Polski radiowywiad w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku
Do historii polskiej twórczości historycznej prof. Grzegorz Nowik przejdzie jako odkrywca kolosalnego sukcesu polskich kryptologów, którzy podczas wojny polsko-bolszewickiej złamali wszystkie szyfry, jakimi posługiwali się Sowieci. Przed jego publikacjami dookoła tego tematu panowała grobowa cisza. A Polacy potrafili odszyfrować szybciej i dokładniej sowieckie depesze niż ich właśni telegrafiści! Mózgiem tego sukcesu był ówczesny porucznik Jan Kowalewski wybitny talent w dziedzinie dekryptażu. Do tej pory był on kompletnie anonimowym oficerem, teraz wiemy, że należy mu się ranga narodowego bohatera, który przyczynił się do polskiego sukcesu w tej wojnie bardziej niż niejeden nasz generał.
Nowe podejście do tematu i snop światła na zapomnianych aktorów historycznej sceny już by wystarczały, jako powód do chwały, ale to nie koniec. Należy wspomnieć jeszcze o jakości. To bodaj najrzetelniejsza informacyjnie książka, jaką dane mi było przeczytać. Profesor Grzegorz Nowik jest nieprawdopodobnym erudytą i bardzo kompleksowo potraktował temat swojej pracy.
Z jakim rozmachem to zrobił niech świadczą rozdziały wstępne do przedstawianej książki, a dodajmy, że każdy z nich jest minirozprawką na dany temat. A więc Kryptografia, szyfry, kody (historia kryptografii), Radiotelegrafia (technika, organizacja, rozwój w armii austro-węgierskiej, francuskiej, niemieckiej, rosyjskiej), Radiowywiad (rozwój w armii brytyjskiej, austro-węgierskiej, francuskiej, niemieckiej, rosyjskiej), Polskie doświadczenia z dziedziny radiotelegrafii i radiowywiadu przed 1918 (Legiony Polskie, formacje polskie w armii rosyjskiej, Armia Polska we Francji), Polski wywiad i radiowywiad do lutego 1920 (struktury, obsady personalne grup, frontów, armii), Polska radiotelegrafia i radionasluch do lutego 1920 (z dokładnością do jednej radiostacji i poszczególnych oficerów i podoficerów) i dopiero na 359. stronie dowiadujemy się o pierwszych faktach dekryptażu. A potem jest jeszcze szczegółowiej, Nowik omawia z dokładnością do jednego nazwiska wszystkich zaangażowanych po stronie polskiej w prace wywiadu, radiowywiadu, radiotelegrafii i nasłuchu, oczywiście omawia wszystkie rozszyfrowane depesze i ich znaczenie dla losów wojny, poszczególnych kampanii, czy bitew. W efekcie otrzymujemy nie tylko historię polskiego radiowywiadu podczas wojny polsko-bolszewickiej w latach 1919-1920, ale historię tej wojny oglądanej przez pryzmat przechwyconych i odszyfrowanych depesz.
Czy w tym zalewie szczegółów nie gubi się synteza? Oczywiście nie. Nowik nie stroni od komentarza do wydarzeń bojowych pokazując, jakie znaczenie miały lub powinny mieć materiały pozyskane przez polski radiowywiad. Pokazuje również cały kontekst, w jakim przyszło działać polskim służbom wywiadowczym. Za tyle zalet trzeba czymś płacić, w tym przypadku objętością – książka ma 1056 stron i jest to tylko pierwszy tom (z dwóch) całości.
Nie bardzo wiem, jak dalej mam chwalić prof. Nowika. Powiem tylko, że do tej pory nie zetknąłem się z tak erudycyjnie bogatą pracą, która na dodatek ma wszelkie cechy syntezy. Bogactwo informacji idzie w parze z szerokością spojrzenia i z super interesującymi podsumowaniami. Jakże dalece ta praca odbiega od marniuchnych biedamonografii opartych jedynie o wąskie źródła archiwalne i jeszcze uboższych w intelektualne syntezy, kiedy autor pisze, co wie, ale nie do końca wie, co pisze.
