Książki

Słowacja, prześladowanie Kościoła

Anton Hlinka, Siła słabych i słabość silnych. Prześladowanie Kościoła na Słowacji 1945-1989, Wydawnictwo Petrus Kraków 2013, recenzjaO Słowacji generalnie mało wiemy. Słowaków mylimy z Czechami, a kiedyś nawet zastanawialiśmy się, czy nie istnieją Czechosłowacy. O Kościele na Słowacji przeciętny Polak nie wie nic. Lepiej zorientowani w sprawach kościelnych może słyszeli o „podpolnikach” (ciekawe, ile osób rozumie, o co chodzi), czy „księżach robotnikach”. W przypadku tych ostatnich trzeba tylko zaznaczyć, że chodzi o coś zupełnie innego, niż tak samo określani księża we Francji z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Siła słabych opowiada o represjach wobec Kościoła słowackiego w epoce komunizmu, a trzeba tutaj dodać, że innej historii, niż dzieje prześladowań Kościół ten we wspomnianym okresie nie miał. Rzecz jest całkowicie niebanalna, bo sytuacja była całkowicie inna niż w Polsce.

Warto zauważyć, że w Czechosłowacji stalinizm nie skończył się w latach pięćdziesiątych, tylko trwał aż do „Praskiej wiosny” 1968. Natomiast przemoc charakterystyczna dla rządów stalinowskich trwała tam dużo dłużej. Poza tym same represje były bardziej dotkliwe niż w Polsce. Biskupi byli masowo zamykani w więzieniach, maltretowani, torturowani, wytaczano im pokazowe procesy. W efekcie większość diecezji pozostawała bez biskupów, a w latach sześćdziesiątych, był okres, kiedy na Słowacji nie było żadnego biskupa! Komuniści bowiem nie zgadzali się na wyświęcenie kogokolwiek spoza szeregów księży z nimi kolaborujących. Na to z kolei nie zgadzał się Watykan. Ponadto wierni i księża Kościoła greckokatolickiego byli zmuszani do przejścia na prawosławie. Skądinąd to ciekawy fenomen: władze komunistyczne wspierały prawosławie, i to z taką siłą, jak Stowarzyszenie Ateistów. Ciekawe dlaczego?

Prawdziwy pogrom dotknął zakony. W 1950 zlikwidowano wszystkie zakony, a zakonnice i zakonnicy zgrupowani w „klasztorach koncentracyjnych” o warunkach życiowych takich, jak sugeruje nazwa. Po kilku latach mężczyzn wypuszczono na wolność. Kobiety miały pozostać w tych warunkach do końca, słusznie bowiem komuniści przewidywali, że widok habitu w miejscu pracy, jaka  by ona nie była, będzie zawsze niemym znakiem sprzeciwy wobec polityki ateizacyjnej. Dopiero Praska Wiosna 1968 pozwoliła im na powrót do normalnego życia i częściowe odtworzenie klasztorów. Zakonnicy pojawili się w duszpasterstwie parafialnym, kobiety w przytułkach, szpitalach i jako katechetki. W 1973 powrócono do wypróbowanych metod stalinowskich i na powrót zakonnice uwieziono w „klasztorach koncentracyjnych”.  Wtedy jednak pojawiły się tajne klasztory, w najmniejszym nawet stopniu nie nadzorowane przez państwo.

W Czechosłowacji, również inaczej niż w Polsce, ruch księży współpracujących z komunistami, w tym również w dziele ateizacji, był bardzo silny. Najpierw był to Pokojowy Ruch Katolickich Duchownych, później zwany stowarzyszeniem Pacem in Terris (od encykliki społecznej Jana XXIII wydanej pod takim właśnie tytułem), stąd byli oni nazywani „pacystami”. Księża ci byli służalczo wierni partii komunistycznej i prowadzili politykę marginalizacji Kościoła. Po aresztowaniu części biskupów i wymarciu pozostałych, diecezjami zarządzali wikariusze kapitulni, mianowani w gruncie rzeczy przez władze komunistyczne. W znacznym stopniu oficjalny Kościół w całej Czechosłowacji był wiernym poddanym władz. Gorliwi kapłani stanowili wyraźną mniejszość. Wierni byli prześladowani, zwalniani z pracy, młodzieży nie przyjmowano na przykład do szkół medycznych wszystkich stopni, zakładając, że mogą mieć wpływ na chorych. Dodatkowym uciemiężeniem byli niewiarygodni, służalczy wobec władz duchowni.

