Festung Posen 1945
Heinrich Lohse był jednym z oficerów V Szkoły Podchorążych Piechoty Wehrmachtu w Poznaniu, a w czasie walk obronnych w 1945 roku dowódcą grupy bojowej składającej się z kadetów tej szkoły.
Uczciwie napisane wspomnienia, bez upiększeń pokazują stan armii niemieckiej w 1945. Z jednej strony brak wiary w ostateczne zwycięstwo, brak ciężkiej broni, chaos w dowodzeniu, z drugiej jednak poczucie obowiązku nakazujące walczyć do końca. Trudno sobie wyobrazić, jak armia w takim stanie była w stanie w ogóle walczyć, tym bardziej, że naprzeciw siebie miała upojone zwycięstwem jednostki mające kolosalną przewagę liczebną, techniczną i taktyczną.
Książka jest niewielkich rozmiarów (72 strony), ale warta przeczytania; pokazuje jak kluczowe wydarzenia wojenne wyglądają z pozycji obserwacyjnej porucznika, niepozbawionego krytycyzmu wobec siebie i wobec swoich kolegów oficerów. Widać tu wojnę nie z obrazka i akademii „ku czci”, ale przedstawioną w całej czasem banalnej, czasem okrutnej szczerości.
Przy okazji wydawcy dziękuję za zamieszczenie w książce mapy Poznania, w dużo ambitniejszych książkach nie ma takich pomocy naukowych.
Na uwagę zasługuje cała seria Festung Posen, która składa się już z kilkunastu tytułów. To ogromny wysiłek edytorski, a dotyczący przecież dość marginalnego wydarzenia w dziejach walk na froncie wschodnim. Ale dla poznaniaków było to wydarzenie zasadnicze i poświęcają mu stosowną uwagę. Piękny przykład lokalnej historiografii. Szacunek.
Na weekend wybieram się do Poznania, zamierzam zwiedzić cytadelę (a Lhose brał również udział w jej obronie), zatem szybkie przypomnienie wydarzeń z nią związanych sprawiło mi sporo radości i zwiększyło apetyt na zwiedzanie.
Heinrich Lohse, Grupa bojowa „Lohse”, seria Festung Posen 1945, nr 8, Wydawnictwo Pomost, Poznań 2007.
Rosja, klęska, 1941
Mark Sołonin, 23 czerwca Dzień „M”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2008.
Doskonała książka. Autor stawia tezę, że Związek Sowiecki przygotowywał się do napaści na Niemcy hitlerowskie latem 1941. Jest to kontynuacja poglądów Wiktora Suworowa wyrażonych w Lodołamaczu i Dniu M. Słonin jednak opiera się głównie nie na poszlakach, jak Suworow, ale na publikowanych dokumentach. Podstawa źródłowa książki jest rzeczywiście imponująca.
Mamy u Sołonina do czynienia z bardzo zdumiewającym fenomenem. Z jednej strony mamy naukę oficjalną, podręcznikową, powszechnie przyjętą i powtarzaną w kolejnych syntezach, która twierdzi, że Hitler podstępnie napadł na Związek Sowiecki, a Stalin był do wojny kompletnie nie przygotowany, a w ostatnich dniach przed wybuchem wojny lekceważył doniesienia własnego wywiadu ostrzegającego przed niebezpieczeństwem (casus Richarda Sorge). I początkowe klęski były właśnie wynikiem tego całkowitego nie przygotowania i zaskoczenia Armii Czerwonej. Problem jednak w tym, że u podłoża tego stanowiska stoi stalinowska propaganda, która od 1941 roku lansowała taką właśnie tezę. Później była ona potwierdzana w pamiętnikach sowieckich generałów i marszałków oraz podbudowywana pracami oficjalnych, czyli reżymowych historyków.
Z kolej badacze zachodni, nie mający żadnego dostępu do sowieckich archiwów zamkniętych na cztery spusty, podążali za rosyjskimi historykami, bo też co innego mogli uczynić. Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka, przebieg wydarzeń potwierdzał te tezy.
