• Książki

    Kontrowersje w Kościele Grekokatolickim

    Grzegorz Chomyszyn, Biskup Stanisławowski, Dwa królestwa,  redakcja ks. Ihor Pełechatyj, Włodzimierz Osadczy, Wydawnictwo AA Kraków 2017Książka, zawierająca cudem ocalałe wspomnienia i refleksje bpa Chomyszyna, opatrzone świetnym wstępem i komentarzem, porusza zupełnie nieznany temat kontrowersji przechodzącej w awanturę, a dotyczącej Kościoła Grekokatolickiego. Mimo iż wydawało mi się, że coś niecoś wiem o tym wyznaniu, to o owym sporze nic nie słyszałem. Rzecz dotyczy polityki metropolity Szeptyckiego, dobrze przecież znanego polskim historykom. Co prawda uwagę głównie przyciągało jego stanowisko wobec ludobójstwa na Wołyniu, ale przy tej okazji analizowano również szerszy kontekst jego polityki wobec ukraińskiego nacjonalizmu.

    Wszystko rozpoczęło się od planów nowej unii
    i przyciągnięcia prawosławnych do grekokatolicyzmu.  Plan powstał w Rzymie, jego twórcy kard. Tisserant i bp d’Herbigny (przewodniczący „Commissio pro Russia”) zakładali, że ewentualną nową unię ułatwi ujednolicenie, a w każdym razie bardzo poważne zbliżenie liturgii grekokatolickiej do prawosławnej. Można domniemywać, że chodziło o to, by wierni nie zauważyli różnicy w przypadku przejścia z jednej denominacji na drugą. Koniecznie trzeba jednak dopowiedzieć, że cały ten plan był kompletną mrzonką nie mającą najmniejszej szansy na realizację. Niestety zważył na losach cerkwi grekokatolickiej.

    Wielkim zwolennikiem tego pomysłu był abp Szeptycki. Jednak mieć pomysł łatwo, ale zrealizować go znacznie trudniej. W realu oznaczało to nie tylko przeciwstawienie się pojawiającym się wpływom łacińskim (jak np. niektóre nabożeństwa), ale wycięcie z już praktykowanych obrzędów niektórych elementów zaczerpniętych od katolików rzymskich. Oczywiście musiało to budzić opór wiernych i części duchowieństwa. Wobec tego oporu rozpętano kampanię walki z łacińskimi naleciałościami, traktując je jak diabelstwo czyste. Łatwo byłoby na to odpowiedzieć, że po drugiej stronie mamy przecież moskalofilstwo, bardziej przecież groźne dla Ukraińców. Problem w tym, że za proponowanymi zmianami stał metropolita Szeptycki, który miał wystarczająco dużo możliwości oddziaływania na przeciwników jego reform. Ponadto, aby ochronić się przed zarzutami moskalofilstwa zaczął wspierać ukraiński ruch narodowy wraz z jego nacjonalistycznymi przejawami. Wydaje się, że obie te tendencje wzajemnie się nakręcały. Im więcej prawosławia w liturgii i im więcej walki z łacińskimi naleciałościami, tym intensywniejsze poparcie dla separatyzmu ukraińskiego.

    Warto uświadomić sobie, że Kościół Grekokatolicki znajdował się (i trwa to do dziś) w unii z Rzymem i akceptował zwierzchnictwo papieża. W tym kontekście wydawałoby się, ze przeciwstawienie się polityce metropolity Szeptyckiego  będzie łatwe, ale przecież realizował on dziwaczną politykę Watykanu (patrz wyżej) nakierowaną na próbę jakiegoś przyciągnięcia prawosławnych.

    Teraz dopiero można przejść do książki bpa Chomyszyna. Jej rdzeniem jest żarliwe przeciwstawienie się tendencjom, które uosabiał abp Szeptycki i osoby z nim związane. Zacznijmy od kwestii liturgicznych:

    „Zbliżenie czy raczej zrównanie obrządków jako środek do nawrócenia Wschodu jest nie tylko nieodpowiedni, ale nawet szkodliwy i niebezpieczny dla wiary katolickiej i dla naszej cerkwi. Nieodpowiedni dlatego, ze nawrócenie odbędzie się nie obrządkiem, ale wiarą, życiem z wiary, modlitwą, ciężka ofiarą i poświęceniem. Schizmatycy wtedy zainteresują się prawdziwością wiary katolickiej, kiedy zobaczą u nas mocne cnoty, wielkie dzieła pochodzące z wiary katolickiej. Kiedy jednak idzie o połączenie z ich obrządkiem, to nas wyśmieją albo ze współczuciem powiedzą: toż u nas jest ten sam obrządek, to czemu mamy do  was wracać. Ten środek jest także niebezpieczny i szkodliwy, bo historia świadczy aż nadto jasno, że wszelkie niszczenie naszego obrządku, że wszelkie zbliżenie naszego obrządku do schizmatyckiego jest  niczym innym, jak zbliżeniem do schizmy, a w końcu – samą schizmą.”