Wszystkim zainteresowanym historią polecam jak najusilniej. Moja ocena to 11/10.
Recenzja: Grzegorz Nowik, Zanim złamano „Enigmę”. Polski radiowywiad podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918-1920, t. 1, Rytm 2004, 1056 ss.
Generał Bołtuć
Bohdan Królikowski, Generał Mikołaj Bołtuć, Bellona, Warszawa 2009.
Biografia generała to sama radość. Kupiłem, jak tylko zobaczyłem w księgarni i przeczytałem natychmiast, jak tylko kupiłem. Generał Bołtuć znany jest głównie z tego, że należał do grupy kilku generałów, którzy zginęli z bronią w ręku podczas wojny obronnej 1939 roku. W mojej pamięci pozostanie jako bohater, ale z zupełnie innego powodu, ale o tym później.
Bołtuć wywodził się z armii rosyjskiej, służbę w jej szeregach zakończył jako sztabskapitan, czy w polskiej armii major. W wojnie 1920 roku wsławił się obroną Zamościa przed Budionnym. W pełnym okrążeniu, mając do dyspozycji siły wzmocnionego pułku, przetrwał nawałę całej konarmii. Zachował zdolność do kontrataku i pościgu za wycofującym się wrogiem. W warunkach walk z Budionnym było to wybitne osiągnięcie, zapewniające młodemu oficerowi dobrą rozpoznawalność wśród licznych przecież dowódców pułków.
W wolnej Rzeczypospolitej zakwalifikowany został na pierwszy kurs Wyższej Szkoły Wojennej, co wróżyło szybka karierę. Przewrót majowy tej kariery nie przyspieszył, jak bowiem pamiętamy, nie z Legionów się on wywodził… Szkoda, że ten wątek w ogóle przez autora został pominięty. Ostatecznie generałem został mianowany dopiero w marcu 1939 roku, czyli domyślam się wtedy, kiedy zapadła decyzja o powierzeniu mu dowództwa Grupy Operacyjnej „Wschód” w składzie Armii Pomorze. Dla mniej zorientowanych wyjaśnienie, że pod terminem Grupa Operacyjna kryła się struktura zbliżona do korpusu w innych armiach, tyle że organizowana ad hoc.
Na tym stanowisku rozpoczął wojnę w 1939 roku. Jego Grupa Operacyjna była dowodem, że na tych odcinkach, gdzie armia niemiecka liczebnie była porównywalna z polską, tam, niezależnie od przewagi technicznej w uzbrojeniu, toczono walki dość równorzędne. Odwrót był wymuszony niekorzystną sytuacją na skrzydłach. Jedną z przyczyn lokalnych sukcesów Grupy Operacyjnej „Wschód” była sprężystość dowodzenia. Generał Bołtuć wykazał się tu nieprawdopodobnym hartem ducha. Nad sobą miał generała Bortnowskiego, który po szybkiej klęsce Armii Pomorze w „korytarzu” załamał się i stracił zdolność efektywnego dowodzenia i w dalszym biegu kampanii zdecydowanie bardziej przeszkadzał niż pomagał. Nie lepiej było wśród podwładnych. Dowódca 16 DP płk Stanislaw Świtalski, od pierwszych godzin wojny przeżył załamanie i utratę wiary w sens prowadzenia walki. Został natychmiast (!) odwołany, a jego następca płk Szyszko-Bohusz (późniejszy dowódca Brygady Karpackiej) nie przeżywał już takich wątpliwości. Podobnie było w 4 DP, tylko że sytuacja była tu dużo trudniejsza, bowiem to jej dowódcą był gen. Bołtuć aż do chwili awansu na stanowisko dowódcy GO „Wschód”. Dywizję przejął jego zastępca, płk Lubicz-Niezabitowski , ale nie spełnił pokładanych w nim nadziei i został zmieniony przez dowódcę piechoty dywizyjnej płk