Dzieci w szkole były poddawane stałemu ankietowaniu na temat ich zaangażowania religijnego. Motywacja była w tym przypadku bardzo przewrotna. Jeśli wierzące dziecko potwierdzało fakt uczestnictwa w praktykach religijnych, choćby na poziomie osobistej modlitwy, zostawało poddane prześladowaniu i sterowanej presji ateizacyjnej, jeśli natomiast kłamało, także uważano to za fakt korzystny dla kampanii „o rząd dusz”, bo oznaczało łamanie sumień.

Prześladowania kleru i wierzących trwały na Słowacji do ostatniej chwili, do listopada 1989 roku, nie było żadnej odwilży. W zakresie „polityki wyznaniowej” (piszę w cudzysłowie, bo z prawdziwą polityką ma to tyle wspólnego, co demokracja z „demokracją socjalistyczną”) jedyne co się zmieniło, to tylko wysokość kar. Najpierw skazywano na kilkanaście lat, później na kilka, a pod sam koniec wyroki były albo w zawieszeniu, albo kilkumiesięczne. A było za co karać.

W Czechosłowacji obowiązywał specyficzny system prawny. Władze musiały wyrazić zgodę na wszystko: na nominacje biskupie, na obsadzenie każdego stanowiska kościelnego, na przyjęcie do seminarium, gdzie limitowano ilość alumnów zwykle do około dwudziestki na całą Słowację. Każdy ksiądz na wykonywanie czynności duszpasterskich miał specjalne zezwolenie, które można było w każdej chwili cofnąć podając jakąkolwiek przyczynę. Więcej, na każdą czynność duszpasterską było wymagane osobne zezwolenie: na spotkanie z młodzieżą, na udzielenie sakramentu ostatniego namaszczenie. Surowo zakazane było, na przykład, wygłoszenie jakiejkolwiek nauki w czasie ślubu. Łatwo sobie wyobrazić, że musiało dochodzić do całkowitego zastraszenia duchownych. Księża, którzy mimo to gorliwie oddawali się pracy duszpasterskie, musieli być tytanami odwagi.

Ubocznym czynnikiem tej powszechnej inwigilacji było wytworzenie Kościoła podziemnego, czyli owych „podpolników”[1]. Nie miał on żadnej struktury, składał się z niezależnych, czasem izolowanych działań, ale pod koniec socjalizmu obejmował już setki tysięcy ludzi! Byli tajnie wyświeceni nielegalni biskupi (tu najlepiej znany bp Jan Chryzostom Korec, jezuita, znany z nazwiska już w czasie socjalizmu, późniejszy kardynał), tajni księża (tu z kolei wielka rola biskupa krakowskiego Karola Wojtyły), byli wreszcie zwykli ludzie organizujący się „od dołu” w kółka modlitewne, biblijne, rodzinne, często funkcjonujący bez żadnej pomocy ze strony księży, zarówno tych jawnych jak tajnych. Mało o nich wiadomo, mało też o nich pisze Anton Hlinka. Zjawisko jednak jest super ciekawe.

Jako przykład podajmy ruch niepełnosprawnych i nieuleczalnie chorych Rodzina Niepokalanej. Zaczęło się w 1975 roku od siedmiu osób leżących w jednym ze szpitali słowackich, którzy usłyszeli wezwanie papieża Pawła VI do „ewangelizowania miłością”. W tej intencji zaczęli codziennie odmawiać różaniec. Później rozpoczęli Nowennę do Ducha św., coś zrozumieli i postanowili przyjąć swoje cierpienie jako dar Opatrzności Bożej. Po jedenastu latach w tym ruchu brało już udział 100 tysięcy osób. Do modlitwy doszły wspólne pielgrzymki. Wielu księży u tych niepełnosprawnych, po ludzku biedaczków odrzucanych przez społeczeństwo, szukało wsparcia duchowego. Wśród nich pojawiały się też osoby z autentycznymi osobowościami mistycznymi. Tak rodził się nowy Kościół.

