Film Ludzie Boga, czyli o powołaniu
W istocie jest to film o powołaniu, ale nie w tym najprostszym rozumieniu tego słowa, które różnicuje na przykład powołanie do życia świeckiego, od wezwania do stanu zakonnego. Chodzi o coś głębszego, ale i bardziej powszechnego, o powołanie do świadectwa o swoich przekonaniach i wyznawanych wartościach.
Film opowiada o losach klasztoru trapistów w Algierii. Czasy były coraz bardziej niespokojne, pojawił się terroryzm szerzony przez fundamentalistów islamskich. Miał on tę brzydką cechę, ze zwrócony był przeciwko wszystkim cudzoziemcom. Szerzej o kontekście tych wydarzeń, opowiedział ich polski świadek, Jacek Święcki.
Zakonnicy po morderstwach w okolicy zdali sobie sprawę, że w każdej chwili kolejny atak może być skierowany przeciwko nim. Jedyny wybór, jaki mieli to pozostać lub uciec do Francji. Po jednej stronie było ich bezpieczeństwo z coraz bardziej realną możliwością zapłacenia głową za trwanie w dotychczasowym klasztorze, po drugiej – i tu dochodzimy do sedna sprawy – wierność swojemu powołaniu, które składa się z chęci niesienia pomocy nędzarzom pozbawionym jakiejkolwiek opieki medycznej, z wierności wyborowi życia w ubogiej Afryce, z solidarności z miejscową marginalizowaną ludnością. Proszę zwrócić uwagę, że nie pada tu argument misji i ewangelizacji. Dominuje chęć pomocy najuboższym. Zresztą reprezentanci okolicznej ludności mówią, że ich wioska żyje dzięki monastyrowi. Czy w takiej sytuacji godzi się uciekać i pośrednio przyznać, że to wszystko, co do tej pory robili było mniej ważne niż ich własne życie. Przecież w codziennych zmaganiach z przeciwnościami i tak je poświęcali.
Trapiści nie szukali męczeństwa. Zadawali sobie pytanie czy bezsensowna śmierć z poderżniętym gardłem komukolwiek się przyda, czy nie będzie raczej znakiem lekkomyślności niż heroizmu. Proces rozeznania trwał kilka długich miesięcy spędzonych w strachu, bo każdej nocy mogli usłyszeć walenie do bramy… Podjęli jednak jednomyślnie decyzje, aby pozostać, mimo lęku, którego wielu spośród nich nie potrafiło przezwyciężyć. W moich oczach byli bardzo ludzcy w tych wahaniach, pełni obaw i niepewności, ale tym bardziej heroiczni i czyści w swoich ostatecznych decyzjach. Zostali, a fundamentalizm muzułmański wciągnął ich w swoje śmiercionośne tryby.
W pierwszym odruchu wydawało mi się, że film jest smutny i ma złe zakończenie, ale szybko zdałem sobie sprawę, że tak nie jest. Chrześcijanie zdają sobie sprawę (a przynajmniej powinni), że powołani są do świadectwa. A ciekawe, czy wszyscy pozostali są z tego powołania zwolnieni? Czy wartości przez nich wyznawane są mniej istotne, mniej warte poświecenia życia, a jeżeli tak, to co to są za wartości, czy warto dla nich żyć, skoro nie warto umrzeć? Trapiści pozostali motywowani solidarnością z najuboższymi, czy inni też szermującymi tym hasłem podjęliby taki wybór?
Poza wszystkim to bardzo interesujący, także poznawczo film; interesujący zarówno dla chrześcijan jak i niewierzących. Ogląda się go z przyjemnością: kilka zapadających w pamięć kreacji aktorskich, piękne widoki, realistyczne szczegóły, przejmująca atmosfera, 9/10
Ludzie Boga, reż. Xavier Beauvois, Francja 2010
„Cesarz” Kapuścińskiego
Upojna lektura. Po biografii Domosławskiego wiemy wystarczająco dużo o brakach faktograficznych prac Kapuścińskiego. A jednak książka napisana w zupełnie innej epoce broni się bardzo dobrze, tyle tylko, że nie jako reportaż, ale literatura oparta na faktach, choć ciągle literatura. Krótko mówiąc faction, jak zręcznie wymyślili Anglicy na określenie twórczości lokującej się pomiędzy fiction a non fiction.
