Droga
Cormac McCarthy, Droga, Wydawnictwo Literackie (wyd. II) 2010
To książka bardzo oryginalna. Nigdy wcześniej nic takiego nie czytałem i nie przypuszczam, żebym szybko przeczytał. Sceneria narracji, to obraz świata po jakiejś bliżej nie określonej katastrofie, na pewno nie jądrowej, bo nie ma efektów popromiennych… To wizja świata, w którym zamarło jakiekolwiek życie, nawet roślinne. Wizja opustoszałych, splądrowanych miast, dróg pokrytych warstwą pyłu i wałęsających się po nich band, nie stroniących od ludożerstwa. Ludzie są skażeni złem, nie mają żadnych zdolności ani chęci do współpracy. Są w stanie przetrwać tylko dzięki rabunkowi tego, co zostało wytworzone w poprzednie epoce. To apokalipsa zmierzająca do nieuchronnego końca cywilizacji ludzi. W takim krajobrazie wędruje ojciec i syn. Ich wędrówka nie ma początku ani końca. Co prawda, chcą iść na południe i do morza, ale dlaczego właśnie tam i …co dalej? Nie wiedzą sami. Nie są w stanie określić swojego celu ostatecznego. Po prostu trwają w drodze. Ku czemu?
Ojciec mówi do syna, że musi przetrwać, aby dalej „nieść światło”, czyli dobro. Syn, a raczej synek, jest personifikacją wartości podstawowych, to on zachęca do podzielenia się swoimi skromnymi zapasami z innymi nędzarzami, to on naciska na deklarację, że nigdy nie posuną się do kanibalizmu, to on przekonuje, żeby nie zabijać napastników. Światło jest w nim i dlatego musi iść dalej i przetrwać. Wydaje mi się, że jest to jedyne przesłanie tej książki. Warto żyć nawet w ekstremalnie niekorzystnych warunkach, nie stwarzających żadnych perspektyw, aby dalej „nieść światło”. Zresztą ta refleksja jest obecna w książce tylko dzięki kilku jednozdaniowym wstawkom. Czy uzasadnia ona stworzenie dużej powieści bez początku i bez końca, z ograniczoną fabułą? Szczerze powiem – nie wiem.
Napisana jest Droga po mistrzowsku. Jej klimat udziela od razu i wciąga odbiorców z rękami i nogami. Ale czy brnięcie czytelników przez tę posępną rzeczywistość do czegoś prowadzi, czy mają oni szansę gdzieś z autorem zabrnąć? Chyba nie, ale czuję, że moja odpowiedź nie ma charakteru ostatecznego i pewnego.
Udzielający się klimat wciągnął i mnie, ale mam nieodparte przeczucie, że obiecuje ona więcej niż daje. Nie przepadam za pozornie głębokimi dialogami w stylu „musimy iść” „ale po co?” „Nie wiem, ale musimy”. Jako żywo przypomina to skądinąd lubianego przeze mnie Andrzeja Sapkowskiego, który niektóre opowiadania kończy tak: „Spojrzał jej głęboko w oczy i wiedział już wszystko”, ale co wiedźmin wiedział, nie wie ani autor, ani nawet nie domyślają się czytelnicy. Mnie taka udawana głębia raczej irytuje, ale być może komuś się podoba. W wielu recenzjach z tej książki padało stwierdzenie, że stawia ona pytania podstawowe, ale nikt nigdzie nie napisał jakie to są pytania, zatem o odpowiedziach nawet mowy być mogło.
Ogólna ocena 5/6 z glossą, że polecana dla tych, którzy głównie cenią sobie wywoływany w czytelniku nastrój, odradzana tym, którzy oczekują czegoś więcej niż tylko ogólnej atmosfery.
PS Podnoszę ocenę do 6/6. Parę dni upłyneło i ciagle Droga do mnie wraca.