• Książki

    O Biurze Odbudowy Stolicy

    1. To bardzo ciekawa i ważna książka. W lekkiej, dziennikarskiej formule, przedstawia historię Biura Odbudowy Stolicy i powstałą w tej instytucji koncepcję urbanistyczną odbudowy Warszawy. Wpisuje się ona w ciąg różnych publikacji, które atakują BOS (zwłaszcza za wyburzenia i nieodbudowanie wielu kamienic) lub jej bronią (rzadziej) wskazując na różne uwarunkowania ówczesnych decyzji. Piątek względnie rzeczowo przedstawia argumenty i koncepcje, które stały za takimi, a nie innymi rozstrzygnięciami. Pozwala czytelnikowi zrozumieć różne racje i zawikłania, z jakimi BOS musiał się zmierzyć. Na pewno jest to praca warta przeczytania, a dla varsavianistów i zainteresowanych architekturą lektura obowiązkowa.

    2. Piątek jako dziennikarz i z wykształcenia architekt piszę naprawdę zajmująco, przedstawia różne konteksty zarówno te historyczne jak i związane z nowoczesną, modernistyczną architekturą symbolizowaną przez Le Corbusiera. Dużym plusem jest pochwała planowania, której tak Warszawie dzisiaj brakuje. To tyle pochwał książki.

    3. Do mankamentów zaliczam powierzchowność. W istocie dokładnie jest omówiony tylko wskazany powyżej kompleksowy plan zagospodarowania przestrzennego Warszawy, mający uporządkować kierunki odbudowy stolicy. Ale nawet w tym przypadku autor nie pokusił się o choćby skrótowe wskazanie, co z tego planu zostało zrealizowane, a co nie. Najlepiej byłoby jeszcze wyjaśnić dlaczego, a autor, choć wskazuje pewne ogólne przyczyny, to pomija specyficzne historie poszczególnych elementów tego planu. Na boku pozostawiam dyskusję, czy rzeczywiście, jeżeli jakimś cudem udałoby się ten plan zrealizować, to wyszłoby to Warszawie i jej mieszkańcom na zdrowie. Wszystkie pozostały problemy zostały albo bardzo powierzchownie zasygnalizowane, albo zupełnie pomięte.

    4. Największego jednak minusa Piątek zarobił za to, co napisał o rekonstrukcji zabytków. Cała grupę ludzi zajmujących się tą problematyka dość pogardliwie określa „zabytkowiczami”. Za każdym razem, gdy wspomina o odbudowie jakiegoś zabytku dodaje, że został odbudowany w formie jedynie wyobrażonej przez „zabytkowiczów”, a nie oryginalnej. Oczywiście w najmniejszym nawet stopniu nie przedstawia całej dyskusji, jaka wtedy się toczyła, w jakiej konkretnej postaci odbudować obiekty historyczne. Jako architekt z wykształcenia musi Piątek znać – przynajmniej powierzchownie – całą rozległą kontrowersję dotyczącą tego zagadnienia. Literatura na temat jest przeogromna. Wydaje się, że nie budzi większych polemik kwestia konserwacji istniejących obiektów, polemiki dotyczą tu spraw bardzo szczegółowych. Zupełnie inaczej jest w przypadku odbudowy kompletnie zniszczonych zabytków. Czy odbudowywać jest tak, jak pierwotnie zostały zbudowane, czy uwzględniać późniejsze przebudowy, czy też rekonstruować stan tuż przed zburzeniem. Każdy pogląd ma tu swoje uzasadnienie. Lekceważące traktowanie „zabytkowiczów” jest zupełnie nie na miejscu. Tym bardziej, że akurat odbudowa Starego i Nowego Miasta jest najjaśniejszym punktem w dorobku BOS.

    5. Jak można domyśleć się z powyższego wywodu, sympatie autora są po stronie modernistów i ich koncepcji nadania Warszawie zupełnie nowego oblicza. Warto to mieć w świadomości czytając tę książkę. Autor nie jest obiektywny, takoż i jego książka.

    6. W końcowych uwagach Piątek flekuje różnych ludzi atakujących politykę BOS, zwłaszcza w dziedzinie wyburzeń substancji miejskiej, która uchowała się po zniszczeniach wojennych. Wydaje się, że zarówno potępianie w czambuł tej polityki jest niesłuszne, ale jej obrona „po całości” też nie wydaje się uzasadniona. Warto by było przyjrzeć się poszczególnym decyzjom, zrozumieć motywy i racje stron, a dopiero po tym zajmować jakieś stanowisko. Ogólnie biorąc, przy takim poziomie zniszczenia zabudowy miejskiej, raczej powinno się robić wszystko, żeby zachować jak najwięcej pozostałości, niektóre kamienice odbudować, nawet jak ich wartość artystyczna budziła dyskusje.

    7. Zastrzeżenia budzi wyrażanie pochwał pod adresem dekretu Bieruta. Autor dokonuje tu nieprzyjemnej intelektualnej manipulacji. Przedstawia bowiem poglądy osób z różnych stron sceny politycznej wskazujące na konieczność zwiększenia stanu posiadania miasta w zakresie gruntów, a nawet na przymusową nacjonalizację. Nie zaznacza jednak, że nikt wcześniej  nie myślał o przejęciu wszystkich (!) terenów i to bez żadnego odszkodowania.

    8. Zażenowania wzbudza rozdział o polityce gender. Autor zarzuca planistom z BOS, że nie uwzględniali „kobiecego pierwiastka” w swoich koncepcjach. Niestety w najmniejszym nawet stopniu nie tłumaczy, na czym ów pierwiastek miałby polegać, o ile w ogóle w architekturze taki istnieje. To dość bezmyślny hołd złożony polityce poprawności. Na pewno przyczynił się do popularności książki w środowiskach hołdujących takim poglądom.

    9. Pomysł, aby milionowe miasto zbudować zupełnie od nowa, jest utopią tyleż piękną dla urbanistów, co groźną dla mieszkańców i dla charakteru miasta.[1]

    10. Książkę warto czytać, ale po to głównie, żeby wyrobić sobie swój własny pogląd. Ślepe podążanie za autorem nie jest najlepszym pomysłem.

    Grzegorz Piątek, Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949, W.A.B. Warszawa 2020, s. 544


    [1] Autor we wnioskach pisze prawie to samo. Tylko że cała treść książki temu przeczy.

  • Zwiedzamy

    Toskania, moja miłość

    Ciągle było żal porzuconego blogu. Zatem z jakiejś bliżej niezidentyfikowanej potrzeby przywracam go do życia.

