Dola upadłego prezydenta, ciąg dalszy festiwalu
Akcja filmu dzieje się w bliżej nieokreślonym kraju. Jego dyktator, tytułowy prezydent zostaje obalony przez rewolucję. W przebraniu wiejskiego grajka przemierza swój kraj w towarzystwie uchodźców. Opiekuje się swoim wnukiem, z którym ucieka. Jego rozmowy z małym chłopcem zadającym podstawowe pytania są bardzo pouczające.
Dla wielu rewolucji czy innych gwałtownych przemian na szczytach władzy jednym z głównych problemów jest pytanie co zrobić z ludźmi odchodzącego reżimu, zwłaszcza z ze stojącymi na czele machiny państwowej dyktatorami, pierwszymi sekretarzami, generałami w soldateskach itd. Najlepiej ująć, osądzić, zgładzić, majątek przejąć. Z tym tylko, że strach wzbudza determinację w oporze do ostatniej kropli krwi całej ekipy upadającej władzy. Może zatem pragmatycznie zostawić złote wyjście, ale czy na pewno jakiś kraj będzie chciał ich przyjąć? Ostatecznie Honeckerowi nikt nie chciał dać azylu politycznego po upadku Związku Sowieckiego.
W końcówce jego ucieczki towarzyszą mu więźniowie polityczni z czasów jego dyktatury. Byli torturowani, są okaleczeni. W finale prezydent jest ujęty przez wściekłą ludność. Jedynym, który próbuje obronić go przed śmiercią, jest jeden z więźniów. Przekonuje oszalały tłum, że przemocy należy położyć kres. Jeśli nie zrobi się tego i prezydenta teraz się rozszarpie, to następni w kolejności będą rewolucjoniści, ci którzy go zgładzili. To ciekawe, że taka myśl pojawia się w tym filmie. Nie dlatego, że jest nowa, bo nie jest. Wartościowe jest to, że pojawia się Gruzji, kraju dramatycznych przemian, okupacji części terytorium, niezamkniętej wojny z Rosją. Jednak przynależność do cywilizacji chrześcijańskiej coś temu krajowi daje. Dla mnie 7/10.
Prezydent, reż. Mohsen Makhmalbaf, Gruzja 2014.