O odkrywaniu Ameryki
Tony Horwitz zadał sobie trud i objechał wszystkie miejsca, gdzie biali kolonizatorzy postawili po raz pierwszy swoją stopę na kontynencie amerykańskim, wliczając w to Dominikanę, gdzie Kolumb założył pierwszą osadę. W ciągu następnych kilkudziesięciu lat jego rodacy eksplorowali teren dzisiejszych Stanów Zjednoczonych od południa poprzez Florydę lub od granicy z Meksykiem. Jeszcze znacznie, znacznie wcześniej na kontynent amerykański dotarli Wikingowie z Grenlandii, zakładając osadę na Nowej Funlandii.
Dzisiaj w tych wszystkich miejscach znaleźć można jedynie marne ślady po obecności pierwszych „białych”. Najczęściej to pojedyncze turystyczne atrakcje w postaci pomników, mini muzeów lub skansenów odtwarzających życie codzienne w zamierzchłych epokach. Towarzyszy temu brak powszechnego zainteresowania, swoisty prowin- cjonalizm tych historycznych pamiątek. Nawet wśród społeczności lokalnych z trudem można znaleźć pasjonata historii regionalnej, który orientuje się, co się działo na jego terenie kilkaset lat temu. I to jest najciekawsze w tej książce: z jednej strony czczona pamięć Kolumba a z drugiej – kompletne, chyba nieświadome, lekceważenie własnych korzeni, czyli konkretnych śladów obecności pierwszych kolonizatorów, bądź co bądź prekursorów bardzo z siebie dumnej cywilizacji amerykańskiej.
Oprócz tej zdumiewającej konstatacji i przybliżenia przy okazji pierwszych prób eksploracji Ameryki, książka w moich oczach ma same wady. Jest potwornie rozwlekła, tak ok. 1/2 tekstu zajmują relacje autora z drogi, jaką jechał, ze spotkań z tubylcami, opowieści o klimacie, o hotelach, o pustym krajobrazie Południa i tym podobne mało wnoszące do sprawy didaskalia. Z większości tych pseudokrajoznawczych opisów można by zrezygnować, a książce wyszłoby to zdecydowanie na dobre, bo skróciłaby się o mniej więcej połowę.
Naraził mi się też autor swoim opisem Dominikany. Nie podobał mu się klimat, mentalność ludzi, naciąganie na napiwki, niesłowność i parę innych rzeczy. Nie zauważył nasz erudyta, że Dominikana jest najlepiej zorganizowanym krajem Karaibów i w żadnym wypadku nie zasługuje na tak druzgocącą ocenę. Nieświadomie Horwitz zachował się w tym przypadku z taką samą ahistoryczną protekcjonalną wyższością, jak Kolumb wobec Indian. Jakkolwiek Horwitzowi trudno to sobie wyobrazić, to mogą istnieć kraje, żyjące według innych wartości niż amerykańskie.
Na końcu pozostaje satysfakcja z pozyskania dobrej orientacji, jak wyglądał proces odkrywania Ameryki, przy jednoczesnym poczuciu straty czasu na drugorzędne szczegóły świadczące raczej o grafomanii autora. Sumaryczna ocena 6/10.
Tony Horwitz, Podróż długa i dziwna. Drugie odkrywanie Nowego Świata, WAB Warszawa 2011.