    Zaczynam niezobowiązująco od fotograficznego podsumowania rodzinnego objazdu  po Toskanii. Wybrałem po jednym, dwa zdjęcia z każdego odwiedzonego miasta. Daje to autorski obraz najciekawszych rzeczy w Toskanii.

    Zanim do Toskanii dojechaliśmy, na jeden dzień zatrzymaliśmy się w Wenecji. Tutaj nie sposób być oryginalnym. Wybrałem Pałac Dożów. Co prawda pochodzi on z X wieku, ale sala ze zdjęcia (Sala delle Quattro Porte) wystrój zawdzięcza sztuce XVI wieku, choć najpóźniejszy obraz Tiepola pochodzi z połowy wieku XVIII. Po prostu bajka. W ogóle Pałac Dożów można zwiedzać przez tydzień próbując porozwiązywać wszystkie zagadki ikonograficzne i napawać się nieprawdopodobnym kunsztem architektonicznym i malarskim.

    Sala delle Quattro Porte, Pałac Dożów Wenecja

    Później był objazd po mniejszych miejscowościach Toskanii. Zaczęliśmy go od opactwa Monte Olivetto Maggiore. Słówko „maggiore” w nazwie jest jak najbardziej zasadne, bowiem jest to największy klasztor w Toskanii. Mieszkają tam z dawien dawna i dziś także biali benedyktyni. Na zdjęciu wirydarz.

    Monte Olivetto Maggiore, wirydarz

    Kolejne miejsce to mało znany klasztor Sant’Antimo. Piękna, stara, romańska budowla powstała przy szlaku pielgrzymkowym Via Francigena. Ponieważ klasztor i kościół są na tyle mało znane, że nie występują nawet w obszernych przewodnikach, pokazuję dwa zdjęcia. Najpierw kościół, którego najstarsza część pochodzi z IX wieku. Na kolejnym kapitel przedstawiający Daniela w jaskini lwów.

    Sant AntimoSant Antimo, Daniel w jaskini lwów

    A tutaj kolegiata w San Quirico d’Orcia. Zafascynowały mnie te zawiązane na supeł kolumny

    San Quirico d’Orcia

    Pienza jest miastem stworzonym przez papieża Piusa II jako idealne miasto renesansowe. Wszystkie prace budowlane zostały zakończone w trzy lata! Koszty były bajońskie, ale udało się zdążyć. Warto polecić to tempo refleksji współczesnych polityków. Fotka pokazuje, że założenie było ogromne, a jednak zdążyć się udało

    Pienza, miasto Piusa II, katedra, duomo

    W pięknym, malowniczo położonym miasteczku Montepulciano zdumiewa do dzisiaj katedra z nieskończoną elewacją. Ciekawe, że później nikogo nie korciło, aby coś poprawić czy dobudować.

    Montepulciano, katedra, duomo

    Kościoły z Lukki trudno zapomnieć. Dla mnie najbardziej charakterystyczny był kościół San Michele in Foro. Pokazuję zarówno cała fasadę, jak i detal.

    San Michele in Foro, fasada

    San Michele in Foro, detal fasady

    Cóż można wybrać z Pizy? Zdecydowałem się na fasadę katedry, jej oryginalne wezwanie brzmi tak ładnie, że się nim posłużę Duomo di Santa Maria Assunta. Z zdjęcie zostało zrobione z górnego obejścia baptysterium. A oprócz tego ambona autorstwa Giovanni Pisano. Rodzina Pisanów stworzyła kanon rzeźby renesansowej. Ich prace są upojne.

    Piza, Duomo di Santa Maria Assunta, fasada, widok z baptysterium

    Pisa

    Volterra uchodzi za miasto Etrusków i alabastru. Zatem pokazuję nagrobek z Muzeum Etrusków i oryginalną rzeźbę z Muzeum Alabastru.

    Volterra, Muzeum Etrusków, nagrobekVolterra, Muzeum alabastru

    Z Florencji można by pokazać kilkadziesiąt zdjęć. Skoro muszę zdecydować, to wybieram fasadę katedry Santa Maria del Fiore. Jako ciekawostkę pokazuję widok niejako z odwrotnej strony. Tak widać tyły fasady z kopuły katedry, na którą udało się wspiąć. Przy okazji to także fragment panoramy Florencji.

    Florencja Duomo_Santa_Maria_del_Fiore, fasada

    Florencja Duomo_Santa_Maria_del_Fiore, widok z kopuły

    Trafiliśmy też do pięknego miasteczka Montereggioni, w którym czas się zatrzymał i wszystko zostało tak, jak w średniowieczu wybudowano.

    Monteriggioni widok z murów

    San Gimignano uchodzi za średniowieczny Manhattan, z powodu lasu wysokich wież, jakie wtedy wybudowano. Dla mnie co najmniej równie ciekawe jest pozostawienie oryginalnej, kompletnej zabudowy średniowiecznej. To stosunkowo duże miasto pozostało w stanie niezmienionym, nie spaprane późniejszymi przebudowami. Robi wrażenie. Plus najlepsze lody we Włoszech.

    San Gimignano

    Ze Sieną jest tak samo, jak z Florencją, można wybrać mnóstwo obiektów wartych przedstawienia. Tak samo, jak we Florencji, wybieram fasadę katedry. Dodatkowo zamieszczam powiększenie kolumienek; pokazuje ono troskę o detal, zróżnicowanie, bogactwo, a także dwubarwność tej architektury.

    Siena Duomo_dell'Assunta_fasada_Giovanni_Pisano

    Siena Duomo_dell'Assunta_fasada_Giovanni_Pisano, detal

    I to prawie koniec. W drodze powrotnej jeszcze wizyta w Rawennie. Tutaj najpiękniejsze dla mnie było Mauzoleum Galli Placidii Warto tylko nadmienić, że jest ono szczytowym wytworem sztuki rzymskiej, nie bizantyjskiej, jak uporczywie wielu twierdzi. Poza tym pokazuję już znacznie mniej finezyjne mozaiki z San Apolinare Nuovo, przywołane tutaj tylko z powodu jednego maleńkiego detalu. Proszę zwrócić uwagę, że bez żadnej przyczyny na kolumnie znajduje się ręka. Jest to ślad po wcześniejszych postaciach z czasów Teodoryka, które po podboju Rawenny przez Bizantyjczyków zostały usunięte, cos niecoś jednak pozostało.

