• Militaria

    Komandos, Richard Marcinko

    Właśnie przeżywamy zalew literatury związanej z amerykańskimi oddziałami komandosów, w tym zwłaszcza Navy Seals, których popularność osiągnęła szczyty po udanej akcji likwidacyjnej Bin Ladena. W Stanach szaleństwo doszło do takich rozmiarów, że pojawiła się nawet seria romansów, z żołnierzami Navy Seals w roli adresatów tęsknych westchnień.

    Richard Marcinko, Komandos, okładka, recenzjaZ tego zainteresowania wyrosła książka Komandos. Jest ona jednak zupełnie szczególna. Po pierwsze, z racji na charakter wspomnieniowy w małym stopniu podpada pod klasyczną literaturę akcji, po drugie komandor Richard Marcinko jest postacią nieporównywalną z kimkolwiek innym. W wojsku zaczynał karierę jako klasyczny zabijaka w Wietnamie, ale później wylądował jako sztabowiec, a jeszcze później został twórcą i pierwszym dowódcą legendarnej jednostki Navy Seals Team Six, najlepszej spośród Sealsów i jednocześnie najlepiej zakonspirowanej jednostki dywersyjnej w USA (do czasu oczywiście, dziś o konspiracji nie ma co nawet mówić). Nic dziwnego, że to właśnie im powierzono newralgiczne zadanie eliminacji Bin Ladena.

    Marcinko jest w swoich wspomnieniach do bólu szczery. Jasno deklaruje, że w Wietnamie jego celem było zabicie jak największej ilości partyzantów Vietkongu. Nie pozostawia czytelnikom złudzeń co do tego,  że celem szkolenia specjalnych jednostek wojskowych jest osiągnięcie jak największej biegłości w likwidacji przeciwników przy jednoczesnej minimalizacji strat własnych. Marcinko nie tworzy fałszywej wizji, że wojsko, a zwłaszcza jednostki specjalne służą do utrzymywania pokoju, albo przeciwdziałaniu klęskom żywiołowym. Ich celem jest walka, a celem walki jest eliminowanie przeciwników. Kto twierdzi inaczej, ten sieje zamęt w głowach polityków i wojskowych. Zresztą, jeżeli miałoby być inaczej, to po co łożyć gigantyczne środki na armię – przekażmy je do straży pożarnej i nie udawajmy, że chodzi o obronę i bezpieczeństwo.  Od siebie dodam, że te dziwaczno-pacyfistyczne koncepcje doprowadziły do tragedii w Srebrenicy i wymordowania kilku tysięcy [!] ludzi pod bokiem oddziałów ONZ, które robiły wszystko, aby tylko nie walczyć.

    Do najciekawszych wątków zaliczam także te, które mówią o szkoleniach i organizacji Sealsów. Zajrzeć za fasadę tych jednostek i zobaczyć, według jakich reguł prowadzona jest najpierw rekrutacja, a później trening żołnierzy, to niemała frajda. Zwłaszcza, że mamy tu do czynienia z jednostką nietypową. W rejon szkoleń dostawali się pojedynczo i po cywilnemu, tak jak są szkoleni do przenikania na terytorium wroga. Ze względu na tajność nie występowali jako jednostka. Długowłosi faceci, w cywilnych ciuchach, ze sprzętem, który docierał na miejsce akcji inną drogą niż ludzie. Oryginalne i niespodziewane.

    Oczywiście tego typu oddział musiał budzić konflikty z wojskowymi biurokratami. Umundurowanie nie te, nie ogoleni, długowłosi, wszystko tajne, dokumenty rozliczeniowe z zakupów w ogóle nie trzymały się kupy, bo nie można było wymienić w nich nazwy jednostki itd. Odwieczny konflikt efektywności i swojego rodzaju charyzmy ze sztywnymi strukturami charakterystycznymi dla wojska. Daje do myślenia nie tylko na tematy czysto wojskowe.

    Równie zajmujący jest wątek ostatniego przydziału służbowego komandora Marcinki. Mianowicie stworzył oddział, który testował przygotowanie amerykańskich jednostek marynarki na atak terrorystyczny. Zaczynało się od tego, że najpierw powiadamiano dowództwo danego garnizonu, że w określonym dniu zostanie podjęta testowa próba penetracji z zewnątrz ich jednostki wraz z pozorowanym atakiem terrorystycznym. Mimo takiego uprzedzenia ludzie Marcinki robili rzeczy zdumiewające: porywali admirałów, włamywali się do baz okrętów atomowych, a na dodatek bezkarnie znikali po wykonaniu akcji. Pobudza do refleksji czytelników, otwarty natomiast pozostaje problem, czy było podobnie inspirujące dla wyższych dowódców amerykańskiej marynarki. Niestety, wygląda na to, że głównym działaniem zapobiegawczym było… pozbycie się Marcinki. Jedynym plusem tego jest fakt, że dzięki temu otrzymaliśmy doskonałą książkę. Bez wahania oceniam na 10/10 w kategorii literatury faktu i sensacji naraz.

    Na koniec o pochodzeniu komandora Marcinki: brzmienie nazwiska mogłoby wskazywać polskie korzenie, ale w istocie są one czeskie.

    Richard Marcinko, Komandos, Znak, Kraków 2012.

  • Książki

    Wspomnienia profesora Tatarkiewicza

    Teresa i Władysław Tatarkiewicz, wspomnienia, recenzjaNa książkę składają się zupełnie różne w formie wspomnienia Teresy z Potworowskich Tatarkiewiczowej i jej męża Władysława oraz kilka wspominkowych miscellaneów rodzinnych, wśród których najciekawsze okazały się dwudziestoparostronnicowe memuary Jakóba Tatarkiewicza, rzeźbiarza z pierwszej połowy XIX.

    Pamiętniki pani Teresy do najciekawszych, delikatnie mówiąc, nie należą. Najpierw zasypuje ona czytelników wszelkimi możliwymi szczegółami rozbudowanej genealogii dwóch rodzin: swojej i męża, kompletnie niemożliwych do przyswojenia przez osoby postronne. A później jej refleksje życiowe ograniczają się do tego, w jakim mieszkaniu ze swoim mężem przebywali, od kogo je wynajmowali i jakie mieli służące. Powiem szczerze, dla mnie był to kompletnie stracony czas. A mogła przecież napisać wiele ciekawych rzeczy – przez ich dom przewijało się mnóstwo interesujących postaci ze świata nauki, których przypadki życiowe chętnie bym obejrzał od strony innej niż zawarta tylko w oficjalnych dziejach ich twórczości.

