Książki

Hiszpańskie czytadła

Ostatnia bitwa templariusza - okładkaPrzed wyjazdem do Hiszpanii postanowiłem poczytać trochę literatury z tego obszaru językowego. Kompletna porażka, co strzał to trup. A nie wybierałem na chybił trafił – Arturo Perez-Reverte znałem z doskonałego Klubu Dumas. Szukając bardziej współczesnej powieści tego autora trafiłem na Ostatnią bitwę templariusza – pomysł na książkę był nadzwyczaj zajmujący: do prywatnego komputera papieża włamuje się intruz, który zostawia Ojcu Świętemu prośbę o interwencję w sprawie kościoła w Sewilli, który porzucony przez władze kościelne, sam zabija w swojej obronie. Instytut Spraw Zagranicznych, czyli watykańskie tajne służby, powierzają zbadanie sprawy księdzu Lorenzo Quartowi, człowiekowi do specjalnych poruczeń. I to jest rdzeń genialnego pomysłu – ksiądz Lorenzo Quart, elegancki, zadbany, bezwzględny, inteligentny, z dużymi pełnomocnictwami. To jest potencjalny bohater całej serii kryminałów – łączy w sobie watykańską tajemniczość (lubimy tam zaglądać, a czego to się nie domyślamy!), z elegancją podszytą lekką bezwględnością (bardzo fascynująca formuła, zwłaszcza dla kobiet) i nimb skutecznego człowieka do zadań specjalnych (Bond w sutannie). Niestety realizacja tego ciekawego konceptu wypadła żenująco. Rzekomo wybitny agent prowadzi śledztwo tak banalnie jak średnio inteligentny licealista i jedyną jego zaletą jest wrażenie, jakie robi na kobietach – ale i to nie jest to specjalnie przekonujące, bo jakiej kobiecie będzie się podobał pospolity sztywniak, tyle że w koloratce. Może pensjonarkom.

Poza tym książka jest sztucznie rozwleczona, wielokrotnie powtarzane są w niej całe frazy, wątek sensacyjny jest całkowicie niefinezyjny, rozgrywki wewnątrzkościelne są bardzo naciągane i niewiarygodne. Do końca dobrnąłem z dużym wysiłkiem. Ocena nie więcej niż 3/10

W Ostatniej bitwie templariusza Perez-Reverte objawił jeszcze jedną przykra cechę, a mianowicie antypolonizm. Snuje podejrzenie, że Watykanem rządziła polska mafia (tu nie jest oryginalny), za głównego szwarc charaktera ma polskiego kardynała Jerzego Iwaszkiewicza, bezwzględnego inkwizytora (to już nieładnie), zupełnie się nie przejmując, że nikt z Polaków nie dowodził w Kongregacji Doktryny Wiary (tu zwyczajnie łże), a jej wieloletnim zwierzchnikiem był kard. Ratzinger, obecny Benedykt XVI, wybrany na to stanowisko przecież nie przez Polaków. To jeszcze bym może złożył na karb antywatykańskości. Jak jednak skomentować, że jedynym, kto wyrządził ongi fizyczną krzywdę Quartowi był amerykański żołnierz-tempak o dźwięcznym nazwisku Kowalsky. To już klasyczny antypolski stereotyp, który powinien wykluczać kolegę Reverte z rynku polskiego – chyba, że jesteśmy masochistami.

Niezwykła podróż Pomponiusz Flatusza - okładkaHumor miała mi poprawić (wg licznych recenzentów) Niezwykła podróż Pomponiusz Flatusa Eduarda Mendozy. Ale niestety nie poprawiła. Okazała się dość płaskim czytadłem, w którym nie zalazłem ani dowcipu, ani ironii, co niektórzy z przekonaniem sugerowali. Tyle tylko, że lekko napisana daje się równie lekko czytać. Cóż z tego, że bez sensu, że o nic w niej nie chodzi poza pospolitą paplaniną. W zamyśle fabularnym przypomina trochę film Żywot Briana, który może obrażać cudze uczucia lub nie, ale nie można mu odmówić ciętości dowcipu. Nic takiego nie da się niestety powiedzieć o książce Mendozy. Odnoszę wrażenie, że kluczem do sukcesu na polskim rynku, jest literacka nieważkość ułatwiająca bezproblemowe wchłanianie przez zabieganych czytelników. Proste zdania, powierzchowny, niewymagający dowcip, trochę ciekawostek historycznych (nie za skomplikowanych). Ogólnie paplanina jak u fryzjera w letnie popłudnie – to jest ideał pisarstwa Mendozy. Co kto lubi, dla mnie 4/10.

A teraz już tylko wyjazd do Hiszpanii i Portugalii. Do zobaczenia na blogu za dwa tygodnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

4 + 17 =