    Rawenna, Mauzoleum Galli PlacidiiSan Apolinare Nuovo

    A w takim domu mieszkaliśmy. Oryginał z XIX wieku.

    Dom w Toskanii

    I to już koniec włoskiego wypadu, dalej już tylko żmudna droga z przystankiem pod Wiedniem u naszej przeuroczej rodziny.

     

    

  • Książki

    O secesji we Wrocławiu, Poznaniu i Paryżu

    Przy okazji wakacji nadrabiam recenzenckie zaległości i przedstawiam oraz bardzo zachęcam do przeczytania, a jeszcze  lepiej do posiadania kilku nadzwyczaj wartościowych książek rozszerzających naszą wiedzę o secesji w poszczególnych miastach. Trochę upłynęło od ich wydania, ale wszystkie polskie są jeszcze dostępne, warto je przypomnieć, bo nie miały za wielu recenzji, prawie ich nie ma na blogach, nawet w BiblioNETce nie miały ani jednej oceny. A książki są przednie i warto się nimi zainteresować.


    Wrocław

    Najpiękniejsza polska książka, jaką miałem w ręku w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Z ogromną pieczołowitością Leszek Szurkowski wykonał fotografie, a później skomponował z nich niezwykły album. Na dodatek udało mu się połączyć walory artystyczne z rzetelnością i dokładnością w prezentowaniu tej fascynującej architektury.

    Leszek Szurkowski, Barbara Banaś, Secesja w architekturze Wrocławia, okładka, recenzja

    We Wrocławiu secesja nie rzuca się w oczy. Może dlatego, że tak niewiele jej pozostało, może dlatego, że najczęściej nie jest to czysta, klasyczna art nouveau, ale zwykle pomieszana z wpływami neobarokowymi. Jakby nie było, dzięki tej książce została przywrócona powszechnej świadomości, mojej osobistej zresztą również. Wielokrotnie zwiedzałem Wrocław, ale dopiero dzięki albumowi dostrzegłem piękno tej architektury.

    Żeby uświadomić czytelnikom wielkość przedsięwzięcia, informuję, że składa się na nie blisko 800 ilustracji i fotografii. To gigantyczny materiał, taka rozległość i szczegółowość materiału fotograficznego jest rzadka w polskich książkach. Tym bardziej warte jest to docenienia, że obok fotografii obiektów występują również archiwalne plany, ryciny i kartki pocztowe, przenoszące odbiorcę w czasy, kiedy ta architektura powstawała.

    Jestem również pod wrażeniem szaty graficznej, nie tylko pięknej, naprawdę smacznej, ale też przejrzystej i ułatwiającej odbiór bardzo przecież obszernego materiału. Ponadto układ książki jest bardzo życzliwy dla tych, którzy tak jak ja, traktuję tego typu książki, jako materiał wspomagający zwiedzanie, otwierający oczy na detale, wyposażający w wiedzę na temat oglądanego właśnie obiektu. Poszczególne realizacje są ułożone w ciągi, według klucza geograficznego, czyli można przejść daną ulicą, przekładając kolejne kartki wraz z mijanymi obiektami. To bardzo, bardzo, ułatwia korzystanie z tego albumu. Na dodatek książce towarzyszy bardzo smaczna strona internetowa, dająca przedsmak tego, co w niej możemy znaleźć.

    Przy tej objętości książki, trochę trudno generować dodatkowe oczekiwania czy pretensje, że czegoś brakuje. Jedną rzecz muszę jednak wskazać – informacje poświęcone kolejnym obiektom są za krótkie, za lakoniczne. Chciałoby się więcej treści. Twórca koncepcji książki, Leszek Szurkowski, założył jednak, że wszystkie teksty są trójjęzyczne, co chyba było błędem. W każdym razie album nie był nigdy reklamowany po niemiecku, a sądząc z przyjęcia takiego układu treści, Niemcy powinni być takimi samymi jego odbiorcami, jak Polacy. Nie zmienia to jednak bardzo wysokiej oceny książki. Finalnie 10/10 i inaczej być nie może.

    Leszek Szurkowski, Barbara Banaś, Secesja w architekturze Wrocławia, Co-Liber, Wrocław 2009.


    Poznań

    Jan Skuratowicz, Magdalena Adamczewska, Piotr Walichnowski, Secesja w Poznaniu, okładka, recenzjaAlbum poświęcony poznańskiej secesji to zupełnie inny typ publikacji. Zorganizowany jest wokół poszczególnych twórców. Ma w związku z tym charakter quasi-naukowy. Refleksje prof. Jana Skuratowicza poświęcone są poszczególnym pracowniom, ich cechom charakterystycznym, rozwojowi, zależnościom. Dominują zdjęcia, ale artystycznie to nie jest ta klasa, co album dedykowany Wrocławiowi. Z drugiej strony informacyjnie jest to książka bogatsza.

    Dzięki niej można się przekonać, że Poznań ma bardzo bogatą secesyjną przeszłość. Wiele kamienic prezentuje poziom przeciętny, z dekoracją wielostylową, jedynie z elementami wystroju secesyjnego. Sporo jest jednak naprawdę oryginalnych realizacji. Wiele obiektów wykorzystuje, co rzadkie, drewno oraz cegłę, jako elementy wykończeniowe. Bodaj najciekawszy jest zespół kamienic przy ulicy Roosvelta, w niektórych zachowały się nawet witraże w klatkach schodowych (naocznie to sprawdziłem). Nie może zatem dziwić, że to właśnie miejsce (Roosvelta 5) Musierowicz wybrała na gniazdo rodowe rodziny Borejków. W takim miejscu musi się żyć ciekawiej, niż gdzie indziej, a w każdym razie tak powinno się wydawać czytelnikom. Piękno, historyczne korzenie jednak oddziałują na człowieka. Poznaniacy na pewno czuli ten smaczek, pozostali, dzięki książce Skuratowicza , mogą go docenić, a nawet świadomie miejsce odwiedzić, co usilnie polecam.

    Książka ma jeden poważny feler. Jest nim brak indeksu omawianych obiektów, brak nawet mapy z ich umiejscowieniem. Bardzo to utrudnia korzystanie z niej, a efekt był taki, że stojąc przed wspomnianą kamienicą na Roosvelta 5, nerwowo kartkowałem grube, albumowe tomiszcze szukając, przy jakim to architekcie szanowny autor umieścił tę kamienicę. Dla mnie jest to brak niewybaczalny. Wydawca, który nie myśli o czytelniku powinien się czerwienić. Zatem finalnie tylko 9/10.