    Natomiast pamiętniki profesora Tatarkiewicza to zupełnie inna klasa. Na jego przekrojowych książkach (Historia filozofii t. 1-3, O szczęściu, Z dziejów sześciu pojęć, Historia estetyki t. 1-3) wychowało się kilka pokoleń polskich humanistów, zresztą kto z czytelników tego bloga nie miał kontaktu choć z fragmentami Historii filozofii. Tak jak w swoich książkach był wybitnym badaczem, ale raczej cudzych myśli i koncepcji, tak we wspomnieniach okazał się twórcą oryginalnym. Swoje pamiętniki napisał według kilkudziesięciu przekrojowych pytań i problemów, a nie według prostego, chronologicznego następstwa wydarzeń w swoim życiu. I tak mamy opisane np. tematy Pieniądz, Praca, Zdrowie, czy Znajomi. Pojawiły się też tematy dużo bardziej refleksyjne: Ambicje, Podejmowanie decyzji, Pośpiech, a na końcu Czy byłem szczęśliwy. Tak skonstruowanych wspomnień jeszcze nie czytałem i już samo to powinno być wystarczającą rekomendacją do sięgnięcia po nie.

    Wśród tych rozważań i podsumowań wiele myśli wzbudziło moją głębszą zadumę. Profesor napisał na przykład, że w relacjach międzyludzkich bardziej ceni sobie grzeczność niż szczerość. Bez uzasadnienia, ot tak –  jasno i po prostu. W pierwszym odruchu niespecjalnie mi się to spodobało, ale im dłużej myślałem, tym bardziej staremu profesorowi przyznawałem rację. Domyślajcie się dlaczego.

    Zastanowiło mnie także przyznanie się profesora, że swoim życiu unikał podejmowania decyzji, a bieg wydarzeń go po prostu unosił. Nieuchronnie prowadzi to do pytania, a ile decyzji w ogóle podejmujemy w swoim życiu, jaką w tych decyzjach mamy przestrzeń swobody i czy nie jest tak, że w gruncie rzeczy to okoliczności nas najczęściej determinują, a tylko wydaje nam się, że o wszystkim samodzielnie decydujemy. Tu pytanie pozostawiam otwarte.

    Natomiast godna prawdziwego filozofa była refleksja, że nawet najgorsze rzeczy jakie go spotykały w gruncie rzeczy wychodziły mu dobre. I takiego podsumowania życia wszystkim czytelnikom tego bloga szczerze życzę.

    Teresa i Władysław Tatarkiewiczowie, Wspomnienia, Zysk i S-ka 2011.

  • Film

    Musimy porozmawiać o Kevinie

    W tym przypadku tytuł recenzji jest taki sam, jak tytuł filmu, bo rzeczywiście powinniśmy o tym chłopcu porozmawiać.

    Tytułowy Kevin to dziecko „z piekła rodem”. W przemyślny sposób maltretuje swoje otoczenie, szczególne złośliwości kierując wobec matki, która od pewnego momentu jest zdruzgotana całą sytuacją. Ma to wpływ na małżeństwo rodziców Kevina ulegające powolnemu rozkładowi. Ojciec jest przekonany, że problemy wynikają z manii prześladowczej, która dotknęła jego żonę, bowiem wobec niego Kevin ma zawsze uśmiechniętą i życzliwą twarz.

    Musimy porozmawiać o Kevinie, recenzja

    Film porusza bardzo rzadko zauważaną kwestię. Najczęściej zwraca się uwagę na toksycznych rodziców odpowiedzialnych za różne patologie w późniejszym życiu dzieci i jest to generalnie słuszne. Problem w tym, że medal ma też drugą stronę, pokazaną w tym filmie. To dzieci maltretujące psychicznie rodziców. Kochający, opiekuńczy wobec swoich dzieci są łatwo podatni na różnego rodzaje manipulacje z ich strony. W sytuacji, kiedy trafi im się takie diablątko, jak Kevin, są bezradni. Nie wyrzekną się przecież swojego dziecka. Co więcej, czują się winni zaistniałej sytuacji, tak jak matka Kevina pokornie znosząca wszystkie upokorzenia.

    Pojawia się jednak kluczowe pytanie: czy rodzice są zawsze odpowiedzialni za to, jak wyrosła ich pociecha? Czy agresywne, złośliwe dziecko może się przytrafić rodzicom w sposób przez nich całkowicie niezawiniony? Zarówno film, jak i obserwacja różnych sytuacji życiowych wydają się potwierdzać, że nie zawsze rodzice są odpowiedzialni za to, jak funkcjonuje ich dorastające, dorosłe dziecko. Czy jednak na pewno? Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie, bez wahania.

    Psychologowie podpowiadają wszak, że to rodzice mają przemożny wpływ na to, jakim człowiekiem staje się ich dziecko. Z drugiej strony bardzo przyzwoitym, prawym, troskliwym rodzicom przytrafiają się toksyczne dzieci. Tak, tak, dzieci też mogą być toksyczne. Ostatecznie pozostaję tu w pewnej bezradności poznawczej.

    Musimy porozmawiać o Kevinie, recenzja

    W każdym razie, film jest bardzo ciekawy, stawiający pytania. Na dodatek fenomenalna gra Tildy Swinton w roli matki. Jej znękana, pokorna twarz osoby doświadczonej przez życie pozostała na długo w mojej pamięci. 8/10 i zaliczam do sił sensu.

    Musimy porozmawiać o Kevinie, reż. Lynne Ramsay, USA, polska premiera styczeń 2012.

    

  • Film

    Rozstanie, czyli Oscar zasłużony

    Jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem.

    Nader, mężczyzna zasadniczy i honorowy, po rozstaniu z żoną zatrudnia pomoc domową. Na skutek splotu różnych wydarzeń, wyrzuca ją z pracy i wypycha za drzwi tak nieszczęśliwie, że dochodzi do poronienia i kobieta traci dziecko. Dochodzi do rozprawy sądowej, w której najważniejsze jest pytanie, czy Nader wiedział, że kobieta jest w ciąży, czy nie, bo od tego zależy wyrok w sprawie utraty dziecka. Nader twierdzi, że nie wiedział, jego córka jednak podejrzewa, że kłamie. Nie wiadomo, czy poszkodowana Razieh też mówi prawdę, czy wypchnięcie jej za drzwi rzeczywiście spowodowało poronienie. Razieh ma coś do ukrycia, bo rozpoczęła pracę u obcego mężczyzny nie informując o tym swojego zapalczywego męża.