Ciekawe, że Hlinka bardzo negatywnie wypowiada się o dyplomacji watykańskiej, która przez lata prowadziła bezowocny dialog z komunistami, którzy każde spotkanie wykorzystywali propagandowo szumnie trąbiąc o prowadzonych rozmowach świadczących o normalizacji stosunków. Nic jednak z nich przez lata nie wynikało. Pierwszym czytelnym sygnałem ze strony Watykanu na temat sytuacji w Czechosłowacji, było dopiero potępienie przez Jana Pawła II ruchu Pacem in Terris, czyli kolaborujących z władzami księży.

Jedynym podobieństwem do sytuacji w Polsce było zaciekłe tropienie przez ichniejszą służbę bezpieczeństwa niezależnej literatury. W przypadku Słowacji właściwie nie istniały katolickie wydawnictwa podziemne, natomiast przemycano z zagranicy literaturę religijną. Walczono z nią z użyciem całej surowości, słusznie uważając, że nieocenzurowane treści są dla systemu komunistycznego zabójcze.

Siła słabych jest kroniką prześladowania Kościoła. To bardzo cenne, niezależnie od programowej chęci różnych środowisk do patrzenia w przyszłość kosztem pamięci historycznej. Jak we wstępie powiedział ks. prof. Marek Starowiejski: Zapominamy i to bardzo szybko. I to co było dobre, i to co było złe. A potem dziwimy się, że nie rozumiemy świata w którym żyjemy.[2] Dzięki Hlince poznajemy podstawową faktografię. Kronikarski charakter książki jest zazwyczaj jej zaletą, ale bywa wadą, bo niekiedy brakuje kontekstu, zapewne Słowakom dobrze znanego, nam zupełnie nie. Odświeżałem sobie historię religijną naszych południowych sąsiadów korzystając z doskonałej,  niesłusznie objętej rozsnuwającym się mrokiem niepamięci, pracy Bohdana Cywińskiego Ogniem próbowane,[3] a zwłaszcza jej rozdziałów poświęconych Słowacji.

W podsumowaniu powiem tylko, że czytałem z zainteresowaniem, a fragmenty dotyczące lat osiemdziesiątych z fascynacją. Szczególnie interesujący jest osobny podrozdział dotyczący „Kościoła podziemnego” – autor pilnie stara się nie używać tego terminu w przekonaniu, że Kościół jest jeden, ale dla mnie precyzyjnie nazywa on to zjawisko nowych form życia religijnego. Wielkim plusem ułatwiającym korzystanie z tej książki jest indeks osobowy, coraz rzadziej pojawiający nawet w poważnych pracach. Także zwraca uwagę bardzo ładna okładka. Dodatkowo wielkie uznanie dla księdza Artura Sobótki, który był spiritus movens wydania Siły słabych i słabości silnych, dzięki niemu otrzymaliśmy tę ciekawą pracę wypełniającą lukę w polskiej historiografii. Moja ocena końcowa książki to 10/10 dodatkowo zaliczam do „sił sensu” za podjęcie trudnego, a w Polsce zupełnie zapomnianego tematu brutalnych represji komunistycznych wobec Kościoła.

Anton Hlinka, Siła słabych i słabość silnych. Prześladowanie Kościoła na Słowacji 1945-1989, Wydawnictwo Petrus Kraków 2013, tłumaczenie ks. Artur Sobótka.



[1] Termin co prawda dotyczy Kościoła działającego na terenie imperium sowieckiego na Litwie, Łotwie, Białorusi i na Ukrainie. W Polsce termin upowszechniony dzięki ciekawej książce Krzysztofa Renika Podpolnicy.

[2] Cytat pochodzi ze strony 5 Siły słabych i słabości silnych. Ksiądz profesor Marek Starowiejski jest specjalistą od patrologii, czyli historii o tysiąc kilkaset lat wcześniejszej od tu opisywanej. Problem niepamięci rozumie jednak lepiej niż większość historyków doby najnowszej. Wstęp przez niego napisany jest z tego powodu wartością samą w sobie, czytałem go z ogromna przyjemnością i uznaniem. Szacunek.

[3] Bohdan Cywiński, Ogniem próbowane, t. I Korzenie tożsamości, t. II „… i was prześladować będą”, Lublin Rzym 1990.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

dziewiętnaście − cztery =