    Jan Skuratowicz, Magdalena Adamczewska, Piotr Walichnowski, Secesja w Poznaniu, Wydawnictwo Miejskie, Poznań 2000.


    Paryż

    Janine Casavecchie, Gilles Targat, Paris. Art nouveau, okładka, recenzjaW porównaniu do polskich przejawów zainteresowania architekturą secesyjną w poszczególnych miastach jest to książeczka niewielka, bez ambicji artystycznych towarzyszących wydawnictwom albumowym. Natomiast zakres treściowy książki jest zupełnie wystarczający, aby mieć wsparcie w zapoznaniu się z secesją w wymiarze paryskim. O ile potrafię się zorientować, wszystkie istotne obiekty zostały uwzględnione, podstawowe informacje o projektancie podane, opinie o artystycznej specyfice obiektu zamieszczone, zdjęcia detali opublikowane. Czegóż można chcieć więcej?

    Na dodatek obiekty są pogrupowane w ramach poszczególnych dzielnic Paryża, co ułatwia ich odszukanie w terenie i potraktowanie książki  jako wspomagającego przewodnika. Istnieją nawet mapki tych dzielnic.

    Paris. Art nouveau dostałem w prezencie, jako podzielenie się zwiedzaniowymi atrakcjami Paryża. Doceniłem i dziękuję.

    Janine Casavecchie, Gilles Targat, Paris. Art nouveau, Éditions du Chêne, Paris 2009.


     

    Na zakończenie przeglądu książek o secesji chcę jeszcze zwrócić uwagę, na jedno super ciekawe zjawisko, tym razem nie książkowe. Jest nim Wirtualne muzeum secesji, a w nim szczególnie polecam zakładkę „Podróż”. Naprawdę warto.

    

  • Zwiedzamy

    Otto Wagner i jego szkoła

    Otto Wagner und seine Schule, okładkaTytułowy Otto Wagner był jednym z głównych twórców wiedeńskiej secesji. Poniżej kamienica Wienzeile 40 przez niego zaprojektowana

    Wienzeile_40

    Oscar Felgel, 1903Dla przedstawionej tu pracy ważniejsze jest jednak to, że Otto Wagner był wykładowcą Akademie der bildenden Künste (Akademii Sztuk Pięknych) w Wiedniu. Zgromadził dookoła siebie liczne grono studentów i młodych architektów. Panowała tam atmosfera twórczych poszukiwań, konstruowania nowych założeń. Mistrz nie ograniczał uczniów swoimi poglądami, zachęcał do tworzenia własnych, unikalnych projektów. To właśnie atmosfera wolności i kreatywności była cechą charakterystyczną szkoły Otto Wagnera. Jego uczniowie tworzyli zarówno sztukę dekoracyjną (na zdjęciu obok), jak odwoływali się do prostych, klasycznych założeń w architekturze (poniżej).

    Rudolf Perco, 1906/07

    Omawiana książka, bardzo miły prezent z Wiednia, za który dziękuję, stanowi podsumowanie twórczości jego uczniów. W znakomitej większości składa się z projektów. Niestety autor, w bardzo skrótowym tekście i lakonicznych podpisach pod ilustracjami nie informuje, które z nich zostały zrealizowane. Można się domyślać, że większość pozostała w fazie projektowej. Zatem mamy do czynienia, z wielkim, bogatym, zróżnicowanym projektem miasta, które nigdy nie powstało. Dla jednych to będzie zaleta, dla innych wada.

    W każdym razie książka jest  interesująca, bogato ilustrowana (ok. 400 ilustracji) i starannie wydana; 8/10 ocenę obniża lakoniczność tekstów.

    Otto Wagner und seine Schule, Verlag Walter Zednicek, Vien 2008

  • Zwiedzamy

    Dobra wigierskie Ambrosiewicza, czyli klasztor kamedułów nad Wigrami

    Maciej Ambrosiewicz, Dobra wigierskie, recenzja blogKto nie zna zespołu pokamedulskiego położonego na malowniczym cyplu nad Wigrami. Mnóstwo osób odwiedza ten obiekt nęcący przeuroczym położeniem i aurą tajemniczości otaczającą klasztor zakonników eremitów.[1] Przed ostatnia wizytą trochę się przygotowałem i nabyłem opracowanie poświęcone temu obiektowi, aby tym razem popatrzyć na niego bardziej widzącymi oczami.

    Książka Dobra wigierskie pozytywnie mnie zaskoczyła. Jej autor był przez lata pracował w lokalnych instytucjach ochrony zabytków i na koniec został dyrektorem Muzeum wigierskiego. Zgodnie z oczekiwaniem opisy obiektów, stanu ich zachowania i zabytków artystycznych z nimi związanych są na poziomie wzorowym zarówno co do poziomu merytorycznego jak i w zakresie szczegółowości.

    Spełnienie oczekiwań to niemało, ale książka pozytywnie zaskakuje kilkoma jeszcze elementami. Po pierwsze jest ilustrowana licznymi zdjęciami o niebanalnych walorach artystycznych. Widzimy na nich nie tylko ilustracje historyczne przedstawiające wygląd zespołu klasztornego w przeszłości, ale również współczesną dokumentację fotograficzną (co zrozumiałe) i liczne artystyczne zdjęcia jeziora Wigry o charakterystycznej, poszarpanej linii brzegowej (co rzadkie w tego typu publikacjach). W efekcie widzimy klasztor w całym otoczeniu przyrodniczym podkreślającym dodatkowo piękno tego miejsca.

    Ponadto Maciej Ambrosiewicz rozbudował swoja książkę o bardzo interesujące informacje na temat działalności gospodarczej kamedułów wigierskich. Pojawili się oni na wigierskim ostrowiu w 1668 roku, na bazie przywileju Jana Kazimierza, w którym nadawał im na własność wyspę na jeziorze Wigry oraz leśnictwa przełomskie i perstuńskie, w zamian za co zakonnicy mieli zbudować klasztor dla dwunastu eremitów oraz postawić kościół.[2] W ten sposób kameduli weszli w posiadanie rozległych dóbr. Już w momencie nadania prowadzono w nich intensywna działalność gospodarcza polegającą na wytopie żelaza z powierzchniowo zalegającej na tamtym terenie niskoprocentowej rudy. W 1668 roku istniało już na tym terenie osiem osad trudniących się wytopem, stąd do dzisiaj zachowane nazwy miejscowości takie jak Gawrychruda czy Maćkowa Ruda. Zakonnicy zintensyfikowali tę działalność tworząc ze swoich dóbr dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Mimo przeczytania Dóbr wigierskich ciągle pozostaje dla mnie zagadką, jak kilkunastu eremitów, którzy nie mogli opuszczać klasztoru i mieli liczne ograniczenia w kontaktach ze światem zewnętrznym, mogło zarządzać tak rozległą działalnością. Na pewno posługiwali się różnymi świeckimi zarządcami, ale tym niemniej pozostaje tu ciekawe pole do dociekań – może na przykład zatopieni w suwalskiej puszczy nie przestrzegali tak dokładnie swojej surowej reguły.

