Książki

Krwawy południk

Czyste zło. Czy coś takiego istnieje? Cormac McCarthy zapewnia nas, że istnieje, a na dowód przedstawia jego opis. To chyba najlepsze podsumowanie jego książki.

Grupa typów spod ciemnej gwiazdy pustoszy gdzieś w połowie XIX wieku pogranicze amerykańsko-meksykańskie. Początkowo działa na zlecenie lokalnej administracji meksykańskiej. Jako łowcy skalpów, walczący z równie przerażającymi barbarzyńskimi Indianami; szybko jednak zostają wyjęci spod prawa i sami stają się przedmiotem polowania. Ilość zła, jakie wyrządzają, jest przeogromna. Nie mają żadnych oporów moralnych, zabijają wszystko, co się rusza, grabią i palą, a na koniec zabijają się nawzajem. Zapiera dech w piersiach, kiedy widzimy, jak łatwo przychodzi im wymordować całą wieś – ludzkie życie nic tu znaczy, kobiety, dzieci, oseski giną tak samo jak walczący mężczyźni. Widzimy świat kompletnie pozbawiony etyki, w którym nie istnieją żadne wartości. Normalnego człowieka ta rzeczywistość musi przerażać.

McCarthy odniósł kolosalny sukces, bo udało mu się stworzyć świat jednocześnie bardzo realistyczny, jak w opowieści historycznej, a z drugiej czysto kreacyjny, bo przedstawił zachowania ludzkie w czystym modelu, bez kompromisu z realiami i uwarunkowaniami. Myślę, że stało się tak dlatego, że cały kontekst wydarzeń, tło społeczne, krajobraz a nawet botanikę, autor opisał z pieczołowitą dokładnością. Wyobrażam sobie, ile czasu musiał poświęcić na studia historyczne (i nie tylko), aby w efekcie napisać książkę tak obfitującą we wszelkie szczegóły. Główne postacie są bardzo dobrze zakorzenione w tym tle, każda z nich ma swoją wiarygodną historię, zachowane zostało prawdopodobieństwo psychologiczne postaci. Jednocześnie całość jest jakby odrealniona, bo czujemy, że taki świat nie mógłby zaistnieć. A może się mylimy, może wszystko jest możliwe i myli nas tylko nasze poznanie zakorzenione przecież w doświadczeniu, które wyklucza takie przypadki. Na tym polega czar McCarthy’ego, że nie do końca wiemy, co o tym myśleć, ale jedno jest pewne, pozostajemy przejęci trwogą, a to jest przecież jednym z sensów literatury.

W stanie niepewności pozostajemy jeszcze z jednego powodu. Otóż autor ogranicza się do opisu wydarzeń, faktów, ale tylko faktów. Nie mamy wglądu w to, co owi ludzie sobie myśleli, jakie mieli intencje, oczekiwania; to literatura czysto behawioralna, bez żadnej psychologii. Widzimy toczące wydarzenia, często przerażające, ale nie czujemy żadnego uzasadnienia, mamy ograniczoną empatię. W pewnym sensie przynależymy do ofiar… tego typu literatury. Oglądamy, ze wszelkimi szczegółami rzeczywistość, której nie mamy szansy zrozumieć ani uzasadnić, co powoduje, że przytłacza nas ona w dwójnasób.

Banda Glantona rzeczywiście istniała. Właśnie zakończyła się wojna amerykańsko-meksykańska zakończona przyłączeniem Teksasu do USA, ale też spustoszeniem owego spornego terytorium. Obszary pogranicza były kompletnie dzikie, poza cywilizacją, strukturami administracyjnymi i sądowymi. Ciągnęli tam zarówno osadnicy w poszukiwaniu lepszego życia, jak wszelkiej maści wyrzutki społeczne wyślizgujące się od jakiejkolwiek jurysdykcji prawnej, a wszyscy oni byli wystawieni na łup dzikich i okrutnych Apaczy. Ale czy to coś tłumaczy, czy wyjaśnia powstanie tej kumulacji zła, czy potwierdza, że to wszystko było „naprawdę”, że było możliwe? W książce przywódcą tej hałastry, ponad Glantonem, był sędzia Holden. Olbrzym o demonicznym usposobieniu, sadysta, ale jednocześnie badacz flory, znawca minerałów, filozof upatrujący szczególną wartość w wojnie i powszechnym zniszczeniu. Motor napędowy toczącego się walca unicestwiającego wszystko na swojej drodze. Nie może być wątpliwości, to diabeł wcielony, upostaciowione zło. Tacy też normalnie chodzą między nami? A może to tylko jedna wielka przenośnia? I w to właśnie chcę wierzyć. 

Cormac McCarthy, Krwawy południk, WL Kraków 2010

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

szesnaście + sześć =