    Rozstanie, recenzja, Nader ze swoją żoną

    Dość szybko okazuje się, że kluczowa nie jest prawdomówność głównych antagonistów. Każda z postaci, ma poważne etyczne powody, by nie mówić całej prawdy. Na dodatek na ich postawę wpływ mają ich relacje rodzinne, naciski małżonków, troska o dzieci. Bohaterowie ciągle dokonują poważnych wyborów moralnych, stają wobec konfliktu różnych wartości, podlegają presji najbliższych, na których zdaniu im bardzo zależy. W efekcie otrzymujemy precyzyjnie zarysowany obraz ludzi zmagających z podstawowymi, fundamentalnymi problemami etycznymi, ale jednocześnie pragnącymi zachować elementarną uczciwość. Postacie występujące w filmie pojmują ją odmiennie – mężczyźni są bardziej zasadniczy, honorowi, kobiety bardziej nakierowane na ochronę wartości rodzinnych, ale dla nich wszystkich kluczową rzeczą jest zachować się zgodnie z wyznawanymi wartościami. Jak bardzo ten obraz różni się od płytkich filmów akcji rodem z Hollywood! Wzrusza widzów, uruchamia empatię wobec bohaterów tak dzielnie zmagających się z niemożliwymi do dobrego rozwiązania dylematami i jednocześnie wywołuje (w każdym razie powinien) w nich różne refleksje, w tym także i takie: a jak ja bym zachował się w danej sytuacji.

    Iran jest krajem cenzury, środowisko filmowe podlega różnym represjom, do uwięzienia reżyserów włącznie. W więzieniu znalazł się Jafar Panahi , represjom podlegał Abbas Kiarostami (Złota Palma w Cannes za Smak wiśni), czy rodzina filmowa Makhmalbaf. Ciężko powiedzieć, na ile obraz irańskiego społeczeństwa jest prawdziwy. W Iranie film wywołał dyskusje polityczne, ponieważ został odebrany jako moralitet mówiący o powszechności kłamstwa w społeczeństwie, podczas gdy cały świat odebrał go jako subtelną dyskusje o czysto ludzkich, prywatnych sprawach. Prawdopodobnie dobre są obie perspektywy.

    Rzeczywiście główni bohaterowie kłamią, to fakt. Ale po pierwsze czują z tego powodu dyskomfort moralny, nie jest to dla nich zachowanie banalne, po wtóre za ich łgarstwem stoją istotne powody, po trzecie zaś, gdy dochodzi do finalnych rozstrzygnięć, mówią prawdę. Z mojej perspektywy problem prawdomówności jest drugorzędny, znacznie ważniejsze jest pewne napięcie etyczne, konflikty pomiędzy wartościami, które ostatecznie trzeba wybrać. Co z tego, że różne zasady się nawzajem wykluczają lub konfliktują, ale bohaterowie walczą o to, co według nich jest słuszne i dobre. Ponadto film pokazuje całą galerię różnych postaw życiowych, dając przebogaty materiał do refleksji nad różnicami pomiędzy kobietami i mężczyznami, miedzy ludźmi religijnymi a obojętnymi, między postawami fundamentalnymi a pragmatycznymi.

    Rozstanie, recenzja, Razieh

    Ciekawe jest również muzułmańskie rozumienie religijności. Kobieta, zatrudniona jako opiekunka, zanim pomoże się przebrać starcowi, ale przecież mężczyźnie, dzwoni do imama z prośbą o radę, czy jest to zgodne z prawem muzułmańskim. Ta sama kobieta, kiedy przyjdzie jej przysięgać na Koran, wycofa się ze swoich nieprawdziwych zeznań. Dla zeświecczonego człowieka Zachodu wszystko to wygląda dziwnie, ale w istocie jest dużo bliższe prawdziwej etyce niż wizja idola zachodniej inteligencji Woodego Allena, w której każdy z każdą, bez zobowiązań i bez refleksji.

    Ten bardzo ciekawy i pobudzający film powstał w kraju, gdzie rządzi cenzura. Najciekawsze polskie filmy Kieślowskiego czy Falka powstały również w warunkach bardzo ograniczonej swobody twórczej. Czy jest to jakaś zasada? Może sztuka musząca się przebijać przez polityczne restrykcje szlachetnieje, a niczym nie ograniczona wolność tylko pozornie sprzyja sztuce wikłając ją w banalność? A może wszechogarniająca w krajach demokratycznych poprawność odbiera sztuce ogień zaangażowania? Nie wiem, ale pewną prawidłowość jednak dostrzegam.

    Ocena 10/10 i bardzo, bardzo polecam osobom wrażliwym na los człowieka uwikłanego w dylematy egzystencjalne, moralne, religijne.

    Rozstanie, reż. Asghar Farhadi, Iran 2011

    

  • Książki

    Londyńczycy, Czerwony książe i Szpiedzy Watykanu

    Ewa Winnicka, Londyńczycy, recenzja, okładka

    Książka dla osób, które z problematyką polskiego rządu emigracyjnego czy stosunków polsko-angielskich podczas ostatniej wojny dotąd się nie stykały. Historycy raczej nie powinni sięgać po tę pozycje. Ciekawa, dobrze napisana popularyzacja, łatwa w czytaniu, niekiedy dowcipna, niekiedy refleksyjna. I na tym poprzestańmy –  6/10.

    Wart polecenia jest tylko reportaż Zastąpiona o losach żony gen. Andersa, która po przedarciu się do Włoch zastała u boku męża dużo młodszą zastępczynię, wkrótce nową żonę,  i skazana została na niebyt, milczenie, zapomnienie. Tylko czy nawet ten reportaż wnosi wiele nowego w stosunku do książki Nurowskiej o Andersie?

    Ewa Winnicka, Londyńczycy, Czarne 2011 (seria reportażowa).

    Timothy Snyder, Czerwony książe, recenzja, okładka

    To zdecydowanie najlepsza z przedstawianych tu książek. Snyder łączy wysoką kompetencję historyka z umiejętnością zajmującego pisania.

    Karol Stefan Habsburg, książę z linii bocznej, bez szans na koronę cesarską, zauważył, że eksplozja nastrojów nacjonalistycznych w Europie Środkowej musi doprowadzić do stworzenia nowych państw narodowych (myśl celna, nawet prekursorska), a te będą potrzebowały koronowanych głów, które staną na ich czele (zupełna pomyłka). Za najbardziej prawdopodobne uznał przywrócenie do życia państwa polskiego i przewidział na jego króla swojego syna Albrechta. Za tym poszły lekcje polskiego, częstsze przebywanie w dobrach żywieckich, wydanie jego sióstr za Radziwiłła i Czartoryskiego, co miało ułatwić mobilizację poparcia dla tej ewentualnej kandydatury.