    Problem relacji do ukraińskiego ruchu narodowego, który był wpierany przez metropolitę Szeptyckiego pojawiał się w różnych pismach biskupa Chomyszyna. Najpierw w tekście Problem ukraiński opublikowanym w 1933 roku, a potem w Dwóch królestwach gdzie przewijał się jako jeden z głównych motywów.

    „Nacjonalizm począł u nas przybierać cechy ducha pogańskiego, albowiem wprowadza pogańską etykę nienawiści, nakazuje nienawidzić wszystkich, którzy są innej narodowości, a nawet wzbrania nieść im pomoc i okazywać miłosierdzie w ich nieszczęściu. To właśnie jest przeciwne etyce chrześcijańskiej, Chrystus bowiem nakazywał słowem i swoim przykładem miłować bliźnich swoich i to nie tylko przyjaciół i swoich ale również i wrogów osobistych i ludzi obcych narodowością.” Pisał w tekście Problem ukraiński i dalej „Hurrapatrioci narodowi, szowiniści i krótkowzroczni politycy ukraińscy spowodowali gorzki los narodu ukraińskiego. Oni to wprowadzali ten duchowy rozkład w narodzie, oni to podkopali wiarę i moralność, oni to oślepili i zatruli naród. Oni to nadal wywołują gniew Boży i gotowi do tego doprowadzić, że z kipiącego kotła Wschodu poleje się lawa ognista, która może nas całkowicie zmieść z oblicza ziemi.” Trzeba koniecznie zwrócić uwagę, jak dalece prorocze to były słowa. A przecież napisane były w roku 1933, kiedy mało kto przewidywał dramatyczną przyszłość. Pokazują one, że jeśli ktoś swoją refleksję opiera na głębokich i konsekwentnych podstawach chrześcijańskich, to przewidywanie przyszłości przychodzi mu łatwiej niż zawodowym politykom. Na marginesie zauważmy, że tak radykalnej refleksji zabrakło polskim biskupom z rzymskokatolickiej części episkopatu.

    Biskup Chomyszyn powinien być dla Polaków w kontekście pojednania polsko-ukraińskiego kluczowa postacią. Polski  Sejm w 2017 roku na wniosek klubu Kukiz’15 przyjął uchwałę w sprawie uczczenia pamięci bł. bpa Chomyszyna. Znacznie wcześniej, bo w 2001 roku Jan Paweł II podczas wizyty na Ukrainie beatyfikował go jako biskupa męczennika (zmarł zamęczony w więzieniu sowieckim w 1945 roku).

    Na zwrócenie uwagi zasługują dwa teksty stanowiące rozbudowany wstęp do pracy bpa Chomyszyna autorstwa ks. Ihora Pełechatego i Włodzimierza Osadczego. Przedstawiają one zarówno rozbudowany kontekst historyczny, w którym owa praca powstawała, jak i dzieje samego rękopisu. Dla większości czytelników bardzo przydatna będzie także krótka historia Kościoła unickiego ze szczególnym uwzględnieniem relacji z prawosławiem i narodowym ruchem ukraińskim.

    Szczególne podziękowania dla Miejskiej Biblioteki w Podkowie Leśnej, która zakupiła tę książkę i umożliwiła mi jej przeczytanie. Zawsze można na nią liczyć. Dzięki.

    Podsumowując: książka o bardzo szczególnych walorach poznawczych, poruszająca całkowicie nieznana problematykę, opatrzona wyjątkowo dobrymi wprowadzeniami. Ocena to 10/10 i gorące polecenie wszystkim interesującym się tymi zagadnieniami.

    Grzegorz Chomyszyn, Biskup Stanisławowski, Dwa królestwa,  redakcja ks. Ihor Pełechatyj, Włodzimierz Osadczy, Wydawnictwo AA Kraków 2017.

  • Film

    Ukraina, wielki głód, ślepi kobziarze

    Kolejna korespondencja z Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

    Tym razem chodzi o ukraiński film Przewodnik (The Guide). Tytułowy przewodnik to mały chłopiec, który zostaje przewodnikiem niewidomego grajka, kobziarza. Rzecz dzieje się w latach 30. podczas wielkiego głodu na Ukrainie. Chłopczyk zaś jest synem zamordowanego przez komunistów amerykańskiego inżyniera, budującego fabrykę traktorów w Charkowie. W wyniku splotu różnych okoliczności posiada on tajne dokumenty, których nerwowo poszukuje NKWD.

    Fabuła jest jednak tylko ciekawym nośnikiem poważniejszej opowieści dotyczącej bardzo specyficznej grupy społecznej, jaką byli kobziarze. To z reguły niewidomi śpiewacy tworzący specyficzną społeczność, bodaj ostatnią oazę wolności w znieprawionym przez bolszewików kraju. Owi kobziarze chodząc po wsiach, z dala od głównych centrów, śpiewali patriotyczne pieśni ludowe, suwerenne, ukraińskie, bez propagandowej namolności. Do nich to przyłączył się chłopczyk, tytułowy przewodnik. Możemy uchwycić siłę tego niezależnego przekazu odwołującego się do ukraińskiej tradycji.

