Fabryka muchołapek Andrzeja Barta
Mam z tą książką pewien kłopot. Jeżeli sam zajmowałbym się pisarstwem, to byłby to jeden z pierwszych tematów, jakie bym podjął – sąd w zaświatach nad Chaimem Rumkowskim. Rzetelny, poważny, dotyczący życia i śmierci kilkuset tysięcy ludzi, udziale w ich zagładzie czy w ich ratunku. Z grubsza mam wizję, jak to powinno wyglądać. Oczywiste, że Bart ma inną wizją, która z zasady nie może mi się podobać.
Fabryka muchołapek jest literacko kunsztowna. Mamy smaczne historyczne plotki o łódzkim środowisku literackim, jest coś o architekturze i losach poszczególnych budynków, jest współczesny wątek autobiograficzny Barta, a do tego przejście w zaświaty, gdzie odbywa się proces. Oczywiście pojawia się też wątek romansowy z piękną Dorą pochodzącą z innej epoki. Jednym słowem – dużo ciekawostek, bibelotów, różnych planów czasowych.
W tej kakofonii sam proces Rumkowskiego gdzieś się gubi, żyje sobie w tle innych wydarzeń. Jest relacjonowany jakby od niechcenia. Dla zwolenników literatury lekkiej, przyjemnej i wciągającej to na pewno plus. Liczne nagrody literackie wskazują, że ten rodzaj oczekiwań dominuje na czytelniczym rynku.
Niestety, spodziewałem książki dużo bardziej fundamentalnej. Istotą doświadczenia getta łódzkiego nie były przecież smaczki biograficzne związane z obecnością w nim siostry Franza Kafki. Chaim Rumkowski zdecydował się na niebywały eksperyment, którego stawką było życie kilkuset tysięcy ludzi. Getto zamienił w gigantyczną fabrykę, podjął ryzyko współpracy z Niemcami przy eksterminacji własnego narodu, ponieważ liczył, że w ten sposób uratuje większość mieszkańców getta od niechybnej zagłady.
Nie udało mu się ocalić swoich współziomków, a odium współmordercy na nim pozostało. Czy słusznie? Sam nie wiem, ale raczej nie zasłużył sobie na tak fatalną opinię, z jaką przeszedł do historii. I właśnie z powodu tej niepewności potrzebny jest tu niebiański proces sądowy, gdzie zostaną przedstawione wszystkie racje. Na poważnie. Gdzie zostanie pokazany bilans wszystkich ludzi uratowanych dzięki niemu. Tego potrzeba, a tego właśnie w lekkiej książce Barta zabrakło. Mówimy o życiu setek tysięcy ludzi! To nie są literackie popisy, to coś ekstremalnie serio! Przecież nie wiemy z tej książki nawet, ile osób z łódzkiego getta przeżyło okupację, i jaki wpływ miała na to polityka „króla Chaima”.
Negatywną opinię Żydów o Rumkowskim ukształtowały – jak się wydaje – jego wielkopańskie zachowania, dworskie obyczaje w jego otoczeniu, uprzywilejowane warunków życia jego współpracowników. Ten brak równego traktowania, brak elementarnej sprawiedliwości wobec głodu i śmierci bolał Żydów chyba bardziej niż nawet współuczestnictwo w Holokauście. Ale czy to jest sprawiedliwa ocena? Czy nie oznacza ona nadania kluczowej rangi gestom w gruncie rzeczy mało ważnym w obliczu zagrożenia zagładą całego narodu? Może warto by było to na nowo przemyśleć? Niektóre z tych wątków, oddajmy sprawiedliwość Bart starał się poruszyć. Tylko że jakoś na marginesie, niespecjalnie poważnie, bez liczb, bez podsumowania, po amatorsku.
Podsumowując: książka jest doskonale napisana, lekka w odbiorze, refleksyjna, literacko finezyjna, porusza super ciekawy temat. To bezapelacyjne plusy. Dla wielu osób ten sposób pisania będzie wystarczający, a lektura satysfakcjonująca. Dla mnie jednak Fabryka muchołapek cierpi na „nieznośną lekkość bytu”. Szkoda, bo temat został chyba definitywne pogrzebany. Może mamy takie czasy, że liczy sie tylko to, co lekkie, przyjemne, ironiczne; na serio nie wypada. Mimo wszystko 8/10.