    Najmłodszym bratem Albrechta był Wilhelm, który uświadomił sobie, że na tron cesarski nie ma najmniejszych szans, podobnie jak na hipotetyczny polski, znalazł sobie zatem naród – Ukraińców, którzy nawet kandydata na króla nie mieli. Dzieje Wilhelma Habsburga, zwanego Czerwonym księciem i historia owej koncepcji ukraińsko-habsburskiej są treścią książki Timothy Snydera. Oprócz biografii Wilhelma książka zawiera mnóstwo przyczynków do losów propolskich Habsburgów, dziejów browaru w Żywcu, hiszpańskich koligacji, francuskich awantur, niemieckiego aresztowania i sowieckiego zamordowania.

    Czerwony książę to panorama świata, który bezpowrotnie przeminął, ale ciągle fascynuje, pobudza ciekawość. Za kompetencje, apetyczny język, erudycję – 8/10, mimo iż tematyka książki jest raczej egzotyczna i mało ważąca, bo w gruncie rzeczy to dzieje bon vivanta, człowieka naiwnego, zagubionego, nie rozumiejącego świata, który go otaczał.

    Timothy Snyder, Czerwony książę, Świat Książki 2010.

    Eric Frattini, Szpiedzy papieża, recenzja, okładkaAutor przedstawia 21 postaci związanych z poufnymi lub tajnymi przedsięwzięciami dyplomacji watykańskiej, niektóre są dość dobrze znane (taka to tajność), o innych usłyszałem po raz pierwszy.

    Irytujące jest szukanie sensacji, tworzenie atmosfery przesyconej tajemniczością, operacjami szpiegowskimi i strukturami wywiadowczymi. Jako główny szpieg Jana Pawła II przedstawiony jest abp Luigi Poggi, który był oficjalnym delegatem Stolicy Apostolskiej do spraw kontaktów z krajami socjalistycznymi. O jego wizytach w Polsce donosiły gazety, a efekty jego działań były szeroko komentowane, jak np. wizyta Gorbaczowa w Watykanie (dlaczego o niej Frattini nie pisze?). I co w tym szpiegowskiego lub tajemniczego. Większość rozmów dyplomatycznych jest niejawnych. To podszyte komercją szukanie sensacji dookoła Watykanu robi się coraz bardziej niesmaczne i coraz głupsze.

    Jeden z rozdziałów jest nie tylko głupi, ale i nieprzyzwoity. Rzecz dotyczy bp. d’Herbigny, szefa Collegium Russicum i twórcy podziemnej hierarchii w Rosji Sowieckiej. Jej celem było zapewnienie choćby minimalnej opieki duszpasterskiej katolikom poddanym prześladowaniom przez NKWD, w sytuacji kiedy znakomita większość duchowieństwa była uwięziona lub zgładzona. Wszyscy nielegalnie wyświęceni i prowadzący działalność duszpasterską ryzykowali życiem. Przedstawienie ich, ze względów komercyjnych, jako członków siatki wywiadowczej jest po prostu haniebne. Nawet Sowieci po ich aresztowaniu stawiali najczęściej zarzutu „propagandy religijnej” i „działalności antypaństwowej”. Przebić NKWD w absurdalności kwalifikacji ich działalności to jest swojego rodzaju rekord podłości.

    Kiksy w tłumaczeniu nie ułatwiają lektury i tak np. główny konsultant Reagana w sprawach polskich, John Krol to w rzeczywistości Jan Król, abp Filadelfii.

    Dla porównania polecam książkę wybitnego specjalisty od spraw wschodnich, Hansajakoba Stehle, Tajna dyplomacja Watykanu. Kolosalna różnica wiedzy, języka, kultury.

    Ocena 3/10, nie polecam.

    Eric Frattini, Szpiedzy papieża, Świat Książki 2010.

    

  • Książki,  Militaria

    Agonia Prus Wschodnich Adamczewskiego

    Leszek Adamczewski, Łuny nad jeziorami, recenzjaNa książkę składa się kilkadziesiąt opowieści o losach różnych miejscowości, zabytków czy osób w 1945 roku, kiedy Armia Czerwona zdobywała Prusy Wschodnie, siejąc wszędzie zniszczenie, grabiąc, gwałcąc, mordując. Część rozdziałów jest mało odkrywcza i powtarza to, co już w wiedzy powszechnej istnieje, np. tragiczny exodus ludności cywilnej organizowany w ostatniej chwili, w warunkach ostrej zimy i pod ostrzałem lotniczym – tak na marginesie: Rosjanie wzięli wtedy odwet za to, co Luftwaffe robiła z polskimi uchodźcami 1939 roku. Do tego dochodzi kilka ciekawostek dotyczących szturmu na Olsztyn i Królewiec, czy szalonego rajdu kompanii pancernej (9 czołgów) lejtnanta Diaczenki, który niespodziewanie przejechał przez centrum Elbląga, zanim w ogóle front pojawił się w pobliżu miasta, po czym dalej ile mocy w silnikach pognał aż do Zalewu Wiślanego, gdzie musiał czołgi okopać i ładnych parę dni poczekać na dotarcie głównych sił.

    Naprawdę ciekawe jest historia wsi Nemmersdorf, którą to miejscowość Rosjanie przejściowo zajęli już 1944. Przeszła do historii, jako przykład bestialstwa rosyjskiego. Cóż się okazało? Rosjanie rzeczywiście wymordowali większość ludności, natomiast ślady okrucieństwa (gwałty, ukrzyżowania) zainscenizowano na polecenie Goebbelsa, który chciał wywołać mobilizacje społeczeństwa przez przerażenie. Skutek był taki, że Niemców, a zwłaszcza Niemki, ogarnęła taka psychoza, że bardzo często popełniali samobójstwo, aby nie dostać się w ręce Rosjan. Zresztą trzeba przyznać, że Goebbels nie pomylił się w przewidywaniach, co czeka ludność pod rządami Armii Czerwonej.

    Druga zaskakująca ciekawostka to skala i przyczyna zniszczeń miast mazurskich i warmińskich jeszcze dzisiaj rzucająca się w oczy wszystkim, którzy je zwiedzają. Wydawało mi się, że ruinę tych miast spowodowały działania wojenne celowo prowadzone w maksymalnie niszczycielski sposób (ciężka artyleria, katiusze). Nic bardziej błędnego. Adamczewski ustalił, że największe spustoszenia, spowodowały pożary celowo podsycane przez Rosjan w kilka tygodniu po zdobyciu danej miejscowości. Jaki był w tym cel poza bezmyślnym niszczeniem? Trudno powiedzieć, wiadomo tylko, że w końcu reagowały dowództwa frontów, ponieważ istniała groźba, że zabraknie budynków dla zaplecza armii.