    Przewodnik, The Guide, reż. Oles Sanin

    Po pewnym czasie komuniści też to dostrzegli. Aresztowali, kogo mogli. pozostałym odebrali instrumenty i je zniszczyli. Każda niezależność w totalitarnym kraju ma kolosalne znaczenie. Wszyscy aresztowani kobziarze, przypomnijmy, niewidomi kalecy, zostali zgładzeni.

    Film opowiada ich historię, opowiada również o sile oporu na Ukrainie, o odporności kultury ludowej na komunistyczną indoktrynację. Warto dodać, że produkcja filmu rozpoczęła się jeszcze przed odsunięciem Janukowycza i nie było wiadomo, czy w ogóle film trafi do normalnego rozpowszechniania. Może na fali zainteresowania Ukrainą film pojawi w polskich kinach studyjnych? Jeżeli tak, to trzeba zobaczyć go koniecznie, odnosi się to zwłaszcza do interesujących się muzyką i jej wpływem na życie społeczne. Moja ocena to 9/10.

    Przewodnik (The Guide), reż. Oles Sanin, Ukraina 2014, europejska premiera w czasie WFF, 10 października 2014.

    

  • Książki

    Pirat stepowy Łubieńskiego, czyli biografia Nestora Machny

    Stanisław Łubieński, Pirat stepowy, okładka, recenzjaNestor Machno, bo o nim jest właśnie ta książka, jest postacią bardzo interesującą, choć zapewne nieznaną ogółowi czytelników. W czasach rewolucji bolszewickiej był on ukraińskim przywódcą oddolnego, autonomicznego ruchu chłopów na Ukrainie, jak sugeruje autor książki, lub pospolitym watażką czy mordercą, jak twierdzą historycy sowieckiego autoramentu, taki sam jak wszyscy bolszewicy i ich poputczycy, jak dodaje wielu innych.

    Kim więc był Machno i jego chłopsko-kozacka armia zwana machnowcami? Sam Machno był zadeklarowanym anarchistą, na tyle już znanym, że odsiedział po rewolucji 1905 roku 9 lat w carskim więzieniu za swoją działalność. Polegała ona na napadach rabunkowych na okolicznych bogatszych mieszkańców w okolicy Hulajpola, wsi z której pochodził Nestor Machno i która była później centrum zorganizowanego przez niego ruchu. Pozyskane w ten sposób pieniądze szły na działalność organizacji anarchistycznej. Zwróćmy uwagę, jak  różniło się to od działalności organizacji Bojowej PPS Piłsudskiego, która też organizowała ekspropriacje, ale tylko grabiąc rosyjskie instytucje rządowe. Nikomu by nawet nie przyszło do głowy, aby  napadać na osoby prywatne, a tym bardziej na takich akcjach koncentrować się w swej działalności. Wstęp do późniejszych działań Machny był więc znamienny.

    Z więzienia wyszedł zaraz po abdykacji cara Mikołaja i wrócił do Hulajpola. Jeszcze przed rewolucją październikową stanął na czele lokalnego komitetu rewolucyjnego, który podzielił pańską ziemię pomiędzy chłopów. Oczywiście nie obeszło bez mordów, podpaleń, grabieży.  Z bolszewikami dobrze współpracował, z Dybienką, dowódcą wojsk bolszewickich na Ukrainie, zawarł sojusz wojskowy.. Kiedy po pokoju brzeskim do Hulajpola wkroczyli Niemcy, Nestor zdążył uciec, ale jego rodzina stała się obiektem ślepego odwetu. Kilka osób zostało zabitych (w tym jego starszy brat), natomiast Nestor wylądował w Moskwie, rozmawiał z  samym Leninem, który przyjął go ciepło, ale anarchistów skrytykował za „fanatyzm, utopizm i brak realistyczne wizji przyszłości” (w tym przypadku akurat miał rację).

    Wiedziony żądzą czynu, Machno wrócił na Ukrainę, gdzie w sąsiedniej wsi wraz towarzyszami postanowili założyć oddział partyzancki, chroniący ludność przed grabieżami Niemców. Zajęli oni Ukrainę po to, aby zapewnić głodującej Rzeszy dostawy żywności, nakładali kontrybucje i grabili, ile się tylko dało. Partyzantka Machny wtedy właśnie zdobyła zwolenników i  przerodziła się w chłopską, anarchistyczną armię. Od razu zaczęły płonąć zabudowania niemieckich kolonistów, których były sporo na Ukrainie, znów polała się krew: nie żołnierzy niemieckich, a cywilów.

    A potem znów pojawili się biali, potem bolszewicy. Machno zawsze miał się za rewolucjonistę i z czerwonymi ochoczo współpracował. Na tle działalności Czeki (zwanej niekiedy Czerezwyczajką, poprzedniczki NKWD) i kolejnych, tym razem bolszewickich rekwizycji, pojawiały się tarcia, ale Machno utrzymał  front wspólnej walki z białymi i ukraińskim Dyrektoriatem. Taka mnie więcej rzeczywistość trwała aż do pokoju ryskiego, kiedy to bolszewicy sami zerwali  sojusz, Machnę uznając  za kontrrewolucjonistę. Rozpoczęła się obława. Ostatecznie pokonany Machno musiał udać się na emigrację.