Książka ma postać rozmów z byłymi dworzanami (dworakami) cesarza Etiopii Hajle Sellasje. Powstaje z nich całokształt obyczajów sprawowania władzy w tym afrykańskim kraju. A rozmówcy byli doprawdy interesujący, na przykład „poduszkowy”, czyli służący odpowiedzialny za podawanie cesarzowi poduszki, na której władca opierał nogi podczas zasiadania na tronie („nasz pan niewielkiego był wzrostu”). Widzimy panoramę walk pałacowych koterii, wzlotów i upadków urzędników, korupcji, reform, buntów, ale przede wszystkim zdumiewającego mechanizmu sprawowania władzy; wydaje się, że władzy samej dla siebie, gdzie jedynym celem, było jej utrzymanie i sprawowanie po wieki wieków. Skąd my to znamy?
Przy okazji mnóstwo wspomnień z pierwszej lektury jeszcze w czasach zapyziałego socjalizmu, kiedy wszyscy odbierali Cesarza, jako alegorię do stylu dworskiego późnego Gierka. Poza tym wróciło przed oczy fenomenalne przedstawienie w Teatrze Powszechnym, przerywane hucznymi brawami, kiedy tylko publiczność odczytywała aktualną aluzję polityczną. Dzisiaj wiemy na pewno, że żadne odniesienia polityczne do polskiej sytuacji nie były zamysłem Kapuścińskiego. Jego dzieło żyło jednak własnym życiem, a obyczaje realnego socjalizmu, jako żywo przypominały dworskie rytuały i ceremoniał piastowania rządów w Etiopii.
Minęły epoki, skończył się jedynie słuszny ustrój, zmarł Kapuściński, jego twórczość poddano krytycznej analizie, a „Cesarz” jest ciągle żywotny i fascynuje kolejne pokolenia. To właśnie jest najlepsze posumowanie jego wielkości. Klasykę trudno oceniać, ale niech stanie się zadość tradycji – 9/10.
Ryszard Kapuściński, Cesarz, Czytelnik 2009, Wydanie XXII
„Cesarz” Kapuścińskiego
Upojna lektura. Po biografii Domosławskiego wiemy wystarczająco dużo o brakach faktograficznych prac Kapuścińskiego. A jednak książka napisana w zupełnie innej epoce broni się bardzo dobrze, tyle tylko, że nie jako reportaż, ale literatura oparta na faktach, choć ciągle literatura. Krótko mówiąc faction, jak zręcznie wymyślili Anglicy na określenie twórczości lokującej się pomiędzy fiction a non fiction.
Książka ma postać rozmów z byłymi dworzanami (dworakami) cesarza Etiopii Hajle Sellasje. Powstaje z nich całokształt obyczajów sprawowania władzy w tym afrykańskim kraju. A rozmówcy byli doprawdy interesujący, na przykład „poduszkowy”, czyli służący odpowiedzialny za podawanie cesarzowi poduszki, na której władca opierał nogi podczas zasiadania na tronie („nasz pan niewielkiego był wzrostu”). Widzimy panoramę walk pałacowych koterii, wzlotów i upadków urzędników, korupcji, reform, buntów, ale przede wszystkim zdumiewającego mechanizmu sprawowania władzy; wydaje się, że władzy samej dla siebie, gdzie jedynym celem, było jej utrzymanie i sprawowanie po wieki wieków. Skąd my to znamy?
Przy okazji mnóstwo wspomnień z pierwszej lektury jeszcze w czasach zapyziałego socjalizmu, kiedy wszyscy odbierali Cesarza, jako alegorię do stylu dworskiego późnego Gierka. Poza tym wróciło przed oczy fenomenalne przedstawienie w Teatrze Powszechnym, przerywane hucznymi brawami, kiedy tylko publiczność odczytywała aktualną aluzję polityczną. Dzisiaj wiemy na pewno, że żadne odniesienia polityczne do polskiej sytuacji nie były zamysłem Kapuścińskiego. Jego dzieło żyło jednak własnym życiem, a obyczaje realnego socjalizmu, jako żywo przypominały dworskie rytuały i ceremoniał piastowania rządów w Etiopii.
Minęły epoki, skończył się jedynie słuszny ustrój, zmarł Kapuściński, jego twórczość poddano krytycznej analizie, a „Cesarz” jest ciągle żywotny i fascynuje kolejne pokolenia. To właśnie jest najlepsze posumowanie jego wielkości. Klasykę trudno oceniać, ale niech stanie się zadość tradycji – 9/10.
Ryszard Kapuściński, Cesarz, Czytelnik 2009, Wydanie XXII