Na granicy McGillowaya i Wichura w Hawanie Padury
Postać policjanta w powieściach kryminalnych to zwykle samotny, twardy, zdeterminowany facet, z kłopotami małżeńskimi, najczęściej szukający ukojenia w alkoholu pochłanianym hektolitrami, co powoduje, że poranki spędza na leczeniu gigantycznego kaca i do życia przywracają go emocje prowadzonego śledztwa. Irlandzki inspektor Devlin jest całkowitym zaprzeczeniem tego obrazu – ma kochającą żonę i dwójkę dzieci, którym stara się poświęcać jak najwięcej czasu. Troskliwie zajmuje się psem i – co trudne do wyobrażenia – nie pije ani nie zalicza napataczających się panienek. Zapewniam, nie jest przez to mniej interesujący.
Czytam McGillowaya ze wzrastającą przyjemnością, sięgającą tak daleko, że sam nie rozumiem, co mogło pociągać mnie na przykład w przypadkach komisarza Eberharda Mocka, wykreowanego przez Krajewskiego, który rzadko kiedy trzeźwieje, w gruncie rzeczy torturuje podejrzanych, nie przepuszcza żadnej atrakcyjnej dziewczynie. Devlin po nokautującym uderzeniu w twarz zatrzymywanego właśnie kryminalisty, ma tak daleko posunięte wyrzuty sumienia, że czuje potrzebę spowiedzi. Jak odległe to jest od lansowanych wzorów twardzieli, ale też jak ożywcze dla czytelników, bo zmuszające do zastanowienia, co na prawdę nas fascynuje i dlaczego dajemy się uwodzić takim brutalom. Kompensacja?
Na dodatek fabuła kryminalna u McGillowaya jest wciągająca. Zaczyna się od dwóch morderstw, pozornie ze sobą niepowiązanych. Rozwiązanie zagadki tkwi w niewyjaśnionym zniknięciu prostytutki sprzed blisko trzydziestu lat. Śledztwo komplikuje dodatkowo fakt, że w morderstwa zaplątany jest któryś z policjantów pracujących w grupie Devlina. Tropy prowadzą jednak do kilku osób. Która z nich reguluje stare porachunki? Nie zdradzę za dużo, jak powiem, że ta najmniej podejrzana.
Bardzo polecam, ocena 9/10.
W sprawie tej książki dałem się zwieść, ale na szczęście nie uwieść. Po kilku dobrych recenzjach ją nabyłem i wziąłem się za lekturę. Co tu dużo mówić, rozczarowanie już od pierwszych stron. Padura prawidłowo zdiagnozował, że czytelnicy oczekują od kryminału czegoś więcej niż tylko ciekawej intrygi, musi to być dobra literatura z interesującymi postaciami. Stworzony przez Padurę inspektor Mario Conde snuje więc rozważania o życiu w ogólności, o swoim w szczególności, o losie swojego sparaliżowanego przyjaciela. Próbuje poderwać atrakcyjną dziewczynę. Inspektor przynależy do typu refleksyjnego samotnika, pije bez przerwy i czuły jest na zmysły niewieście. Problem tylko w tym, że autor realizuje swoje założenia na poziomie żenującym. Brak w jego pisarstwie jakiejkolwiek finezji, oryginalności. Wynurzenia na tematy egzystencjalne są zwyczajnie banalne, nieciekawe i trącą grafomaństwem. Wątek miłosny sprawia wrażenie wciśniętego na siłę, a na dodatek intryga kryminalna jest nie najwyższych lotów. Krótko mówiąc rozczarowanie nie warte dłuższych rozważań. Miało być lekko, łatwo, ciekawie i przyjemnie, a wyszło miałko i nużąco. Ocena 3/10
Brian McGilloway, Na granicy, Amber 2009; Leonardo Padura, Wichura w Hawanie, Znak 2009