    Cieszę się także, że Adamczewski przypomniał postać Ericha Kocha, który był gauleiterem Prus Wschodnich, a od 1941 roku wielkorządcą okupowanej Ukrainy. Prowadził tam tak brutalną politykę, że protestował Wehrmacht, a pod koniec wojny i SS, ale jako ulubieniec Hitlera i tak robił co chciał. Krótko mówiąc tępak i okrutnik (szkoda, że Adamczewski o tym nie pisze). Po wojnie ujęty przez aliantów i wydany w 1950 roku Polsce. I tu zaczęła się komedia. Najpierw czekał na proces 8 lat, potem dostał co prawda karę śmierci, ale wykonanie wyroku zawieszono ze względu na stan zdrowia. Ostatecznie wyroku nigdy nie wykonano, a zdrowie tak mu się polepszyło, że dożył 90 lat w więzieniu w Barczewie (zmarł dopiero w 1986). Propaganda komunistyczna z jednej strony ujadała, że Niemcy mało intensywnie ścigają zbrodniarzy nazistowskich, a sądy są dla nich nadzwyczaj wyrozumiałe (co było zresztą prawdą),  jednocześnie władze PRL chroniły życie jednemu z bardziej posępnych zbirów nazistowskich.

    Dla turystów powinien być ciekawy rozdział o Wilczym Szańcu i innych tego typu siedzibach na terenie Mazur, a trzeba wiedzieć, że podobny kompleks bunkrów miało dowództwo Wehrmachtu po przeciwnej niż Wilczy Szaniec stronie jeziora Mamry (kryptonim Anna, co ciekawe, nie zniszczone) oraz Heinrich Himmler niedaleko wsi Pozezdrza koło Giżycka (kryptonim Hochwald, czyli Wysoki Las), ale te bunkry zostały przez Niemców wysadzone, tak jak siedziba Hitlera.

    Ogólnie biorąc książka przydatna dla osób odwiedzających Mazury, które chcą zwiedzać bardziej świadomie. W kategorii książek popularnych 8/10, ocenę obniża maniakalne wracania do poszukiwań bursztynowej komnaty w każdym, nawet najbardziej zdumiewającym kontekście.

    Leszek Adamczewski, Łuny nad jeziorami. Agonia Prus Wschodnich, Replika Zakrzewo 2011.

    

  • Książki

    Nesbø, Theorin, Pears, Le Carré, czyli kryminały z ostatniego półrocza

    Jo Nesbo, Czerwone gardło, okładka, recenzjaO tym kryminale napisano dziesiątki, jeśli nie setki recenzji, not i omówień. Pozostało mi zatem tylko przyłączyć się chóru chwalców. Nesbø zaliczam do trójki najlepszych skandynawskich autorów sensacyjnych obok Mankella i Larssona, a biorąc pod uwagę, że Skandynawowie mają szczególny dryg do tej odmiany literatury, to w ciemno można powiedzieć, że oznacza to zaliczenie do światowej czołówki.

    Czerwone gardło jest pierwszą częścią „Trylogii z Oslo” z komisarzem Harrym Hole w roli głównej. W tej odsłonie komisarz walczy z zamachowcem, ale jednocześnie zagłębia się w historię, bo klucz do zagadki leży w wydarzeniach, które miały miejsce na Froncie Wschodnim, w norweskich oddziałach ochotniczych walczących z Sowietami. Ciekawe, wciągające, dające do myślenia. Przy okazji można zajrzeć do licznych ostatnio publikacji o ochotniczych międzynarodowych jednostkach SS, a warto wiedzieć, że formacje skandynawskie (wraz z holenderskimi) należały do najlepszych, doborowych jednostek na Froncie Wschodnim. W swojej klasie 10/10

    Jo Nesbø, Czerwone gardło, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2006 (i kolejne wydania)

    Johan Theorin, Nocna zamieć, recenzja, okładkaO tej książce też napisano mnóstwo „ochów” i „achów”, ale tym razem nie przyłączam się do grona wielbicieli. Nie przekonują mnie opowieści o tajemniczych stukotach za ścianą, które rzekomo coś znaczą, czyli mówiąc wprost o duchach. Dużo bardziej wolę nurt mankellowski, który opiera się o wnikliwą analizę akt śledztwa, sprawdzanie wielu tropów, także błądzenie po fałszywych. Mistyka i szósty wymiar są kiepskimi rozwiązaniami zagadek kryminalnych, ale jak się okazuje mają swoich zwolenników. Na dodatek dość toporna okładka. Dla mnie jedynie 6/10. Byłoby gorzej, ale książka dobrze odtwarza specyficzny skandynawski klimat – rzadko rozrzucone domostwa, groźny wicher, sztorm, samotność, splin podszyty mrozem i lodowatym wiatrem

    Johan Theorin, Nocna zamieć, Czarne 2010.

    Iain Pears, Którędy droga? recenzjaBardzo dobrze napisany kryminał historyczny. W pocromwellowskiej Anglii, w Oxfordzie, ginie profesor medycyny. Wątek detektywistyczny przeplata się uczonymi dysputami na temat filozofii i medycyny, bardzo dobrze oddającymi intelektualny klimat epoki. Największe uznanie budzi jednak przedstawienie całej, jak się okazuje bardzo złożonej opowieści, przez czterech różnych jej uczestników. Ich relacje się dopełniają, niekiedy sobie przeczą, ale ostatecznie prowadzą do rozwikłania splotu polityczno-religijno-obyczajowych uwarunkowań.

    Pokazanie tej samej historii z różnych punktów widzenia, jest najciekawszym sposobem prowadzenia narracji, pokazuje bowiem ułomność ludzkiego postrzegania, kruchość wniosków wyciąganych z niepełnej wiedzy, a ostatecznie i względność tego, co się wydaje, że wiemy na pewno. Którędy droga to coś znacznie więcej niż powieść kryminalna w kostiumie historycznym. Duża klasa, polecam, 9/10.

    Iain Pears, Którędy droga? Zysk i S-ka, wyd. 2, Poznań 2011.

    John Le Carré, Przyjaźń absolutna, recenzjaPiękna literacka narracja o przyjaźni i jednocześnie gorzka refleksja jak dalece wplątanie w działalność służb tę przyjaźń zaburza. Jak zawsze u Le Carrego genialnie przedstawione tło i historia głównych wydarzeń.