Tymczasem nie zawodowi historycy (czyli bez etatu na uniwersytecie) przedstawiają zupełnie inną interpretację wydarzeń. Stalin mianowicie odgrywał do ostatniej chwili rolę życzliwego przyjaciela Hitlera mając na uwadze dwa cele: skierować jego agresję na Zachód licząc na wykrwawienie armii niemieckiej i po drugie uśpić czujność swojej przyszłej ofiary. W tym czasie Armia Czerwona przeszła dwa procesy: forsownych zbrojeń nakierowanych wyraźnie na cele agresywne i po drugie restrukturyzacji, w wyniku której utworzono dwadzieścia kilka korpusów zmechanizowanych o sile znacznie przewyższającej analogiczne formacje niemieckie. Zwłaszcza to drugie działanie wskazuje na agresywny charakter zmian, było to bowiem przygotowanie do powtórzenia niemieckiego Blitzkriegu opartego o zmasowane użycie czołgów zgrupowanych w wielkich jednostkach pancernych. Zresztą przygotowane wojskowe plany sowieckie wprost potwierdzają chęć „rozcinających”, decydujących uderzeń pancernych. Plany były dokładnie przygotowane i są już dzisiaj znane. Jedyne czego zabrakło Stalinowi to kilku dni.
Dane statystyczne zawarte w książce Sołonina są porażające. Na froncie zachodnim Sowieci mieli 11 500 czołgów (nie licząc 6 600 czołgów rezerwie i na Dalekim Wschodzie) wobec 2 900 czołgów posiadanych przez Niemców. I na dodatek czołgi sowieckie (w co trudno uwierzyć, ale to prawda) były uzbrojone w cięższe działa i miały grubszy pancerz. Podobnie wyglądały proporcje w odniesieniu do artylerii i ciągników artyleryjskich. W to również trudno uwierzyć, ale ciężkie działa rosyjskie miały w 100% pociąg zmechanizowany (ciężkie ciągniki), a Niemcy startowali w wojnę z dominującym pociągiem konnym. Jak dalekie jest to od naszych wyobrażeń!
Drugim nurtem rozważań Sołonina są przyczyny tak dramatycznej klęski Armii Czerwonej w 1941 roku. Nie była ona w żadnym stopniu spowodowana dysproporcją w uzbrojeniu (tu Sowieci mieli kolosalną przewagę), ani w ilości żołnierzy, ani nawet nie w czynniku zaskoczenia – dowództwo sowieckie dobrze wiedziało, co może stać się w najbliższych dniach. Sołonin przekonywująco udowadnia, że głównym powodem klęski, była niechęć żołnierzy do walki (masowe poddawanie się całych jednostek) oraz tchórzostwo i niekompetencja wyższych dowódców z partyjnego nadania. Nikt nie wierzył, że z Niemcami można walczyć jak równy z równym i nie chciał umierać za Stalina. Prości żołnierze porzucali broń i albo poddawali się, albo dezerterowali, dowódcy najczęściej uciekali. A nawet ci dowódcy, którzy chcieli walczyć, to nie mieli po temu kompetencji. Chaos w rozkazach na poziomie korpusów i armii był doprawdy porażający.
Suworow w swoich książkach dodaje do tej argumentacji jeszcze czynnik wyprzedzającego uderzenia niemieckiego i przygotowania Armii Czerwonej przede wszystkim do działań ofensywnych. Na przykład na niektórych odcinkach frontu zdjęto zasieki, aby umożliwić własnym wojskom atak, ale skorzystali z tego ułatwienia zamiast własnych żołnierzy – czołgiści niemieccy.
Na koniec pozostaje ciekawa refleksja, kiedy mianowicie te ustalenia przebiją się do oficjalnej historiografii? Norman Davies, bez wątpienia wybitny historyk i to nie należący do naiwnych, w swojej ostatniej książce Europa walczy 1939-1945. Nie takie łatwe zwycięstwo pisząc o froncie wschodnim bynajmniej nie powtarza tez rosyjskiej propagandy, ale i jakby nie czytał Sołonina, w wielu miejscach podając nieprawdziwe dane statystyczne dotyczące sowieckiego uzbrojenia, agresywnych planów Stalina czy wreszcie przyczyn klęski w roku 1941. Jeżeli dobrze rozumiejący uwarunkowania Europy Wschodniej Davies nie czyta takich książek i nie wyciąga z nich stosownych wniosków, to kto ma to zrobić?