    Koniec szlacheckiej Rzeczypospolitej oznaczał również kres bytności kamedułów na tym terenie. Znalazł się on bowiem na obszarze zaboru pruskiego, a rząd pruski skonfiskował w 1796 roku dobra klasztorne i w cztery lata później dokonał kasaty tego zakonu, wywożąc mnichów do warszawskich Bielan. Jednocześnie ustanowiono tu biskupstwo wigierskie, które przetrwało do 1823 roku, kiedy to zostało przeniesione do Sejn. W Wigrach pozostała jedynie uboga parafia, co oznaczało powolny proces dewastacji kościoła i bardzo szybki proces ruiny zabudowań pokamedulskich.

    W czasie obu wojen cały obiekt był poważnie zrujnowany, zatem po 1945 roku przystąpiono do jego odbudowy, a właściwie budowy od podstaw przy posiadaniu znikomych danych dokumentacyjnych o jego pierwotnym wyglądzie. Dzisiaj widzimy zabudowania klasztorne, które w okresie powojennym zostały zbudowane od podstaw, w taki sposób, tak jak architekci sobie wyobrażali ich oryginalny kształt (wyjątkiem jest tylko kościół). Przy okazji popełniono sporo oczywistych błędów, których symbolem jest zdumiewające nazewnictwo. Na przykład główny budynek, w którym mieści się obecnie Dom Pracy Twórczej (świadczący zresztą dla postronnych usługi hotelowe) nazwany został kaplicą kanclerską (mimo, iż z przeznaczeniem sakralnym nie ma nic wspólnego). W istocie była to foresteria, czyli dom dla gości zakonu, a kaplica kanclerska stała gdzie indziej. Sama jej nazwa świadczy, że w zabudowaniach dla gości zapewne dożywał swoich dni pod opieką zakonników jakiś kanclerz, niestety nam nieznany. Pokazuje to, jak mało wiemy o historii tego miejsca, a przy okazji dodajmy, że nie znamy nawet nazwiska architekta kościoła.

    Żeby dopełnić wiedzy o losach klasztoru na wigierskim ostrowiu dopowiedzmy, że właśnie podjęto decyzję o powrocie tego obiektu pod władztwo kościelne, ale jego przeznaczenie, jest jeszcze nieznane. Czy da się zamieszkać jak ongi w pokamedulskich eremach? Czas pokaże.

    Maciej Ambrosiewicz, Dobra wigierskie, Wydawnictwo „Hańcza”, Suwałki 2009.


    [1] W Polsce kameduli mają czynny klasztor na krakowskich Bielanach. Poza tym mieli ongi klasztory w na warszawskich Bielanach, w Rytwianach, Bieniszewie, Szańcu k/Pińczowa i Pożajściu – wszystkie ufundowane w okresie baroku. Zakon wywodzi się od św. Romualda z Rawenny (przełom X i XI wieku), a nazwę wziął od miejscowości Camaldoli (pierwotnie Campo di Maldoli). Z Polską św. Romulad miał związek u samych początków naszego państwa. W 1002 roku (jeszcze jako benedyktyn) wysłał dwóch braci na misje do Polski. Zostali oni zamordowani wraz z trzema polskimi towarzyszami koło Międzyrzecza (stąd Pięciu Braci Polskich), a w pobliżu miejsca zbrodni powstał kilka wieków później klasztor w Bieniszewie.

    [2] Zapewne za tym nadaniem stał kanclerz wielki litewski Krzysztof Zygmunt Pac, fundator klasztoru kamedułów w Pożajściu, obecnie na Litwie. Bardzo polecam wizytę i zwiedzenie przepięknego, dużo mniej surowego niż w Wigrach, barokowego kościoła położonego na cyplu wrzynającym się w jezioro. Zabudowania klasztorne są jednak pełniej zrekonstruowane w Wigrach.

  • Książki

    Gaudi

    okładkaGaudi zawsze kojarzył mi się z kimś super oryginalnym i dlatego moja wyobraźnia umieszczała go wśród artystycznej bohemy. Okazało się, że nic bardziej błędnego. Był spokojnym, skromnym człowiekiem, a najlepiej świadczą o tym okoliczności jego śmierci.

    Tego dnia, jak zwykle, Gaudi późnym popołudniem udał się na przechadzkę do kościoła św. Filipa Nereusza, aby się tam, też zgodnie ze swym zwyczajem, pomodlić. W drodze potrącił go tramwaj. Stracił przytomność i upadł zalany krwią. Nikt nie rozpoznał w skromnie odzianej postaci sławnego architekta, którego nazwisko było ówcześnie już bardzo dobrze znane i szanowane, ale tylko bardzo nieliczni znali go osobiście. Taksówkarze odmówili odwiezienia do szpitala biednie odzianej osoby upatrując w nim niewypłacalnego nędzarza, zostali za to później surowo ukarani, ale to zupełnie inna historia. W końcu zdjęci litością przechodnie zajęli się ciężko rannym. Osobliwy to koniec życia, jak na jednego z najsławniejszych, o ile nie najsławniejszego, hiszpańskiego architekta. Na pogrzebie towarzyszył mu już tłumy mieszkańców Barcelony.