Rawicza-Mysłowskiego i jak w poprzednim przypadku zmiana zaowocowała przywróceniem zdecydowania w dowodzeniu. Moim zdaniem odwaga w podejmowaniu tak radykalnych decyzji personalnych (a pamiętajmy, że płk Świtalski należał do legionowej elity) połączona z zapewnieniem Grupie Operacyjnej sprawnego dowództwa należała do największych zasług gen. Bołtucia. Być może zresztą decyzja gen. Bołtucia pomogła zachować honor płk. Świtalskiemu, bowiem kiepsko zaczął on kampanię wrześniową, ale przyzwoicie skończył, bowiem poległ jako dowódca oddziału wydzielonego w czasie bitwy nad Bzurą.[i]
Warto dodać również, że zachowała się relacja przywołująca zdanie generała, że największym jego błędem w czasie kampanii wrześniowej było to, że Bortnowskiemu „nie strzelił w łeb”. Wskazuje to na trzeźwy i samodzielny osąd sytuacji, co w warunkach bardzo szybko prowadzonej wojny jest cechą szczególnie wartościową. Wydaje mi się także, że od generałów oczekuje się przede wszystkim tego rodzaju bohaterstwa. Od biegania z karabinem są setki tysięcy żołnierzy (i chwała im za bohaterstwo), ale od podejmowania trudnych decyzji są generałowie i nikt ich nie zastąpi w tej funkcji.
Bardzo ciekawą kwestią, jest decyzja o przebijaniu się do Warszawy okrążonej już przecież przez wojska niemieckie. Ze wspomnień gen. Wiktora Thomeé wiemy, że zaproponował on gen. Bołtuciowi objęcie dowództwa obrony Palmir (wraz z gigantycznymi magazynami materiałów wojskowych) w ramach szerokiej koncepcji obrony twierdzy Modlin.[ii] Bołtuć pierwotnie miał się zgodzić, ale ostatecznie postanowił przebijać się do Warszawy. Nawet przy jego ówczesnej wiedzy nie była to najtrafniejsza decyzja, bowiem sforsowanie zamkniętego już niemieckiego pierścienia było skazane na porażkę (bez rozpoznania i wsparcia artylerii), a Warszawie zasilenie pokiereszowanymi jednostkami i tak niewiele by pomogło. Wcześniej udało się to tylko kilku jednostkom, w tym 14 Pułkowi Ułanów Jazłowieckich, a to dzięki szarży pod Wólką Węglową. Kosztem jednak była szarża pod ogniem broni maszynowej, przy ogromnych stratach.[iii] Przy przebiciu do Warszawy poległ także gen. Wład.
Modlin został bez skutecznej obrony od strony Palmir, obrona Warszawy niewiele zyskała na próbie przebicia się resztek oddziałów Armii Poznań i Pomorze. Potwierdza to tylko tezę, że od wysokich rangą dowódców oczekuje się bohaterstwa w trudnych decyzjach, a nie koniecznie walki z bronią w ręku. Mimo, że tak romantycznie to wygląda.
Podsumowując: książka Bohdana Królikowskiego jest cenna, bowiem przybliża postać nieco zapomnianego generała Bołtucia. Łatwa w odbiorze i przyjemna w czytaniu. Do minusów zaliczam jej popularny charakter (bez aparatu naukowego) i płytkość źródłową, ponieważ autor właściwie nie korzystał z zasobów archiwalnych. W efekcie daje to biografię mało pogłębioną i bez zarysowanych głównych problemów w ocenie działań i decyzji generała.
[i] Tadeusz Jurga, Obrona Polski 1939, Warszawa 1990, s. 828
[ii] Wiktor Thomeé, Ze wspomnień dowódcy obrony Modlina, W: Wrzesień 1939 w relacjach i wspomnieniach, Warszawa 1989
[iii] Cezary Leżeński, Zostały tylko ślady podków…, Warszawa 1978, s. 32-33