Zaliczam do „sił sensu” w opozycji do stadnych obyczajów poprawności politycznej i chęci umiejscowienia się w mainstreamie.
Maczkowo – polskie miasto w okupowanych Niemczech
Andreas Lembeck, Wyzwoleni, ale nie wolni. Polskie miasto w okupowanych Niemczech, Warszawa 2007.
Można by powiedzieć, że jest praca dla specjalistów historyków, bo porusza wąski temat wywiezionych Polaków, którzy znaleźli się w północnych Niemczech po Drugiej Wojnie. Na dodatek jest to rzetelna naukowo książka, ale przez to może mniej ciekawa dla przeciętnych czytelników. Tak jednak nie jest i to nie tylko z powodu Maczkowa, polskiego miasteczka, które stworzyli żołnierze Dywizji Pancernej gen. Maczka dla swoich rodaków bez dachu nad głową.
Książkę napisał autor niemiecki i zachował się przyzwoicie wobec poruszanej problematyki. W świadomości niemieckiej, zwłaszcza tej regionalnej, panuje mnóstwo stereotypów, na przykład taki, że oswobodzeni polscy więźniowie dopuszczali się kradzieży i różnych gwałtów na ludności niemieckiej. Lembeck skutecznie ten mit obala, pokazuje różne manipulacje zarówno administracji niemieckiej jak i alianckich władz okupacyjnych, co powoduje, że książkę czyta się z przyjemnością. Kolejna pozycja podwarzająca steretypy tworzące dookoła Polaków aurę przestępców, brudasów i antysemitów.
Miejscowość Maczków powstała na miejscu miasteczka Haren, którego ludność została wysiedlona, aby stworzyć możliwość zakwaterowania oswobodzonych z obozów Polaków. Do dziś ludność niemiecka tamtego okręgu kwaśno komentuje to wydarzenie i zadaje pytanie „dlaczego to właśnie my zostaliśmy wysiedleni?”, a Lembeck nie przemilcza tego problemu. Chce się odpowiedzieć: a dlaczego to więźniowie mieli nadal pozostawać w barakach obozowych, jak ich oprawcy mieszkali w willach? Dobrze, że znajdują się Niemcy (jak Lembeck), którzy ten problem rozumieją.
Z czystym sumieniem klasyfikuję tę książkę do nurtu „siły sensu” (w opozycji do „poprawność i stereotyp”)
Aktywa sowieckiego wywiadu
Polski wywiad wojskowy 1918-1945, Wydawnictwo Adam Marszałek 2007
W zasadzie jest to praca zbiorowa na takim poziomie, jak materiały konferencyjne: mnóstwo przyczynków i przyczynków do przyczynków, nie wartych zawracanie głowy czytelnikom mojego bloga. Jednak jeden artykuł zasługuje zdecydowanie na przedstawienia bardziej publiczne, a mianowicie Uwagi o działalności agentury sowieckiej na odcinku polskim po roku 1921 śp. prof. Pawła Wieczorkiewicza.
Treść artykułu sprowadza się do naukowej analizy wiedzy na temat sowieckiej agentury w II Rzeczypospolitej i podczas wojny. Co z niej wynika? Najcenniejszym agentem był ppłk Tadeusz Kobylański, pomocnik attaché wojskowego w Moskwie (gdzie został zwerbowany), później w służbie dyplomatycznej jako radca ambasady polskiej w Bukareszcie i wreszcie – o ironio – naczelnik Wydziału Wschodniego w Departamencie Politycznym MSZ, na dodatek blisko spokrewniony z prezydentem Ignacym Mościckim, u którego regularnie bywał na rodzinnych obiadach. Dla swoich mocodawców był bezcenny jako źródło wiedzy o polskich aktywach wywiadowczych w Związku Sowieckim, o polskiej polityce zagranicznej, a na ostatnim stanowisku jako agent wpływu, stymulujący polską politykę wobec wschodniego sąsiada. W czasie wojny wyemigrował do Brazylii, gdzie został zamordowany w tajemniczych okolicznościach w roku 1967.