    Wnętrze Casa BatlóFasada Casa BatlóGaudi zaprojektował sporo budynków mieszkalnych i to jest mniej znana dziedzina jego twórczości, a równie interesująca, jak Sagrada Familia. W pewnym sensie nawet ciekawsza, bo są to dzieła skończone, a Gaudi tworzył projekty integralne, gdzie kluczową wagę miała nie tylko fasada, ale również wnętrza, stolarka, detale. Wszystko to było to było przemyślane i podporządkowane wyraźnej myśli przewodniej. Nie sposób w jednej notce przedstawić całego dorobku Gaudiego, któremu poświęcony jest solidnej wielkości album. Proponuję zobaczyć – w moim mniemaniu najciekawszą – realizację Gaudiego, czyli Casa Batló, a po polsku dom państwa Batló.

    sterczyny przykrywające szyby wentylacyjneFenomenalna fasada (powyżej) pokazuje całe bogactwo wyobraźni Gaudiego. Fasadzie towarzyszą równie oryginalne wnętrza, nie wiem czy w sumie nie ciekawsze niż sama architektura widoczna na zewnątrz. Mnie nieustannie zdumiewa kompleksowość zamysłów Gaudiego. Nie poprzestał na bardzo oryginalnej fasadzie, dołożył do tego (dodajmy niemałym kosztem) bardzo ciekawe sterczyny na dachu i jeszcze uzupełnił o bardzo konsekwentnie, ale też i pięknie zaprojektowaną całą(!) przestrzeń wewnątrz budynku, tak jakby był projektantem wnętrz czy twórcą mebli. Zadbał o wszystkie szczegóły, a przecież nie pracowała dla niego cała pracownia projektowa. Wybitna realizacji pod względem koncepcji i tytaniczna, gdy chodzi o nakład pracy.

    Fasada zachodnia, figura św. Tomasza apostołaNajbardziej rozpoznawalnym dziełem Gaudiego pozostaje kościół Sagrada Familia. Nie jest to katedra, jak często się nim pisze, katedra w Barcelonie to urokliwy stary gotyk. Podobnie nie wszyscy wiedzą, że Sagrada Familia jest ciągle w budowie i do niedawna była to tylko fasada wschodnia i dolny kościół. Zdjęcia wschodniej fasady znają ludzie na całym świecie i to ona zapewne jest odpowiedzialna za wszechświatowe zainteresowanie Gaudim. Długo trwała (i trwa nadal) dyskusja, czy jest sens kontynuować budowę bez mistrza, który nadał jej dotychczasowy styl, czy będzie możliwe udźwignięcie odpowiedzialności za kontynuację tego stylu. Fasada zachodnia miała być bardziej surowa, bo przedstawia tajemnice bolesne (wschodnia prezentowała radosne, stąd ciepła tonacja). Najdelikatniej mówiąc, obejrzenie fasady zachodniej wskazuje, że pytania były zasadne. Moim zdaniem odchodzi ona od dekoracyjnego, finezyjnego stylu Gaudiego. To, że miała być w wyrazie chłodna, a nawet surowa, nie oznacza, że może być brzydka. Bieg wydarzeń wydaje się potwierdzać, że spuścizna Gaudiego jest niemożliwa do uniesienia i kontynuacja zamienia się w wysilone koncepcyjnie, ale w istocie zaprzeczenie istoty jego twórczości. Zamiast finezji – ubóstwo, zamiast wyobraźni – naśladownictwo, zamiast dekoracyjności – surowość. Wydaje mi się, że lepiej było pozostawić niedokończone dzieło Mistrza, niż kontynuować je bez polotu.

    Książka Zerbsta jest doskonała, merytorycznie wyczerpująca, dobrze skonstruowana, bo autorowi udało połączyć się ciągłość narracji dotyczącej biografii i rozwoju twórczość z monograficznym ujęciem poszczególnych realizacji. Dużym plusem są doskonałe fotografie. Jedynym minusem jest brak zdjęć zachodniej fasady, która powstała już po wydaniu książki (powyżej umieściłem własne foto powstałe podczas wizyty w Barcelonie). Z czystym sercem ocena ogólna 9/10.

    Rainer Zerbst, Antoni Gaudi 1852-1926, Taschen 2004.

  • Zwiedzamy

    Hiszpania i Portugalia, relacja z wyprawy

    Wędrówka po Hiszpanii i Portugalii udała się doskonale. Odwiedziliśmy San Sebastian, Burgos, Madryt, Toledo, Segowię, Avillę, Eskorial, Salamankę, Porto, Coimbrę, Fatimę, Bathalhę, Alcobaçę, Cabo da Roca, Lizbonę, Sewillę, Cordobę, Grenadę, Walencję i Barcelonę. Całość kultury iberyjskiej w kilkunastodniowej pigułce. Mimo iż było to super interesujące, to nie sposób opisać całości wyprawy. Warto natomiast podzielić się tym, co najciekawsze. 

    Salamanka powala na kolana zdobieniami w stylu plateresco polegającym na misternie wykonanych płaskorzeźbach w piaskowcu. Uniwersytet w Salamance pochodzi z 1218 i jest drugim na świecie według starszeństwa uniwersytetem po Bolonii, ewentualnie trzecim, jeżeli uznać pretensje Oxfordu. Aktualny budynek pochodzi z końca XV wieku i został ufundowany przez królów katolickich Izabelę Kastylijską i Ferdynanda Aragońskiego.

    Salamanka

    Sala uniwersytecka w oryginalnym wystroju z XV wieku. Fatalne oświetlenie utrudnia zorientowanie się, że sala jest wypełniona ławkami z surowego, ledwie obrobionego drzewa.

    Salamanka

    Fasada Cathedral Nueva w Salamance, plateresco w całej krasie.

    Salamanka

    A to sklepienie transeptu tej samej katedry. Dopiero duże zbliżenie pokazuje finezje zdobniczą. Zwykle to cudeńko widzimy na wysokości ok. 30 metrów stosownie pomniejszone przez efekt perspektywy.

    W sztuce gotyckiej palmę pierwszeństwa przyznaję katedrze w Burgos. Ogromna, łącząca różne style w dość spójną całość. Zwieńczenie hiszpańskiego gotyku

    Burgos

    Wnętrze katedry w Burgos, na najdalszym planie, rozświetlona, trójpiętrowa kopuła. Wybrałem takie dziwne ujęcie, aby pokazać wielkość katedry i zróżnicowanie podziałów wewnętrznych.

    Burgos

    To ta sama kopuła, ale widziana z zewnątrz. Mimo iż wiele detali jest trudno dostrzegalnych przez normalnych ludzi nie wyposażonych w aparat fotograficzny z powiększeniem, to XV-wieczni rzemieślnicy nie zaniedbali precyzji wykonania detali.

    Burgos

    Wnętrze Kaplicy Constabla. Jest tu wszystko: gotyk, plateresco, styl mudejar.

    Burgos

    Sklepienie w Kaplicy Constabla. Ono naprawdę jest w zwieńczeniu ażurowe.