    Coś jednak u starego mistrza zaczyna szwankować. Z refleksyjnego, właściwie egzystencjalnego pisarza, który tylko wykorzystuje formę powieści sensacyjnej do znacznie głębszych rozważań, zamienił się w ideologa i propagandystę. W tej książce ostrze zwrócone jest przeciwko imperializmowi amerykańskiemu. Nie mogę bardziej szczegółowo rozwinąć tego wątku, by nie palnąć spoilera, a dopuszczam myśl, że pomimo mojej negatywnej rekomendacji, ktoś jednak tę książkę będzie chciał przeczytać. Zatem czytelnicy tego bloga muszą uwierzyć mi na słowo: Le Carrego ogarnęła mania, a może tylko podszyta komercją chęć wykorzystania nastrojów antyamerykańskich w społeczeństwach krajów europejskich. Posunął się aż do tego, że skonstruował wydarzenie o tak znikomym prawdopodobieństwie, że obraża to poczucie sensu i logiki u czytelnika. Historia nie zna przypadku choćby zbliżonego do tej karkołomnej konstrukcji. Jak wielki to upadek wybitnego przecież autora pokazuje fakt, że znany był on z tego, że do perfekcji opanował we wcześniejszych książkach prawdopodobieństwo psychologiczne postaci, realizm wydarzeń, dokładność do najmniejszych szczegółów. A tu proszę: zaczyna się jak zawsze od ciekawie zarysowanych postaci, fascynującej gry szpiegowskiej, ale prowadzi to do kompletnie absurdalnego finału, który ma udowodnić, jak haniebną politykę prowadzą Amerykanie zasłaniając się walką z terroryzmem. Lekturę odradzam, tak jak w przypadku wszystkich książek podszytych propagandową intencją. Na stosunkowo wysoką ocenę – 5/10, wpływ ma, jak zawsze u Le Carrego, perfekcyjna forma i pięknie przedstawiona przyjaźń wznosząca się ponad poglądy, charaktery i polityczne podziały.

    John Le Carré, Przyjaźń absolutna, Amber 2004 (wyd. 1 i jedyne)

    John Le Carré, Bardzo poszukiwany człowiek, recenzjaW Hamburgu pojawia się uchodźca z Rosji, zmaltretowany, wychudzony, osłabiony, muzułmanin Issa. Mieszanka rosyjskiego pochodzenia, islamskiej religii, idealizmu i rodzinnych powiązań z KGB wzbudza zainteresowanie najpierw niemieckiego kontrwywiadu, a potem służb brytyjskich. Na końcu jednak i tak okazuje się, że to Amerykanie z CIA są podlecami ponad wszelką miarę.

    Uwidacznia się w tej książce, jak w omawianej powyżej, że Le Carrego ogarnęły ostatnio antyamerykańskie fobie, które nie dają mu spokoju  i są głównym motorem jego pisarstwa. Jak każde fobie, także i ta, literaturze nie służy. W przeciwieństwie jednak do Przyjaźni absolutnej tutaj nie mamy naruszenia reguł prawdopodobieństwa, a życzliwe pochylenie nad losem niesłusznie zaszczutego człowieka bezsilnego w konfrontacji z machiną państwa nieco równoważy namolność politycznego przesłania. Wspaniały styl, dbałość o detale, precyzyjna konstrukcja pozwalają czytać książkę z przyjemnością. Mimo to polecam raczej wcześniejszą twórczość Le Carrego, a zwłaszcza doskonały cykl z Georgem Smileyem w roli głównej. Tylko 6/10.

    John Le Carré, Bardzo poszukiwany człowiek, Sonia Draga, Katowice 2009 (wyd. 1.)

  • Książki

    Nesbø, Theorin, Pears, Le Carré, czyli kryminały z ostatniego półrocza

    Jo Nesbo, Czerwone gardło, okładka, recenzjaO tym kryminale napisano dziesiątki, jeśli nie setki recenzji, not i omówień. Pozostało mi zatem tylko przyłączyć się chóru chwalców. Nesbø zaliczam do trójki najlepszych skandynawskich autorów sensacyjnych obok Mankella i Larssona, a biorąc pod uwagę, że Skandynawowie mają szczególny dryg do tej odmiany literatury, to w ciemno można powiedzieć, że oznacza to zaliczenie do światowej czołówki.

    Czerwone gardło jest pierwszą częścią „Trylogii z Oslo” z komisarzem Harrym Hole w roli głównej. W tej odsłonie komisarz walczy z zamachowcem, ale jednocześnie zagłębia się w historię, bo klucz do zagadki leży w wydarzeniach, które miały miejsce na Froncie Wschodnim, w norweskich oddziałach ochotniczych walczących z Sowietami. Ciekawe, wciągające, dające do myślenia. Przy okazji można zajrzeć do licznych ostatnio publikacji o ochotniczych międzynarodowych jednostkach SS, a warto wiedzieć, że formacje skandynawskie (wraz z holenderskimi) należały do najlepszych, doborowych jednostek na Froncie Wschodnim. W swojej klasie 10/10

    Jo Nesbø, Czerwone gardło, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2006 (i kolejne wydania)

    Johan Theorin, Nocna zamieć, recenzja, okładkaO tej książce też napisano mnóstwo „ochów” i „achów”, ale tym razem nie przyłączam się do grona wielbicieli. Nie przekonują mnie opowieści o tajemniczych stukotach za ścianą, które rzekomo coś znaczą, czyli mówiąc wprost o duchach. Dużo bardziej wolę nurt mankellowski, który opiera się o wnikliwą analizę akt śledztwa, sprawdzanie wielu tropów, także błądzenie po fałszywych. Mistyka i szósty wymiar są kiepskimi rozwiązaniami zagadek kryminalnych, ale jak się okazuje mają swoich zwolenników. Na dodatek dość toporna okładka. Dla mnie jedynie 6/10. Byłoby gorzej, ale książka dobrze odtwarza specyficzny skandynawski klimat – rzadko rozrzucone domostwa, groźny wicher, sztorm, samotność, splin podszyty mrozem i lodowatym wiatrem

    Johan Theorin, Nocna zamieć, Czarne 2010.

    Iain Pears, Którędy droga? recenzjaBardzo dobrze napisany kryminał historyczny. W pocromwellowskiej Anglii, w Oxfordzie, ginie profesor medycyny. Wątek detektywistyczny przeplata się uczonymi dysputami na temat filozofii i medycyny, bardzo dobrze oddającymi intelektualny klimat epoki. Największe uznanie budzi jednak przedstawienie całej, jak się okazuje bardzo złożonej opowieści, przez czterech różnych jej uczestników. Ich relacje się dopełniają, niekiedy sobie przeczą, ale ostatecznie prowadzą do rozwikłania splotu polityczno-religijno-obyczajowych uwarunkowań.

    Pokazanie tej samej historii z różnych punktów widzenia, jest najciekawszym sposobem prowadzenia narracji, pokazuje bowiem ułomność ludzkiego postrzegania, kruchość wniosków wyciąganych z niepełnej wiedzy, a ostatecznie i względność tego, co się wydaje, że wiemy na pewno. Którędy droga to coś znacznie więcej niż powieść kryminalna w kostiumie historycznym. Duża klasa, polecam, 9/10.