    Łubieński przedstawia ukraińskiego chłopskiego atamana jako postać w gruncie rzeczy pozytywną, wzbudzającą sympatię swoją naturalnością, polotem, odwagą. Momentami ta solidarność z bohaterem jest niesmaczna, jak np. wtedy, kiedy zatrzymał on okolicznego szlachcica:

    „Skacz do Hulajpola, jak ci się uda pożyjesz.” Nieszczęsny ziemian kicał podobno jak zając, ale kiedy partyzanci się już naśmiali, ktoś podobno podszedł i go zastrzelił.[1]

    Ciekaw jestem, jaki byłby Wasz, Czytelnicy, komentarz do tego wydarzenia?

    Mój jest taki: zdemoralizowana rewolucją chłopska banda popisuje się okrucieństwem. Od bolszewickiej Czeki różnią ich tylko metody, ale skutek jest ten sam. A jaki jest komentarz autora?

    Chłopskie oddziały brały srogi rewanż na właścicielach ziemskich z poczuciem, że nie tylko siła, lecz także słuszność są po ich stronie. [2]

    Autor powstrzymuje się od ocen, przedstawia tylko racje uczestników tych wydarzeń, szkoda, że racje ofiary zostały pominięte.

    Trudno się z taką postawą zgodzić. Podobnie jak zupełnie nie zgadzam się z oceną Machny zasygnalizowaną powyżej. Rewolucję rosyjską mam za nieszczęście dla ludzkości, za które zapłaciło głową kilkadziesiąt milionów ludzi. Ci którzy przyczynili się do jej sukcesu, a Machno do takich należał, na ordery i uznanie na pewno nie zasługują. Tym bardziej, że oddziały Machny zachowywały się jak rozzuchwalona tłuszcza, grabiły, mordowały gwałciły, nierzadko siały zniszczenia tylko dla przyjemności samej destrukcji. Łubieński przedstawia racje uczestników wydarzeń, ich rodzin. Pomija racje tysięcy przez nich pomordowanych. To jest nie fair. Jako odtrutkę pokazującą te same wydarzenia od drugiej strony polecam wspomnienia Marii Dunin-Kozickiej, które dobrze pokazują, jakimi metodami działało chłopstwo ukraińskie.[3]

    Mimo dość fundamentalnych zastrzeżeń, książkę czytałem z przyjemnością. Może to i dobrze, że ktoś oddał głos kompletnie zapomnianemu chłopskiemu przywódcy, a przez to samym chłopom, których głos jest  zwykle pomijany przy wielkich wydarzeniach, ale którzy zwykle najboleśniej ponosili skutki tych wydarzeń.

    Książka ma charakter reportażu historycznego, zatem często czytamy, kto w której chałupie mieszkał  i jak ona dziś wygląda, ale o szerszym kontekście historycznym przypadków życiowych Nestora Machny się niczego nie dowiemy. Jak ktoś wie, po co Niemcy znaleźli się na Ukrainie, to rozumie, do czego musiało to doprowadzić, jak nie wie, to się połapać nie może. Podobnie z Pawłem Dybienką. Jak ktoś wie, jaka była jego kariera wojskowa podczas rewolucji (ciąg morderstw we flocie bałtyckiej, a potem tchórzostwo na froncie)[4], ten wie czym się ten sojusz musiał skończyć i jaka była naiwność prostolinijnego Machny. Może jednak ten brak kontekstu ma jeden plus? Czytelnik jest w tych wydarzeniach kompletnie zagubiony, podobnie jak ich uczestnicy, którzy też w chaosie ciągle zmieniających się okoliczności zorientować się nie mogli. Podobieństwo perspektywy poznawczej podobno dobrze wpływa na empatię…

    Ostatnia uwaga dotyczy swego rodzaju lekkości w przedstawianiu faktów, np. po wypuszczeniu z carskiego więzienia, 20 marca Machno wyruszył do Hulajpola (s. 38), a przybył tam już w lutym (s. 40). Takich kwiatków, mniej jednak oczywistych, jest niestety więcej.

    Podsumowując: ciekawa książka,  o ciekawej, zapomnianej postaci; w czytaniu zajmująca, choć oceny autora budzą zasadniczy sprzeciw, szczegółowa w głównym nurcie narracji, ale pomijająca tło wydarzeń. Mimo różnych zastrzeżeń 8/10.

    Stanisław Łubieński, Pirat stepowy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012



    [1] S. Łubieński, Pirat stepowy, s. 69

    [2] Tamże

    [3] Maria Dunin-Kozicka, Burza od Wschodu, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 1990. W sprzedaży dostępne jest nowe wydanie tej książki.

    [4] O bardzo ciekawych przypadkach Dybienki wnikliwie pisze Wiktor Suworow. Por.: W. Suworow, Oczyszczenie, Wydawnictwo Adamski i Bieliński, Warszawa 2002, s. 75-104.

