomni, ale… nic z tych rzeczy. Maestria aktorki polega na tym, że tymi prostymi środkami kreuje rzeczywistość tak fascynującą, że wszyscy na sali siedzą wpatrzeni w nią jak w żywą ikonę, która urzeczywistnia na scenie coś mistycznego, nadprzyrodzonego. Nadaje tekstowi specyficzny rytm i ton, który jeszcze długo pozostaje w uszach. Po tym przedstawieniu Karolina Gruszka na stałe zajmie miejsce w kategorii „młoda, wybitna, oglądać wszystko, gdzie się pokazuje”.

Inscenizacja Lipca jest perfekcyjna. Zamysł autora spotkał się z koncepcją reżysera w punkcie wysokim (co nie dziwne), a Karolina Gruszka dała się zamodelować dokładnie tak, jak życzył sobie reżyser i w efekcie powstało dzieło skończone. W pewnym sensie sukces inscenizacyjny jest za wielki, bo widzowie zaczarowani przez Gruszkę, gubią przesłanie niebłahego przecież tekstu. Wszyscy wychodzą zafascynowani aktorką (ja też), wiedzą o czym sztuka mówiła, ale co powiedziała już nie wiedzą, bo pamiętają głównie fenomenalną kreację Gruszki. Mnie to też spotkało, zatem na drugi dzień zajrzałem do internetu i przeczytałem wszystkie recenzje. W żadnym nie ma analitycznego ani krytycznego odniesienia się do tekstu! Nawet w tych szerszych komentarzach znani krytycy nie wychodzą poza podpowiedzianą przez samego Wyrypajewa interpretację, że szukał w swojej sztuce uobecnienia myśl o. Pawła Florenskiego, że „dom Boga jest za czarnym lasem, a nie za piękną łąką”. Nikt jednak nie zadał sobie trudu, aby chociaż podsumować, czy w istocie sztuka koresponduje z tym zamysłem. O głębszych interpretacjach nawet mowy nie ma (nawet w recenzji szacownej i nie tabloidalnej „Więzi”).

Klucz do zrozumienia Lipca tkwi w ostatniej partii tekstu, kiedy ów rosyjski kanibal tkwi po kolejnym morderstwie w zakładzie dla psychicznie chorych przywiązany pasami do łóżka z maską hokejową na tworzy. Przychodzi do niego salowa i dzieje się coś zdumiewającego, zakochuje się w tym szaleńcu, uwalnia go z pasów, dochodzi do zbliżenia. On tak pragnienie z nią jedności, że znajduje dla tego pragnienia wyraz najwyższy – wchłania ja w siebie, czyli mówiąc wprost zjada ją, w jego mniemaniu dochodzi w tym akcie do jakiejś ostatecznej komunii.

Wyrypajew sugeruje, że jego bohater poprzez te wszystkie tragiczne wydarzenia, a zwłaszcza to ostatnie, odnajduje siebie, a w sobie jeszcze coś. Czy innymi słowami, jak głosi motto do sztuki, „Dom Boga jest za czarnym lasem, a nie za piękną łąką” – to cytat z Ikonostasu o. Pawła Florenskiego. W tekście sztuki jest wiele wskazówek potwierdzających takie przesłanie. W końcówce przyjeżdżają po ciało trzej synowie i planują zabrać je do Archangielska. „Nasz ojczulek całe życie marzył, by dotrzeć do Archangielska, no to spełni się jego marzenie. Dokąd zamierzał tam trafił”. Cały kontekst wskazuje, że jest to swoiste „wniebowzięcie”, a nazwa miasta nie jest przypadkowa (od archaniołów przecież).

Moim zdaniem jest to nadużycie i to podwójne. Po pierwsze nie ma nic wspólnego z nawet najbardziej nieortodoksyjnie rozumianą teologia chrześcijańską, a po wtóre jest manipulacją myślą o. Florenskiego. Jak sobie przypominam (a czytałem to wiele lat temu) jego koncepcje należy rozumieć tak, jak bliższy nam kulturowo cytat „kto nie zaznał goryczy na ziemi, ten nie zazna słodyczy w niebie” (Dziady, cz. III, z pamięci). Ponadto ludziom udręczonym swoją grzesznością, („czarny las”) jest bliżej do Boga niż pozostałym, między innymi dlatego, że widzą swoją małość i całkowite nie zasługiwanie na zbawienie, którego doświadczają, jak darmowej łaski. Wobec Bożego majestatu stają może i z pustymi rękami, ale w pokorze, bez poczucia należnej nagrody i paradoksalnie w ten sposób na ową nagrodę zasługują. Ale przecież to nie jest przypadek bohatera sztuki Wyrypajewa. On przecież nie ma świadomości, że robił coś niewłaściwego, wręcz odwrotnie, kobiecie swojego życia zaoferował miłość i doświadczył z nią „prawdziwego zjednoczenia”. Doświadczył też takiego stanu: „Najadłem się chleba, napiłem wina (…) napełniłem całego siebie bóstwem, i sam stałem się bóstwem. Bóstwo w środku, bóstwo na zewnątrz.” Wydaje mi się, że droga życiowa owego rosyjskiego kanibala nie stoi w żadnej proporcji do tego, o czym pisze Florenski, a powoływanie się na jego koncepcje teologiczne jest w kontekście Lipca nadużyciem. Przekaz tego dramatu jest wystarczająco fascynujący i bez tworzenia wokół niego atmosfery fałszywej mistyki.

Niezależnie od kontrowersji z Florenskim, zastanawia mnie finał sztuki, w którym bohater trafia do symbolicznie przedstawionego, ale jednak nieba. Czym sobie na to zasłużył? Jak tę drogę zbawiania uzasadnić? Nie znajduję na to prostej odpowiedzi, Wyrypajew jej zresztą też nie podpowiada. Odbieram to jako pozostawienie przez autora szczególnego intelektualnego suspensu, który każdy z widzów musi sam przemyśleć i zmierzyć się z pytaniami o rzeczy ostateczne

Lipiec to jedna z najlepszych sztuk, jakie widziałem w 2010 – doskonale wyreżyserowana, brawurowo zagrana, a jeszcze na dodatek stawiająca niebanalne pytania egzystencjalne, spokojnie 10/10.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

dwadzieścia − siedemnaście =