Bambino i Ku słońcu Ingi Iwasiów
Inga Iwasiów, Bambino, Świat Książki, 2008; Ku słońcu, Świat Książki, 2010
Są ludzie, których lubimy, są ludzie, których cenimy. Najczęściej te uczucia chodzą ze sobą w parze, ale bywa też inaczej. Kogoś lubimy, ale nie cenimy lub na odwrót, cenimy, ale nie lubimy. Wśród moich znajomych łatwo mogę wskazać pojedyncze osoby, które bardzo szanuję, ale nie specjalnie lubię i takie, które bardzo lubię, choć wiem, że wielkich zalet nie mają. Z panią Ingą Iwasiów jest podobnie, a dokładniej z jej książkami. Bardzo je szanuję, ale nie specjalnie lubię.
Krytycy literaccy narzekają, że nasza literatura współczesna nie daje syntezy ostatnich doświadczeń polskiego społeczeństwa, nie rysuje szerokiej perspektywy, nie ma cech epopei, brak jej chęci do bardziej całościowego podsumowania wydarzeń lat ostatnich. Zamiast tego twórcy szukają ujęć psychologicznych, koncentrują się na losach jednostek, czasem dobrze prześwietlonych i zarazem fascynujących, ale szerokości spojrzenia – brak. Na tym tle Inga Iwasiów wyrasta na wielką damę literatury polskiej. Postacie w jej książkach są psychologicznie pogłębione, przemyślane i oryginalne, ale jednocześnie w pewnym sensie typowe. Czytamy o nich, przejmujemy się ich losami, ale widzimy w nich odbicie całego społeczeństwa, zwłaszcza tej części z Ziem Odzyskanych, gdzie powstał specyficzny mikrokosmos składający się z ludzi z różnych stron, różnych kultur i narodowości. Czy uda im się stworzyć normalne więzi międzyludzkie, zasiedzieć swoje miejsce, odnaleźć swoje własne „ja”, poczuć, że są na właściwym miejscu i to jest ich prawdziwe, docelowe życie? Fenomenalny jest w tym kontekście związek Urszuli i Stefana. Niby wszystko jest w porządku, ale kiedy się okazuje, że ona jest Polką niemieckiego pochodzenia, a on Polakiem, ale o żydowskich korzeniach, to „Historia się o nich upomni” i pomimo, że tak po ludzku nie ma żadnego powodu, aby dopasowani do siebie ludzie musieli się rozstać, to jednak ich związek się rozpada, a żadne z nich własnego szczęścia zbudować już nie potrafi. Walec rozjechał ich życie. Już ten jeden przykład pokazuje, jaką przestrzeń tworzy Iwasiów, jak dużo mówi nam o uwikłaniu w historię, o niemożności oderwania się od korzeni, nawet gdy tak bardzo chciałoby się od nich oderwać. A takich portretów jest w Bambino więcej…
Drugą cechą, która wzbudza mój szacunek do obu książek Iwasiów jest jej osobność, niezależność od mód. Nie ma tu tych wszystkich wątków, które przelewają się przez literaturę ostatnich lat, tej namolnej poprawności, że jak kobieta – to maltretowana, jak rodzina – to opresyjna, jak homoseksualiści – to łagodni i prześladowani, a najlepiej to wszystko zmieścić w jednej powieści jako danie obowiązkowe i nic to, że czytamy to po raz tysiąc pięćset sześćdziesiąty drugi. W jej powieściach każda osoba ma swoje własne, niepowtarzalne życie, własne troski i porażki, własne niemożności. W jakimś sensie są to ludzie całkiem normalni, ale w jakimś kompletnie specyficzni, inni od innych. Kobiety kochają swoje dzieci, choć nie zawsze umieją, dzieci są dopieszczone, ale często niezrozumiane, mężczyźni to nie tylko brutalni buhaje, choć rzeczywiście mają kłopoty z empatią wobec swoich partnerek. Życie im wszystkim układa się źle, ale nie według powszechnie obowiązującej jedynie słusznej kliszy. To wystarcza, abym zaliczył Ingę Iwasiów do grupy pisarzy najwybitniejszych. Istotą literatury jest jej niezależność, zamiast przyłączania się do tabunu biegnącego w tym samym kierunku.
W Ku słońcu już tak dobrze nie jest. Jeden wątek łączący się z poprawnością polityczną brzmi fałszywie. Pojawia się w tej książce kilka osób zaangażowanych w badanie historii najnowszej łącznie z występującym w niej aspektem agenturalnym. Nieustannie czytamy przy tej okazji o manii prześladowczej, ferowaniu wyroków, a nawet o tym, że młodzi naukowcy, którzy sami nie dostali się w tryby systemu nie mają prawa do samodzielnych ocen. To już jest absurd ewidentny z poziomu telewizyjnych połajanek polityków. O powstaniu warszawskim mogą się wypowiadać tylko uczestnicy, o łagrach tylko mogą pisać tylko więźniowie, a o współpracy z SB tylko prześladowani, to wydaje się sugerować Iwasiów. To są poglądy niegodne intelektualistki i samodzielnej badaczki, zwłaszcza że wyraźnie w tym przypadku pachnie przyłączeniem się do stada hulającego w masmediach, tyle że ci harcownicy najczęściej mają w tym interes polityczny lub biznesowy. Ale traktuję tę jedną wpadkę jako wyjątek od reguły niezależności w sądach, rozważania racji, a nie szermowania osądami.
Jak jest tak dobrze, a nawet genialnie, to dlaczego napisałem, że nie bardzo te książki lubię, skoro powinienem? Pani Iwasiów jest pisarką wybitną i wymyśliła sobie, że jako taka musi mieć swój specyficzny styl i oczywiście jej się to udało. Pisze krótkim zdaniami, nie zawsze układającymi się w logiczny ciąg, raczej to odbiorca musi te punktowe, pojedyncze sygnały scalić i zbudować z nich samemu narrację. Nietrudno zrozumieć, że łatwo się tego nie czyta. Na dodatek obie książki bardzo powoli nabierają rozpędu i dopiero w okolicach 150. strony robi się ciekawie i losy bohaterów zaczynają nas przejmować, ale do tego czasu pozostaje trwać w nadziei i czekać aż coś się zacznie w końcu dziać. Kto wykaże się cierpliwością i przebrnie przez wstępy i zawiązanie akcji, ten dostanie nagrodę. Powstaje tylko pytanie, czemu ma służyć ten tor przeszkód.
Ja osobiście proszę Panią Ingę Iwasiów, aby następne książki były tworzone z myślą o komforcie czytelników, a nie tylko o teoriach literackich. To, co autorka ma do powiedzenia, jest na tyle ciekawe i inspirujące, że warto, aby było opakowane w znacznie lepszą formę. Na pewno pomoże to tym książkom i poszerzy krąg ich odbiorców.
Ocena nie może być jednoznaczna. Za wizję świata, za diagnozę społeczną, za empatię wobec swoich bohaterów 10/10, za formułę i kształt literacki 7/10, co daje w sumie 9/10.
Na koniec jednak się przyznam, że książki i autorkę mimo wszystko polubiłem.