    Iain Pears, Którędy droga? Zysk i S-ka, wyd. 2, Poznań 2011.

    John Le Carré, Przyjaźń absolutna, recenzjaPiękna literacka narracja o przyjaźni i jednocześnie gorzka refleksja jak dalece wplątanie w działalność służb tę przyjaźń zaburza. Jak zawsze u Le Carrego genialnie przedstawione tło i historia głównych wydarzeń.

    Coś jednak u starego mistrza zaczyna szwankować. Z refleksyjnego, właściwie egzystencjalnego pisarza, który tylko wykorzystuje formę powieści sensacyjnej do znacznie głębszych rozważań, zamienił się w ideologa i propagandystę. W tej książce ostrze zwrócone jest przeciwko imperializmowi amerykańskiemu. Nie mogę bardziej szczegółowo rozwinąć tego wątku, by nie palnąć spoilera, a dopuszczam myśl, że pomimo mojej negatywnej rekomendacji, ktoś jednak tę książkę będzie chciał przeczytać. Zatem czytelnicy tego bloga muszą uwierzyć mi na słowo: Le Carrego ogarnęła mania, a może tylko podszyta komercją chęć wykorzystania nastrojów antyamerykańskich w społeczeństwach krajów europejskich. Posunął się aż do tego, że skonstruował wydarzenie o tak znikomym prawdopodobieństwie, że obraża to poczucie sensu i logiki u czytelnika. Historia nie zna przypadku choćby zbliżonego do tej karkołomnej konstrukcji. Jak wielki to upadek wybitnego przecież autora pokazuje fakt, że znany był on z tego, że do perfekcji opanował we wcześniejszych książkach prawdopodobieństwo psychologiczne postaci, realizm wydarzeń, dokładność do najmniejszych szczegółów. A tu proszę: zaczyna się jak zawsze od ciekawie zarysowanych postaci, fascynującej gry szpiegowskiej, ale prowadzi to do kompletnie absurdalnego finału, który ma udowodnić, jak haniebną politykę prowadzą Amerykanie zasłaniając się walką z terroryzmem. Lekturę odradzam, tak jak w przypadku wszystkich książek podszytych propagandową intencją. Na stosunkowo wysoką ocenę – 5/10, wpływ ma, jak zawsze u Le Carrego, perfekcyjna forma i pięknie przedstawiona przyjaźń wznosząca się ponad poglądy, charaktery i polityczne podziały.

    John Le Carré, Przyjaźń absolutna, Amber 2004 (wyd. 1 i jedyne)

    John Le Carré, Bardzo poszukiwany człowiek, recenzjaW Hamburgu pojawia się uchodźca z Rosji, zmaltretowany, wychudzony, osłabiony, muzułmanin Issa. Mieszanka rosyjskiego pochodzenia, islamskiej religii, idealizmu i rodzinnych powiązań z KGB wzbudza zainteresowanie najpierw niemieckiego kontrwywiadu, a potem służb brytyjskich. Na końcu jednak i tak okazuje się, że to Amerykanie z CIA są podlecami ponad wszelką miarę.

    Uwidacznia się w tej książce, jak w omawianej powyżej, że Le Carrego ogarnęły ostatnio antyamerykańskie fobie, które nie dają mu spokoju  i są głównym motorem jego pisarstwa. Jak każde fobie, także i ta, literaturze nie służy. W przeciwieństwie jednak do Przyjaźni absolutnej tutaj nie mamy naruszenia reguł prawdopodobieństwa, a życzliwe pochylenie nad losem niesłusznie zaszczutego człowieka bezsilnego w konfrontacji z machiną państwa nieco równoważy namolność politycznego przesłania. Wspaniały styl, dbałość o detale, precyzyjna konstrukcja pozwalają czytać książkę z przyjemnością. Mimo to polecam raczej wcześniejszą twórczość Le Carrego, a zwłaszcza doskonały cykl z Georgem Smileyem w roli głównej. Tylko 6/10.

    John Le Carré, Bardzo poszukiwany człowiek, Sonia Draga, Katowice 2009 (wyd. 1.)

    

  • Książki

    Nic Dawida Bieńkowskiego

    Dawid Bieńkowski, Nic, recenzja, okładkaBieńkowski to kolejny pisarz z grona niedocenionych – mało recenzji, mały oddźwięk, szanowany wyłącznie na obrzeżach głównego nurtu. Trafiłem na niego dzięki Tomaszowi Burkowi, który co prawda pisał bardzo pozytywnie o wcześniejszej jego powieści „Jest”. Udało mi się dopaść tylko „Nic”, ale i po tej lekturze jestem bardzo szczęśliwy. Po raz kolejny potwierdza się prawda, że nie warto podążać za głosem celebrytów (nawet jak to tylko celebryci krytycznoliteraccy). A tak mam poczucie, że odnalazłem super ciekawą niszę.

    „Nic” to klasyczna powieść społeczna. Poprzez losy kilku bohaterów autor buduje panoramę zachowań, postaw i wartości składającą się na portret polskiego społeczeństwa okresu budowy kapitalizmu. Bieńkowski pokazuje świat widziany oczami dziewczyny z prowincji, kasjerki, ale też jej dyrektora i szefa całej firmy. Kontrapunktem są losy Hehe, alternatywnego poety, abnegata, muzyka i dziewczyny Nany, feministki i dziennikarki. Losy niektórych bohaterów się zbiegają, a inne są jak proste równoległe, bez żadnych punktów wspólnych.

    Głównym bohaterem zbiorowym jest korporacja „Positive” organizująca sieć fastfoodów. Mechanizmy awansów, wzorce zachowań, sposób prowadzenia biznesu, są przedstawione bardzo tak realistycznie, że byłem zdumiony kompetencją autora w dziedzinie zarządzania. Duży „plus”. To nie są obiegowe antykorporacyjne slogany.

    Czytając Bieńkowskiego ma się poczucie świeżości spojrzenia. Niby nic nowego nie pisze, właściwie dobrze znamy tę rzeczywistość. A jednak obcujemy z czymś nowym. Myślę, że dzieje się tak dlatego, że autor skutecznie unika ideologizacji, nie podczepia się pod żaden nurt polityczny ani żaden literacki mainstream. Jest osobny. A oprócz tego jest szczery. Nie koloryzuje, nie przesadza ani w barwach jasnych, ani ciemnych. I co najważniejsze, nie pomija w swojej powieści „szarego człowieka”, nie udaje, że nie ma takiego problemu. Pokazuje doświadczenia tych ludzi, którzy żadną miarą nie są beneficjentami przemian w Polsce. Jednocześnie nie rozdziera szat, nie przybiera tonu literatury interwencyjnej, nie przerysowuje. Może dlatego właśnie, jego powieść wzbudza uczucia akceptacji dla tej wizji świata, którą prezentuje autor.