    Sztuka arabska – i tu będzie oryginalnie – to nie Alhambra w Grenadzie, ale Alkazar w Sewilli, budowany na jej wzór, ale przez władców chrześcijańskich. Bardziej spójny stylistycznie, ale też wysmakowany i co najmniej tak samo dekoracyjnie oryginalny. Podstawowa jego część została zbudowana w XIV wieku przez Piotra I zwanego „Okrutnym” lub „Sprawiedliwym” (w zależności od losu podsądnego) i stanowi niedościgły wzór architektury w stylu mudejar, czyli sztuki uprawianej przez artystów i rzemieślników arabskich pod panowaniem władców chrześcijańskich. Do prac w sewilskim Alkazarze zaangażowano również rzemieślników poddanych muzułmańskich. Oznacza to, że ci sami rzemieślnicy mogli pracować nad Alkazarem w Sewilli i Alhambrą w Kordobie. Tłumaczyłoby to wiele podobieństw architektonicznych i dekoracyjnych, wychodzących spod tej samej ręki.

    Sewilla

    Ozdobna ściana Salonu Ambasadorów, najbardziej reprezentacyjnego pomieszczenia Akazaru, z ażurowymi prześwitami i kolorowymi ornamentami. Poraża ilością zdobień, jak zresztą cały Alkazar.

    Sewilla

    Motyw podkowiastych łuków jest charakterystyczny dla sztuki arabskiej.

    Sewilla

    Rzecz nie do pomyślenia w sztuce zachodniej, czyli filar wsparty na kolumnie. Jak dokładnie się przyjrzeć można zobaczyć zdobienia wersetami z Koranu. Władcom chrześcijańskim to nie przeszkadzało, bo niemożliwe żeby nie wiedzieli, co mają na ścianach własnego pałacu.

    Sewilla

    Wewnetrzne Patio de las Doncellas (Patio Dziewic), jego nazwy odnosi się do daniny 100 dziewic, którą chrześcijańscy wasale musieli raz do roku składać mauretańskim królom. Swoją drogą to ciekawy obyczaj. 

    Mezquita w Kordobie to klasa sama dla siebie. Wielki Meczet został wybudowany przez Abd ar-Rahamana I w VIII wieku, a później był kilkakrotnie rozbudowywany, ale z zachowaniem pierwotnych zasad architektonicznych. O jego wielkości niech świadczy liczba kolumn, które ostatecznie podtrzymywały sklepienia – 1293. W XVI wieku na terenie meczetu wybudowano katedrę, ale nawet pomimo jej słusznych rozmiarów, stanowi ona jedynie mniejszościowy element w całości meczetu i stoi w jego środku. Król Hiszpanii Karol V, który wydał zgodę na tę przebudowę, ostatecznie skomentował ją tak: „stworzyliście coś, co mógł wznieść ktokolwiek w dowolnym miejscu na świecie, a zniszczyliście coś całkowicie wyjątkowego”. Nie można odmówić racji temu stwierdzeniu, ale z drugiej strony, wbrew zamierzeniu budowniczych katedry, jest ona elementem, który przez kontrast podkreśla tylko wielkość i niepowtarzalność meczetu.

    Kordoba

    Takich kolumn było w meczecie 1293, „przypominający wnętrze namiotu las podpór, przywodzi na myśl pustynię” (Jan Morris). A wszystkie one w pełnej regularności i powtarzalności.

    Kordoba

    To jedyna nieregularność w meczecie, występująca przy Mirhabie, miejscu z którego immam prowadził modły. 

    Gaudi jest klasą samą dla siebie i zostanie mu poświecona osobna notka. Tutaj tylko pragnę zasygnalizować, że nie ma Hiszpanii bez Gaudiego. Wybrałem zdjęcie Casa de Batlló, przeuroczego domu zaprojektowanego przez Gaudiego, a mniej znanego niż kościół Sagrada Familia.

     Gaudi Casa Batló

    W Lizbonie klasztor Hieronimitów w Behlem to szczytowe osiągnięcie stylu manuelińskiego, charakteryzującego się bogatymi zdobienia (z wpływami arabskimi), a którego nazwa pochodzi od Manuela I Szczęśliwego (przełom XV i XVI wieku). Sam klasztor zbudowano w pierwszej połowie XVI wieku. Tak na marginesie – dla tego samego zakonu Hieronimitów, Filip II zbudował Eskorial, jako klasztor. Sam zadawalał się tylko częścią pomieszczeń.

    Lizbona

    Główne wejście w południowej fasadzie przyklasztornego kościoła.

    Lizbona

    Wnętrze kościoła – warto zwrócić uwagę na kolumny, a zwłaszcza ich ornamentykę.

    Lizbona

    Wirydarz klasztoru Hieronimitów. Cudowny przepych. Jak przyjemnie było być mnichem w takim miejscu.

    Bathalha to wielka bazylika w małym kraju, może za wielka skoro nie udało się w niej dokończyć Kaplicy Fundatora. Kosciól i przylegający doń klasztor wzniesiono jako dziękczynne votum za zwycięstwo w 1385 pod Aljubarrotą (czyt. Alżubarottą), które przypieczętowało niepodległość Portugalii. W owej bitwie Jan I pokonał nieoczekiwanie znacznie większe siły kastylijczyków. Mosteiro de Batalha czyli Klasztor Zwycięstwa jest bardzo udanym połączeniem sztuki gotyckiej z wybujałymi zdobieniami zapowiadającymi styl manueliński.

    Batalha

    Widok na kościół Batalha.

    Batalha

    Klasztorne krużganki, równie piękne, jak te u Hieronimitów w Lizbonie.

    Batalha

    Nagrobek Jana I, zwycięzcy spod Aljubarotty i jego żony Filipy Lancaster w niedokończonej Kaplicy Fundatora. Koniecznie proszę zwrócić uwagę na gest trzymania się za ręce, nawet po śmierci.

    Batalha

    A to sklepienie nad nagrobkiem króla Jana i Filipy.

    I na tym kończymy prezentację.