O zgrozo, wszędzie Sowieci mogli weryfikować przekazywane przez niego informacje poprzez innych swoich agentów: w moskiewskim attachacie przez przewerbowanego rezydenta polskiego wywiadu Kowalskiego, w Bukareszcie taką rolę spełniała żona ambasadora Mirosława Arciszewskiego, skądinąd „biała” Rosjanka, rozpracowana przez polskie służby. Arciszewski został odwołany do Warszawy, solennie zapewnił o rozstaniu się z żoną, został nieformalnym podsekretarzem stanu w MSZ, ale mimo to z żoną żył nadal. W MSZ byli też agentami inni urzędnicy niższego szczebla, wśród nich Stefan Litauer, naonczas pracownik Wydziału Prasowego, ale w czasie wojny już szef Polskiej Agencji Telegraficznej.
W strukturach wojskowych służby kontrwywiadowcze II Rzeczypospolitej namierzyły 12 agentów, wśród nich był tylko jeden wyższego szczebla, ppłk Ludwik Lepiarz szef sztabu Dowództwa Okręgu we Lwowie.
Infiltracja polskiego Państwa podziemnego była znikoma, czego nie można powiedzieć o rządzie emigracyjnym w Londynie. I tu jest tajemnica czekająca na rozwiązanie, bowiem wiemy, że Sowieci mieli dwóch agentów, ministrów tego rządu, znamy ich pseudonimy „Giendrich” i „Sadownik”, ale nie potrafimy jednoznacznie zidentyfikować ich nazwisk.
Na koniec: okazało się, że sowiecka siatka działała wśród Polonii amerykańskiej, a najbardziej znaną postacią był tu Oskar Lange. Pierwsze informacje na ten temat wzbudziły protesty ze strony historyków i ekonomistów broniących zacnego (jak naiwnym się wydawało) profesora. Niestety, a raczej stety, ujawnione dane z operacji „Venona” (dekryptaż sowieckich depesz dyplomatycznych i wywiadowczych) potwierdziły te podejrzenia i tak pewni siebie obrońcy wyszli na durniów. Te informacje wyjaśniają duże zaangażowanie Stalina w forowaniu Oskara Lange na stanowiska w rządzie „lubelskim” po 1945 roku.
Omawiany artykuł warto przeczytać, książka jest ciągle dostępna w sprzedaży, a śp. prof. Wieczorkiewicz potwierdził, że był jednym z nielicznych jednocześnie kompetentnych (przegląd przez całe piśmiennictwo rosyjskie) i odważnych historyków.
Wojna Hitlera
David Irving, Wojna Hitlera, Wydawnictwo Arkadiusz Wingert
Do przeczytania tej książki zachęcił mnie prof. Paweł Wieczorkiewicz, który w jednym z wywiadów powiedział, że Irvingowi polscy historycy powinni czapkami buty czyścić. Aby zrozumieć wagę tej opinii w ustach przecież znamienitego historyka, trzeba wiedzieć kim jest David Irving.
To postać niebanalna, bo uważa się go za najbardziej znanego negacjonistę. Podważał istnienie komór gazowych w Oświęcimiu i liczbę ofiar Holocaustu. Za „kłamstwo oświęcimskie” został aresztowany w Austrii i skazany na trzy lata więzienia (z czego rok odsiedział). Był sympatykiem ruchów neonazistowskich. W Polsce został usunięty przez organizatorów z 52. Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie (2007). Natomiast imputowanie jakoby kłamstwo oświęcimskie było propagowane w Wojnie Hitlera,(jak sugerował np. Bartosz Wieliński w korespondencji z Berlina, „GW” 21.02.2006) jest oczywistą bzdurą, którą mógł napisać tylko ktoś, kto owej książki nie miał w ręku. Poza tym Irving jest autorem wielu książek dotyczących historii III Rzeszy i – trzeba przyznać – w większości z nich przedstawia rozjaśniony obraz nazizmu oraz zawyżone i tendencyjne dane dotyczące ofiar niemieckich, w tym najbardziej znane dotyczące ofiar dywanowego nalotu na Drezno w lutym 1945.