    Do refleksji czytelników tego blogu pozostawiam kwestię, dlaczego tak dobra literatura jest tak mało znana, dlaczego jej recenzje nie brylują w głównych tytułach prasowych. Dlaczego jest poza mainstreamem, mimo iż to dookoła niego powinien się ten mainstream tworzyć? Może dlatego, że jest wolny od wszystkich -izmów, a może z racji tego „szarego człowieka”, a może dlatego, że zauważa, kto aktualnie ma szansę na zrobienie karierę, a kto tej szansy jej całkowicie pozbawiony? A może wszystko naraz?

    W każdym razie jestem zadowolony, że trafiłem na tego autora. Dziękczynienia ślę Tomaszowi Burkowi, którego Niewybaczalne sentymenty naprowadziły mnie trop tej książki, podobnie jak na ślad Janusza Krasińskiego. Oceniam 9/10 i zaliczam do „sił sensu”.

    Dawid Bieńkowski, Nic, WAB 2005

    

  • Film

    W ciemności Agnieszki Holland

    Po nominacji do Oscara film został już namaszczony na arcydzieło, bo nic tak w Polsce nie pomaga niż sukces za granicą. Ale czy słusznie? Właściwie tak, choć z pewnymi zastrzeżeniami.

    Film opowiada o pracowniku kanałów miejskich Lwowa, który w swoim podziemnym królestwie przechowuje dużą grupę Żydów. Owo „królestwo” jest śmierdzące, brudne, pełne szczurów, pogrążone w ciemności, ale jest i daje schronienie skazanym w normalnym, napowierzchniowym świecie na śmierć. To pierwszy plus filmu – kontekstem całej opowieści jest sytuacja udzielania pomocy, zamiast wałkowanego w niektórych mediach polskiego ludowego antysemityzmu. A główny bohater, Leopold Socha jest człowiekiem z ludu. Żyje z kanałów, nie pogardza drobnymi kradzieżami, do Żydów wielkiego sentymentu nie ma, a jednak… Najpierw chce tylko zarobić, potem też i pomóc, a na koniec gotów jest do poświęceń.

    W ciemności, Leopold Socha i uratowana dziwczynka, recenzja

    Do kolosalnych plusów filmu zaliczam odejście od wszelkich czarno-białych schematów. Na swój sposób i Polacy, i Żydzi walczą o przeżycie i kierują się zgoła niepięknymi uczuciami. Charakterystyczna jest tu scena, kiedy Żydzie umawiają się z polskimi kanalarzami, ile mają zapłacić za udzieloną im pomoc. Dialog ma charakter czysto biznesowy. Ale na boku obie strony tego kontraktu komentują rzecz po swojemu: Polacy mówią miedzy sobą, że najwyżej forsę wezmą, a później się zobaczy, Żydzi natomiast, że Polaczkom nie ufają, ale im zapłacą, a ponieważ mają broń, to w razie „jakby co” to klientów zlikwidują. I takich sytuacji jest w filmie znacznie więcej. Warto sobie uświadomić, że od czasu, kiedy Socha zdecydował się Żydom pomagać, jest tak samo zagrożony jak oni, jego żona i dzieci też zapewne nie przeżyliby wpadki. W sytuacji zagrożenia i walki o życie, pękają bariery, każdy robi, co może, aby przetrwać i nie dać się złapać. Socha miał tylko tę przewagę, że w każdej chwili mógł się wycofać, a co tu dużo mówić, po prostu donieść i jeszcze na tym zarobić… Jeśli jednak tego zrobił, to jechał na tym samym wózku, co jego podopieczni.

    Holland opowiada tę dramatyczną historię nie stosując żadnych upiększeń, bez sentymentalizmu, swoich bohaterów nie ustawia na koturnach. Pozostawia im ludzkie słabości. Może dlatego zresztą, ta historia jest tak przejmująca.

    W ciemności, scena w kanałach, recenzja

    W beczce miodu jest niestety łyżka dziegciu. W paru scenach Polacy na ulicach Lwowa są przedstawieni jak ludność uprzywilejowana, ubrana jak z domów mody. Nie jest to wizja prawdziwa i nie wymaga to chyba nawet uzasadnień. Po drugie zaś, już w końcowych napisach Holland informuje widzów, że na pogrzebie Leopolda Sochy, który zaraz po wyzwoleniu zginął pod kołami sowieckiej ciężarówki, ktoś powiedział, że „to kara za to, że pomagał Żydom”. To jest już po prostu nieprzyzwoite. Na pogrzebie było wiele osób i każda mówiło coś innego. Dlaczego tylko ten głos wart jest zacytowania? Koniecznie reżyserka musi chcieć się wpisać w nurt tropienia polskiego antysemityzmu à la Gross? Smutne. Ale summa summarum to tylko incydenty w bardzo dobrym, odważnym filmie, który dobrze pokazuje złożoność polsko-żydowskich relacji w czasie wojny.

    Do tej pory rozważania dotyczyły tego, „co” jest w filmie, a teraz parę słów „jak” to jest pokazane. Film jest wyraźnie za długi. Większość z dwu i pół godzinnego filmu dzieje się w ciemności kanałów. To trochę nużące, ile razy można oglądać brodzącego w ściekach Więckiewicza. Skrót o co najmniej pół godziny wyszedłby filmowi na pewno na dobre. Natomiast mocna stroną filmu jest aktorstwo. Robert Więckiewicz (Leopold Socha) i Kinga Preis (jego żona) są po prostu genialni, jedną z Żydówek gra wspaniale Agnieszka Grochowska. Nie wyobrażam sobie, aby ta pierwsza dwójka nie dostała stosownych nagród. Do Orłów już są nominowani, ale będą mieli silną konkurencję w postaci aktorów z Róży.

    Za odwagę w przedstawieniu niesztampowej sytuacji, za odejście od czarno-białej wizji świata, 9/10. Krytyczne uwagi równoważy plus jeden punkt, jaki z zasady dostają u mnie polskie produkcje. Zastrzeżenia, co do wspomnianego napisu, niestety uniemożliwiają zakwalifikowanie do elitarnych „sił sensu”.

    W ciemności, reż. Agnieszka Holland, 2011 (polska premiera styczeń 2012).

    PS Okazało się, że przeze mnie nominowana dwójka aktorów Orły dostała. Cieszę się, że choć tym razem moje typy były takie same werdykt polskiej Akademii.