  • Książki

    Hiszpańskie czytadła

    Ostatnia bitwa templariusza - okładkaPrzed wyjazdem do Hiszpanii postanowiłem poczytać trochę literatury z tego obszaru językowego. Kompletna porażka, co strzał to trup. A nie wybierałem na chybił trafił – Arturo Perez-Reverte znałem z doskonałego Klubu Dumas. Szukając bardziej współczesnej powieści tego autora trafiłem na Ostatnią bitwę templariusza – pomysł na książkę był nadzwyczaj zajmujący: do prywatnego komputera papieża włamuje się intruz, który zostawia Ojcu Świętemu prośbę o interwencję w sprawie kościoła w Sewilli, który porzucony przez władze kościelne, sam zabija w swojej obronie. Instytut Spraw Zagranicznych, czyli watykańskie tajne służby, powierzają zbadanie sprawy księdzu Lorenzo Quartowi, człowiekowi do specjalnych poruczeń. I to jest rdzeń genialnego pomysłu – ksiądz Lorenzo Quart, elegancki, zadbany, bezwzględny, inteligentny, z dużymi pełnomocnictwami. To jest potencjalny bohater całej serii kryminałów – łączy w sobie watykańską tajemniczość (lubimy tam zaglądać, a czego to się nie domyślamy!), z elegancją podszytą lekką bezwględnością (bardzo fascynująca formuła, zwłaszcza dla kobiet) i nimb skutecznego człowieka do zadań specjalnych (Bond w sutannie). Niestety realizacja tego ciekawego konceptu wypadła żenująco. Rzekomo wybitny agent prowadzi śledztwo tak banalnie jak średnio inteligentny licealista i jedyną jego zaletą jest wrażenie, jakie robi na kobietach – ale i to nie jest to specjalnie przekonujące, bo jakiej kobiecie będzie się podobał pospolity sztywniak, tyle że w koloratce. Może pensjonarkom.

    Poza tym książka jest sztucznie rozwleczona, wielokrotnie powtarzane są w niej całe frazy, wątek sensacyjny jest całkowicie niefinezyjny, rozgrywki wewnątrzkościelne są bardzo naciągane i niewiarygodne. Do końca dobrnąłem z dużym wysiłkiem. Ocena nie więcej niż 3/10

    W Ostatniej bitwie templariusza Perez-Reverte objawił jeszcze jedną przykra cechę, a mianowicie antypolonizm. Snuje podejrzenie, że Watykanem rządziła polska mafia (tu nie jest oryginalny), za głównego szwarc charaktera ma polskiego kardynała Jerzego Iwaszkiewicza, bezwzględnego inkwizytora (to już nieładnie), zupełnie się nie przejmując, że nikt z Polaków nie dowodził w Kongregacji Doktryny Wiary (tu zwyczajnie łże), a jej wieloletnim zwierzchnikiem był kard. Ratzinger, obecny Benedykt XVI, wybrany na to stanowisko przecież nie przez Polaków. To jeszcze bym może złożył na karb antywatykańskości. Jak jednak skomentować, że jedynym, kto wyrządził ongi fizyczną krzywdę Quartowi był amerykański żołnierz-tempak o dźwięcznym nazwisku Kowalsky. To już klasyczny antypolski stereotyp, który powinien wykluczać kolegę Reverte z rynku polskiego – chyba, że jesteśmy masochistami.

    Niezwykła podróż Pomponiusz Flatusza - okładkaHumor miała mi poprawić (wg licznych recenzentów) Niezwykła podróż Pomponiusz Flatusa Eduarda Mendozy. Ale niestety nie poprawiła. Okazała się dość płaskim czytadłem, w którym nie zalazłem ani dowcipu, ani ironii, co niektórzy z przekonaniem sugerowali. Tyle tylko, że lekko napisana daje się równie lekko czytać. Cóż z tego, że bez sensu, że o nic w niej nie chodzi poza pospolitą paplaniną. W zamyśle fabularnym przypomina trochę film Żywot Briana, który może obrażać cudze uczucia lub nie, ale nie można mu odmówić ciętości dowcipu. Nic takiego nie da się niestety powiedzieć o książce Mendozy. Odnoszę wrażenie, że kluczem do sukcesu na polskim rynku, jest literacka nieważkość ułatwiająca bezproblemowe wchłanianie przez zabieganych czytelników. Proste zdania, powierzchowny, niewymagający dowcip, trochę ciekawostek historycznych (nie za skomplikowanych). Ogólnie paplanina jak u fryzjera w letnie popłudnie – to jest ideał pisarstwa Mendozy. Co kto lubi, dla mnie 4/10.

    A teraz już tylko wyjazd do Hiszpanii i Portugalii. Do zobaczenia na blogu za dwa tygodnie.

  • Zwiedzamy

    Zamki krzyżackie – najlepsza książka

    okładkaMałgorzata Jackiewicz-Garniec, Mirosław Garniec, Zamki państwa krzyżackiego w dawnych Prusach. 

    Zamki cieszą kolosalnym powodzeniem zarówno wśród zwiedzających jak i wsród piszących – powstało mnóstwo opracowań przeglądowych i sporo stron internetowych. Co oczywiste są one jakości dość zróżnicowanej, zatem może nie od rzeczy byłoby podzielić się swoimi doświadczeniami, tym bardziej, że sezon turystyczny się zbliża, a niektórzy (jak niżej podpisany) już go rozpoczęli. W moim rankingu niekwestionowanym liderem jest opracowanie państwa Garniec poświęcone zamkom państwa krzyżackiego.

    Teksty w tej książce są na tyle wyczerpujące, że stanowią minimonografie dotyczące poszczególnych obiektów. Kompletne, szczegółowe, kompetentne i co ważne – aktualne. Zaimponował mi tutaj artykuł poświęcony Morągowi. Wykopaliska ledwo co się zakończyły, ale już mamy wyczerpujący tekst uwzględniający ich wyniki. Szacunek. Poza tym opisy dotyczą wszystkich zamków, także tych w ruinie i nie są z tego powodu krótsze, co oznacza, że zawsze znajdziemy informacje na temat obiektu, który właśnie odwiedziliśmy.

    Do jakości tekstów dostroiły się fotografie, łączące poziom artystyczny z walorami prezentacyjnymi, czyli widzimy na zdjęciach wszystko to, co zobaczenia warte i pokazane w sposób apetyczny. Materiał ilustracyjny uzupełniają liczne rysunki, przekroje i stare ryciny. Dobrze, że wydawcy nie oszczędzali na mapach, które kolosalnie ułatwiają orientację. Autorzy zadbali również o elegancką i jednocześnie użyteczną szatę graficzną.

    Jako materiały wstępne zamieszczono historię zakonu krzyżackiego oraz podsumowania dotyczące cech architektonicznych zamków krzyżackich wraz z ich typologią. Teksty te należą do najlepszych, jakie na ten temat czytałem.

    W swojej kategorii książka zasługuje na ocenę 10/10. Gratulacje. Mimo, iż nie należy do najtańszych, to jest warta wydanych pieniędzy. Polecam wszystkim wybierającym się na Warmię, Mazury i Pomorze. Szersza wersja recenzji na Historyczne Miscelanea.