  • Książki

    Grzegorz Motyka o konflikcie polsko-ukraińskim

    Motyka, Od rzezi wołyńskiej do Akcji Wisła recenzjaAby uświadomić sobie, jak bardzo kontrowersyjnym tematem zajął się Grzegorz Motyka, wystarczy przypomnieć sobie, co całkiem niedawno mówił o UPA ks. Isakowicz-Zaleski (bandyci, ludobójcy), a co mają do powiedzenia na ten temat władze samorządowe Lwowa i innych miejscowości Galicji Wschodniej odsłaniający kolejne pomniki bohaterów z UPA.

    Wobec tych zapiekłych sporów Motyka zajmuje stanowisko neutralne, interesują go przede wszystkim naukowo potwierdzone fakty, niezależnie od tego, czy się one komuś podobają, czy nie. A tak się składa, że zawsze komuś się nie będą podobały, albo Ukraińcom, albo Polakom. Dialog wśród tych wszystkich zapiekłości nie jest prosty, ale jestem przekonany, że może być prowadzony tylko na fundamencie prawdy i, co warte podkreślenia, całej prawdy, bez taktycznych, politycznych przemilczeń.

    Grzegorz Motyka dysponuje nieprawdopodobna erudycją. Sprawia wrażenie, jakby bez wysiłku panował nad wszystkim szczegółowymi zagadnieniami znając w całości zarówno ukraińską, jak i polską literaturę przedmiotu. W kilku kwestiach mogłem go sprawdzić i zawsze z kontroli wychodził bez szwanku, co zbudowało moje zaufanie do pozostałych jego ustaleń, jako najaktualniejszego głosu nauki w poszczególnych sprawach. Dwie spośród nich wydają się najciekawsze.

    Geneza ludobójstwa na Wołyniu

    Motyka opierając się o źródła archiwalne ustalił, że rzeź ludności polskiej na Wołyniu miała charakter skoordynowanej akcji UPA, czyli działania na rozkaz. To bardzo ważna konstatacja, bo wynika z niej, że wiele dotychczasowych rozważań, poszukujących genezy wydarzeń w strefie wcześniejszych stosunków społecznych w tym regionie, jest dość jałowa. Dobrze to rozumiem, bo sam się takim dywagacjom w swoim czasie oddawałem. Było bowiem coś zdumiewającego w fakcie, że rozpasana akcja ludobójcza wybuchła na terenie wcześniej bardzo spokojnym, objętym przez wiele lat eksperymentem wojewody Józewskiego ułożenia stosunków z poszanowaniem praw mniejszości ukraińskiej. Wszystkie opowieści, jak to polska brutalność mogła spowodować tego typu reakcję są zupełnie z innej bajki. Nikt nikogo nie pytał w 1943 o nastroje. Były najpierw ustalenia na szczeblu dowództwa UPA, a potem rozkazy „Kłym Sawura” (dowódcy UPA na Wołyniu) i zdarzało się, że ukraińskich chłopów trzeba było do udziału w mordach przymuszać groźbą rozstrzelania – albo mordujesz, albo jesteś mordowany. A i tak zdarzały się odruchy pomocy polskim sąsiadom.

    Nacjonalizm żywi się konfliktem

    Oczywiście warto wiedzieć, jak w dwudziestoleciu układały się stosunki polsko-ukraińskie i na ile polska polityka czyniła sobie wrogów ze współobywateli pochodzenia ukraińskiego, tylko że nic to nie miało do późniejszego ludobójstwa. Akty terroru bojówek OUN (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów) skierowane były przed wojną przeciwko politykom umiarkowanym po obu stronach barykady (własnych ugodowców też chętnie mordowali), bo zależało im na podgrzewaniu konfliktu i wytwarzaniu atmosfery nienawiści. Paradoksalnie ich sojusznikami byli polscy narodowcy, którzy domagali się maksymalnie twardego kursu wobec nich. Wojna wewnętrzna, to było coś, o czym marzyła OUN, a później też UPA, na tym zamierzali zbudować ukraińską świadomość narodową, patriotyzm, gotowość oddania życia za ojczyznę. Rzeczywiście, w oparciu o te ideały zbudowali podczas wojny bardzo sprawną podziemną organizację wojskową (UPA), która niestety splamiła się ludobójstwem, ale przyznajmy, że później bardzo dzielnie walczyła przeciwko Sowietom.

    Kadrowy trzon UPA wraz z nacjonalistyczną młodzieżą, był w stanie narzucić najpierw logikę konfrontacji, a później przeprowadzić czystkę etniczną na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.

    Ukraińcy a UPA

    Czym dla Polaków była Armia Krajowa, tym dla Ukraińców była UPA. Ludzie ją tworzący byli na swój sposób romantykami: w 1944 roku walczyli za wolną Ukrainę ze wszystkim: z Sowietami (przed wszystkim), z Polakami i z Niemcami. Innej podziemnej armii Ukraińcy nie mieli. Fatalnie, że obciąża ich ludobójstwo na Polakach, ale jeśliby UPA z Banderą na czele uznać  za organizację przestępczą, to co im zostanie? Nie dziwię się, że jest to dla nich bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe. Na marginesie dodajmy, że OUN-B (podległy Banderze) był przeciwko formowaniu Dywizji SS „Galizien”, stąd obciążanie ich tym zarzutem nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.