Przekopanie się przez Wojnę Hitlera było zadaniem trudnym, biorąc pod uwagę, że ma ona objętość 750 stron drobnego druczku i waży tyle, że od jej przytrzymywania wielokrotnie mdlała mi ręka. Trud się jednak opłacił, bo okazało się, że prof. Wieczorkiewicz miał rację (choć jak się okazało, nie do końca). Irving okazał się być erudytą o nieprawdopodobnej kompetencji. Zdobył sobie zaufanie wielu członków elity III Rzeszy (albo ich rodzin), którzy umożliwili mu dostęp do niepublikowanych lub nieznanych dzienników i pamiętników. Dotarł do wielu niepublikowanych lub nieznanych źródeł. Sporo innych odrzucił jako falsyfikaty pisane na różnego rodzaju zamówienie lub też przeredagowywane pod wpływem czasu i panującej mody. Dotyczy to na przykład powszechnie wykorzystywanych przez historyków i traktowanych jako wiarygodne pamiętników Hermana Rauschninga, Rozmowy z Hitlerem czy wspomnień Alberta Speera. Jak się okazało zostały one napisane na zapotrzebowanie wydawcy przez osoby trzecie jedynie na podstawie oryginalnych zapisów Speera. Owa manipulacja została precyzyjnie opisana przez Matthiasa Schmidta w wydanej w Nowym Jorku książce, co nie przeszkadza oczywiście wielu historykom traktować pamiętników Speera, jako wiarygodnych oryginałów.
Podstawa źródłowa książki wzbudza rzeczywiście podziw. Daje ona w efekcie dzieło o nieprawdopodobnej szczegółowości. Zostały w nim odtworzone kulisy wszystkich istotnych decyzji Hitlera wraz z ich kontekstem i procesem dochodzenia do nich. Poglądy Hitlera stanowiące założenia do owych decyzji zostały precyzyjnie odtworzone do poziomu poszczególnych przemówień lub rozmów. Nikt, kto ma ambicje posiadania jakiejkolwiek wiedzy o III Rzeszy, nie może tej książki nie znać. Kontrowersyjna osoba autora i medialna nagonka spowodowały coś zgoła przeciwnego – mało kto z zawodowców ją czytał, a już jeżeli, to na pewno się na nią wstydliwie nie powoływał. Z największym zdumieniem skonstatowałem również, że książka nie ma dostępnych w internecie recenzji w języku polskim.
Kolosalna erudycja jest istotną zaletą Wojny Hitlera, zupełnie zaś osobną kwestią są poglądy jej autora jasno i czytelnie artykułowane w książce. Przede wszystkim wyraźnie jest odczuwalna sympatia do Hitlera i uznanie dla sukcesów nazizmu, np. po zajęciu Austrii Irving pozwala sobie na takie stwierdzenie
Całe miasto wrzało ekstatycznym aplauzem. Na oczach wiedeńczyków odradzała się wielkość Niemiec, odradzał się naród (…) zjednoczony przez jednego z jego skromnych synów, przez przywódcę zapowiadającego dlań epokę wielkości i rozkwitu.
Pozostałe podboje nie mają tak jasnego komentarza, ale odczuwalne jest przekonanie autora o ich celowości i satysfakcja ze sprawności ich przeprowadzenia. Irving – co zdumiewające – uważa Hitlera za genialnego wizjonera i wodza, który wielokrotnie w sporach ze swoimi generałami miał rację i znacznie przewyższał ich rozległością horyzontów strategicznych. Wszyscy znani mi historycy wojskowości twierdzą co innego, zwłaszcza w odniesieniu do klęsk na froncie wschodnim.