    Akcja „Wisła” – zbędne barbarzyństwo

    Motyka analizując okoliczności przeprowadzenia Akcji „Wisła” opowiada się za tezą o jej zbędności z punktu widzenia walki z UPA. Podjęcie normalnych działań przeciwpartyzanckich było wystarczające, tak jak w przypadku likwidacji polskiego poakowskiego podziemia antykomunistycznego. Zapewne jednak chodziło o coś więcej, o asymilację ludności ukraińskiej i łemkowskiej, czyli inaczej mówiąc o likwidację mniejszości ukraińskiej poprzez wynarodowienie – nie przypadkiem wysiedleńców lokowane w małych grupach rozrzuconych po bardzo dużym obszarze, niejako roztapiając ich pośród rdzennie polskiej ludności. Możemy mieć tu do czynienia z etnobójstwem – „termin ten odnosi się do tych przypadków, gdy jakaś grupa znika kulturowo i językowo, bez zaistnienia masowej zagłady, a jedynie wskutek «barbarzyństwa cywilizacyjnego»” (s. 461).

    Występujące dość często w polskiej opinii publicznej usprawiedliwienia dla Akcji „Wisła” ma także aspekt relatywizowania zbrodni komunistycznych, na co celnie zwraca uwagę Motyka. Zastosowano masowe represje, zbiorową odpowiedzialność (szczególnie absurdalną w stosunku do Łemków), co ma wszelkie cechy zbrodni komunistycznych, tak chętnie piętnowanych, gdy nakierowane były na obywateli polskiego pochodzenia.

    Ukraińcy tłumili Powstanie Warszawskie

    W powszechnej świadomości w tłumieniu Powstania Warszawskiego brali udział Ukraińcy. Mój ojciec, uczestnik Powstania od pierwszego do ostatniego dnia, dałby sobie za to rękę obciąć. Motyka potwierdził w dość wnikliwym studium wcześniejszą wiedzę (niestety tylko naukową), że w tej obrzydliwej akcji brały udział bodaj wszystkie większe nacje sowieckiego imperium, ale Ukraińcy występowali tu jedynie śladowo i to w rolach pomocniczych.

    O klasie edytorskiej

    Na końcu recenzji czasem pojawiają się u mnie zastrzeżenia do wydawców. W tym przypadku będzie odwrotnie. Wydawnictwo Literackie zapewniło książce wzorcową oprawę edytorską. Nie oszczędzano na indeksach – jest zarówno nazwisk, jak miejscowości, są przypisy (co prawda na końcu książki, ale trudno). Bardzo dobra redakcja, korekta, okładka, ale przede wszystkim piękny układ typograficzny, z dużymi marginesami, prawidłową interlinią i żywą paginą (bez przygłupiego powtarzania w niej tytułu całości, jak w większości książek). Na dodatek całość wydrukowana została na kremowym papierze i w ogóle przypomina zapomniane już dzisiaj klasyczne wzory elegancji typograficznej. Szacunek. 10/10.

    Grzegorz Motyka, Od rzezi wołyńskiej do Akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947, Wydawnictwo Literackie 2011

    

  • Książki

    Pochówek dla rezuna Pawła Smoleńskiego

    Paweł Smoleński, Pochówek dla rezuna, recenzjaMamy do czynienia ze zbiorem reportaży poświęconych zawęźleniom polsko-ukraińskim. Są teksty poświęcone masakrom wsi ukraińskich: Pawłokomy i Zawadki Morochowskiej, próbom pochowania i upamiętnienia zamordowanych cywili, ale i bojowców UPA, sytuacji przesiedlonych Łemków, jest nawet relacja ze zjazdu polskich kresowiaków.

    Reportaże te składają się na pewną panoramę zapiekłości i nieprzezwyciężalnej wrogości, która mimo upływu lat nie gaśnie. Pokazanie tej sytuacji z perspektywy konkretnych ludzi, społeczności czy spraw (jak tytułowy pochówek dla rezuna, czyli upowca poległego w ataku na polską wieś Bircza) powoduje, że obraz przez naszymi oczami robi się plastyczny i dobrze zrozumiały. Mimo, iż trochę znam tę problematykę, to byłem pod wrażeniem jak głęboko sięgają resentymenty, skoro upływ ok. pięćdziesięciu lat nie spowodował zabliźnienia ran i przyznania Ukraińcom oraz Łemkom prawa do powrotu i chociaż symbolicznego upamiętnienia poległych.

    Walory książki, nawet po tych kilku początkowych zdaniach, są jasne, warto jednak przyjrzeć się kwestiom dyskusyjnym.

    Fałszywa pedagogika

    Pisząc o sprawach trudnych, wzbudzających emocje, zwłaszcza negatywne, warto bezstronnie, bez żadnych wstępnych założeń, pochylić się życzliwie nad racjami stron, zrozumieć ich uwarunkowania, wykazać się pewną empatią. Niestety tego warunku Smoleński nie spełnia, a dokładnie biorąc spełnia go tylko częściowo, bo łatwo przychodzi mu rozumieć i propagować racje Ukraińców, zupełnie nie ma jednak ucha dla racji Polaków. Biorąc pod uwagę wnikliwość tych reportaży, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor z premedytacją nie chce tego ucha mieć. Stoi za tym specyficzna pedagogika społeczna, polegająca na przeświadczeniu, że warto bić się w swoje narodowe piersi, a nie w cudze, że warto podkreślać własne ułomności, bo ich uwypuklanie i nagłaśnianie powinno prowadzić do ich eliminacji i oczyszczenia polskiego narodowego ducha z wszelakiej ksenofobii i nienawiści.

    O budowaniu na lodzie i nagannych praktykach reportażystów

    Takie przekonanie, jakkolwiek ma cechy pewnej szlachetności, to jednak jest głęboko ułomne. Po pierwsze, budować pozytywne relacje można tylko na prawdzie i to całej prawdzie, jako że półprawdy zmieniają się szybko w karykaturę wiarygodności. Po drugie, dobre stosunki miedzy zwaśnionymi społecznościami można odtwarzać długofalowo tylko na fundamencie uwzględniania racji wszystkich stron konfliktu. Oczywiście można presją społeczną czy medialną zmusić kogoś do przejścia do porządku nad swoimi motywacjami, krzywdami czy nawet resentymentami, ale czy budowanie porozumienia w ten sposób będzie skuteczne? Śmiem wątpić. Zamiecione pod dywan emocje wcześniej czy później się ujawnią niszcząc konstrukcje wznoszone na lodzie. Po trzecie wreszcie, poniżanie kogokolwiek poprzez przedstawianie jego racji w krzywym zwierciadle jest moralnie wątpliwe (u reportażysty naganne), a pragmatycznie nieskuteczne, bo buduje nowe resentymenty.

    Dlaczego źle pisać o kresowiakach?

    W większym lub mniejszym stopniu wszystkie powyższe uwagi odnoszą się do książki Smoleńskiego. Otwiera ja reportaż ze Światowego Kongresu Kresowian. Owi kresowiacy przedstawieni są jako towarzystwo dość prymitywne, ksenofobiczne, zanurzone wyłącznie w przeszłych i teraźniejszych krzywdach, żyjące wyłącznie chęcią odwetu, a co najmniej walki o pognębienie odwiecznych wrogów: Ukraińców. Przedstawianie ich w taki sposób  urąga (lub urągało, bo Kongres odbył się w 1998 r.) przyzwoitości  dziennikarskiej. Nawet jeżeli takie nuty, jak w reportażu Smoleńskiego, miały miejsce, a może nawet dominowały, to nie były to tony jedyne. Mnóstwo czasu i wysiłku jest poświęcane na takich imprezach wysiłkom w celu ratowania zabytków, pielęgnowania grobów (w tym wypadku ich utworzenia), stanowienia miejsc i symboli pamięci, ale tego Smoleński nie zauważa, bo burzyłoby to założoną z góry wizję. Ponadto warto przypomnieć sobie, co kilka akapitów wcześniej pisałem o empatii. Nie do końca rozumiem, dlaczego zabrakło jej Smoleńskiemu. Czy tak trudno zrozumieć starszych ludzi, którzy zostali wyzuci ze swojej ojcowizny, pozbawieni wszystkiego, nawet możliwości odwiedzin rodzinnych stron? Na dodatek większość ich rodzin zamordowano, oni sami byli obiektem prześladowań, na końcu zaś w komunistycznej propagandzie zostali skazani na niepamięć. Czy Smoleński musi dokładać swoje 5 groszy w kampanii defamacji, której obiektem są od dziesięcioleci? Moim zdaniem nie jest to ładne, nawet jeśli można by im zarzucić wiele dziwactw i nadmierną monotematyczność. Raczej oczekiwałbym od mediów wsparcia w ratowaniu śladów polskiej kultury na kresach, śladów częściowo murszejących pod wpływem czasu, a częściowo celowo zacieranych (wykonałem objazd od Lwowa po Kamieniec Podolski, wiem, że jest co robić).

    Nieprzypadkowo ten właśnie tekst otwiera książkę, bowiem od początku ustawia sposób patrzenia czytelnika na omawiane problemy. Od pierwszych stron wiemy już, że Polacy z kresów są ksenofobiczni, jednostronni i mają antyukraińską manię prześladowczą. Znam tamte strony i wiem, że nie jest to nieprawda, ale prawdą to również nie jest, co najmniej z tego powodu, że Smoleński gubi lub przekręca kontekst i uwarunkowania takiego stanowiska.