Stanowisko Irvinga jest najbardziej uderzające w opisie końcowych zmagań wojennych. Hitler jest przedstawiony w tym okresie, jako wódz zdeterminowany prowadzić walkę do końca, wydaje dyspozycje niszczenia zakładów przemysłowych, których nie da się ewakuować, a które mogą dostać się w ręce sprzymierzonych, to samo odnosi się do mostów i wszelkich innych urządzeń komunalnych. Speer nie tylko nie zgadza się z tą dyrektywą, ale wręcz ją sabotuje, co przedstawiane jest jako brak konsekwencji i nieledwie zdrada, a przypomnijmy, że mówimy tu o marcu roku 1945, kiedy wojna była już przegrana i odpowiedzialni przywódcy powinni chyba myśleć, co będzie po niej, a o skutkach dla ludności cywilnej nawet nie wspominając. Z tego samego okresu pochodził pomysł Hitlera, aby rozstrzeliwać strąconych alianckich lotników w odwecie za bombardowanie niemieckich miast, co miało odstraszyć sprzymierzonych od kontynuowania owych bombardowań. Nie spotkało to się z żadnym komentarzem o zbrodniczości takiego pomysłu, ani nawet o kompletnej naiwności, że można by w ten sposób powstrzymać bombardowania. Jedynym skutkiem, byłoby więcej powojennych procesów o zbrodnie wojenne. A co do zbrodni:
Wojska amerykańskie posuwały się przez Turyngię, co spowodowało, że Hitler stanął w obliczu problemu obozów koncentracyjnych. Göring radził mu, żeby przekazywać je nietknięte i obsadzone strażą zachodnim aliantom, co zapobiegnie buszowaniu po okolicy gromad pragnących zemsty byłych więźniów (…) Po zakończeniu jednej z narad wojennych, [Hitler] siedząc nonszalancko na skraju stołu do map, polecił przedstawicielowi Himmlera dokonanie likwidacji wszystkich więźniów.
Na szczęście Himmler miał instynkt samozachowawczy i nie był taki głupi, aby ten rozkaz wykonać.
Najpoważniejsze kontrowersje, budziło potraktowanie Holocaustu. W Wojnie Hitlera Irving go nie neguje, twierdzi natomiast, że Hitler nie wiedział o masowych mordach Żydów „wywożonych na wschód”. Nie odnalazł żadnego dokumentu potwierdzającego rozkaz Hitlera rozpoczynający masakrę, ani nawet dokumentu potwierdzającego, że o niej wiedział. Sprawa jest rzeczywiście nadzwyczaj ciekawa, bowiem do tej pory nie odnaleziono żadnego rozkazu rozpoczynającego „ostateczne rozwiązanie”. Nie wiemy nawet czy taki dokument istniał, nie wiemy też, kto i kiedy podjął w tej sprawie kluczową decyzję. Irving sugeruje, że Himmler, ale żadnego sztywnego dowodu nie przedstawia. Historycy mają w tej sprawie pole do popisu, ale korzystają z niego bardzo nierychliwie. Może to wydać się zdumiewające, ale nie ma żadnego naukowego studium na temat procesu decyzyjnego w sprawie Holocaustu. Krótko mówiąc: wiemy dokładnie, jak Holocaust przebiegał, w pewnym przybliżeniu znamy liczbę ofiar, ale nie wiem kto, kiedy i dlaczego podejmował decyzje inicjujące masowe mordy. Swoje poglądy w tej sprawie Irving podsumowuje tak:
Ciężar winy za krwawą i bezmyślną masakrę Żydów spada na dużą liczbę Niemców (i nie tylko Niemców), spośród których wielu żyje do dziś [pisane w 1976]. Nie można jej tedy przypisać wyłącznie jednemu „obłąkanemu dyktatorowi”, którego rozkazy należało wykonywać bez zadawania zbędnych pytań.
Na zakończenie wątku żydowskiego trzeba przyznać, że Irving nie ukrywa wielu skrajnie antysemickich wypowiedzi Hitlera, który mogły być potraktowane, jako podżeganie do mordu.
W podsumowaniu muszą powiedzieć, że tak erudycyjnie rozległego studium na temat III Rzeszy nigdy nie spotkałem. Każdy to interesuje się tą problematyką pracę Irvinga musi przeczytać. Na pewno jednak lektura musi być krytyczna i nie można dać się dać uwodzić kryptofaszystowskim sympatiom autora. Biorąc powyższe pod uwagę, nie sposób książce wystawić sumarycznej noty.