    Ludobójstwo na Wołyniu

    O rzezi na Wołyniu wspomina tylko raz i to w sposób wart zacytowania „Odbywało się to według schematu przypominającego pacyfikacje hitlerowskie – nakaz opuszczenia wsi, po którym jeśli nie skutkował, następowała akcja wojskowa: podpalenie zabudowań, grabieże, mordy.”[i] Jedno zdanie, a kłamstw i przekłamań całe mrowie, pokazujących zresztą intencje autora. Nie było mowy o żadnym nakazie opuszczenia wsi, wręcz przeciwnie, uciekających wyłapywano i zabijano, jak wszystkich innych; nie była to żadna akcja wojskowa – od kiedy grabieże i mordy przynależą do rzemiosła wojskowego, poza tym samo to zestawienie może sugerować, że odbywały się albo grabieże, albo podpalanie zabudowań, albo mordy, w istocie celem nadrzędnym była zagłada ludności polskiej, wszystkie pozostałe wydarzenia miały charakter towarzyszący i raz się odbywały, a raz nie, np. w miejscowościach o ludności mieszanej nie palono chałup, tylko zajmowali je ukraińscy sąsiedzi, grabieże zawsze miały miejsce, ale nie zawsze były robione rękami UPA (czas i logistyka stały na przeszkodzie np. na Wołyniu zachodnim, w lipcu 1943). Czy akcje UPA przypominały hitlerowskie pacyfikacje? W opinii Grzegorza Motyki niektóre z nich wzorowane były na Holocauście – chodziło o to, aby w jak najkrótszym czasie, maksymalnie efektywnie zgładzić jak najwięcej ludzi i w tym celu stosowano wiele zabiegów socjotechnicznych, np. dzieciom rozdawano cukierki, aby uspokoić mieszkańców, obiecywano, że ci, którzy dobrowolnie zgromadzą się w kościele, uratują życie.[ii] Oczywiście i tak byli mordowani jak wszyscy pozostali.

    Dla mniej wprowadzonych w temat dodajmy, że Grzegorz Motyka jest bodaj najwybitniejszym historykiem od stosunków polsko-ukraińskich okresu burzy i naporu, a przynależy do grupy „centrowej” uwzględniającej wyniki badań historyków zarówno polskich jak ukraińskich (w obu przypadkach nie bezkrytycznie). Ma odwagę pisać prawdę, niezależnie od panujących po obu stronach tendencji. Tak, dożyliśmy takich czasów, że pisanie prawdy, niezależnie od wszelkich poprawności, wymaga odwagi.

    Pawłokoma – zbrodnia na ludności ukraińskiej

    Wracając do książki Smoleńskiego – zastrzeżenia faktograficzne można mnożyć, np. wątpliwości budzi przedstawienie genezy mordu na ludności ukraińskiej w Pawłokomie. Smoleński daje wiarę stanowisku ukraińskiemu, według którego nie jest możliwe, aby 7 Polaków uprowadzili i zamordowali upowcy (a to było przyczyną krwawej zemsty), bo nie było wtedy na tamtym terenie większych oddziałów UPA. Problem w tym, że do takiego mordu wystarcza mała bojówka UPA, a taka funkcjonowała w samej Pawłokomie. Dzisiaj odtworzenie tego rodzaju szczegółów może nie być możliwe, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że lokalne struktury AK, wiedziały do kogo skierować żądanie uwolnienia uprowadzonych lub choćby tylko wydania ich ciał, a żądanie takie skierowano właśnie do lokalnego UPA.

    Nie mam pretensji do Smoleńskiego o ewentualne pomyłki, bo w takich sprawach o nie łatwo, a nic nie jest 100-procentowo pewne. Chodzi tylko o to, że ewentualne pomyłki są u niego zawsze jednokierunkowe i autor lekko przechodzi nad takimi kwestiami, nie zadając sobie specjalnie trudu pogrzebania w bibliotece i sprawdzenia różnych źródeł. Poza tym myślę, że Wydawnictwo Czarne i autor popełnili błąd wznawiając reportaże sprzed wielu lat, nie aktualizując zawartych w nich treści o najnowszą literaturę przedmiotu.

    Nie ma przyszłości bez przeszłości

    Paweł Smoleński porusza się współczesnymi tropami, a dzisiaj chodzi o głównie o godne pochówki, zadbane cmentarze, tablice pamiątkowe. To wszystko, co składa się na wzajemny szacunek, zrozumienie, poprawę relacji między dwoma narodami. Porozumienie, a nawet sojusz z Ukrainą ma dla Polski znaczenie strategiczne. Stąd waga, jaką obie strony przykładają do tych symboli pamięci. Bo z fatalną historią musimy się zmierzyć (nawet gdybyśmy nie chcieli). Jakby jednak nie patrzeć, przeszłość nas dopada i także Smoleński sporo uwagi poświęca historii, wspomnieniom, obrazom z dzieciństwa. Zatem niezależnie od przyjętej perspektywy (nawet jeśli jest to opcja ku przyszłości) ciągle ważkie pozostaje pytanie jak o historii pisać. Ja zdecydowanie opowiadam się za wariantem: zgodnie z prawdą i bez przemilczeń, nie kombinować z jakąś pedagogiką społeczną, z przymykaniem oczu na grzechy cudze, czy uwypuklaniem win własnych. Budować dobre relacje można tylko na prawdzie i to całej prawdzie.

    Paweł Smoleński, Pochówek dla rezuna, Wydawnictwo Czarne 2011



    [i] P. Smoleński, Pochówek dla rezuna, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011, s. 94.

    [ii] G. Motyka, Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 147, 149