Andrzej Bart, Fabryka muchołapek, WAB Warszawa 2009
Łódź w wielu odsłonach
Właśnie udało się to, co lubię najbardziej – krótki, intensywny wypad do jakiegoś interesującego miejsca i to wypad obfitujący w zróżnicowane przygody i podniety. Niektóre punkty zrealizowanego programu pewnie zostaną rozbudowane do osobnych notek, a tymczasem krótki przegląd wydarzeń, który daje pojęcie, o co chodzi przy takich eskapadach. A zatem:
8.30. Wyjazd. W samochodzie sporo książek na temat planowanych do odwiedzenia miejsc, ale też kanapki i termos z kawą, aby nie tracić czasu na jedzenie po drodze.
10.15. Muzeum w Zgierzu, z najważniejszą wystawą „Kruszówka”, czyli oryginalne wyposażenie z końca XIX wieku domu zgierskich fabrykantów. Mamy pewność, że ok. 90% eksponatów pochodzi z konkretnego domu państwa Krusze. To rodzina powstała po ślubie Małgorzaty Borst, pochodzącej z familii zgierskich fabrykantów z Julianem Krusze z rodziny przemysłowców pabianickich. To rzadki zbiór XIX-wiecznego wyposażenia jednej, konkretnej rezydencji. W Łodzi zachowały się pałace, ale ich wystrój w większości się nie zachował. Tu jest odwrotnie. Ekspozycja jest podzielona na kilka pomieszczeń: jadalnię, kuchnie, salon, sypialnię. W kuchni możemy oglądać m.in. oryginalny piec, kredens, komplet garnków, rondli i patelni oraz przyrządy używane przez służbę. W sypialni znajduje podróżna walizeczka z pełnym zestawem męskich kosmetyków i przyborów do higieny osobistej używanych podczas wojaży. W muzeum jeszcze rzut oka na wystawę o dziejach Kościoła pod rządami totalitaryzmów i jedziemy dalej.
11.00. Z daleka (ciągle jest tam jednostka wojskowa) udaje się zobaczyć koszary 10 batalionu pancernego. Batalion utworzono pod koniec lat trzydziestych i specjalnie dla niego wybudowano w Zgierzu koszary, według tego samego projektu, co koszary na Westerplatte. Ciekawy symbol modernizacji polskiej armii.
12.00. Biała fabryka Geyera w Łodzi, a w niej muzeum włókiennictwa. W końcu zrozumiałem, na czym polegał wynalazek „fruwającej Jenny” czyli maszyny przędzalniczej, która zrewolucjonizowała włókiennictwo w końcu XVIII wieku. Sama fabryka powstała w 1839 roku, jako pierwsza w Łodzi wykorzystująca napęd parowy do maszyn włókienniczych. Sporo różnych ciekawostek + wystawa „Moda przez XX wiek” + skansen łódzkiego budownictwa drewnianego.
13.30. Księży Młyn, czyli kompleks fabryczno-mieszkalny Scheiblerów. Największe budynki fabryczne właśnie zostały przebudowane na lofty. Inwestycja miała potężne spóźnienie, ale chyba dobiega końca. Wygląda nieźle. Dawniej w skład kompleksu wchodziły także domy mieszkalne dla pracowników, szkoła, szpital, straż pożarna i budynek zwany „bielnik Kopischa” najstarsza istniejąca budowla przemysłowa w Łodzi.
14.00. Pałac Herbstów. Wybudowany ok. 1875 dla Edwarda Herbsta i Zofii Matyldy Scheibler. W rękach rodziny Herbstów pozostał do 1941 r., kiedy to ostatni z Herbstów wyjechał do Wiednia zabierając ze sobą całe wyposażenie. Później pałac ulegał postępującej dewastacji. Odbudowany w latach osiemdziesiątych. Wygląda prześwietnie, konsekwentny neobarok z elementami secesyjnymi. Zrekonstruowany wzorowo. Jest na co popatrzeć.
15.00. Wystawa Modernizacje 1918-1939 w Muzeum Sztuki przy Manufakturze. Finisaż wystawy, z oprowadzeniem i odautorskimi komentarzami p. Andrzeja Szczerskiego, jej kuratora. Wystawa skonstruowana została, jako przegląd przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej i to jest w niej najciekawsze, ten rozmach, szerokość perspektywy. Z jednej strony węgierska rewolucja, z drugiej budowa Gdyni, z jednej projekt gospodarczo-społeczno-architektoniczny Tomasza Baty (tego od obuwia), z drugiej architektura modernistyczna krajów nadbałtyckich. Wystawie towarzyszy książka Andrzeja Szczerskiego, Modernizacje. Sztuka i architektura w nowych państwach Europy Środkowo-Wschodniej 1918-1939. Rzecz wymaga osobnego komentarza.
18.00. Taetr im. Jaracza i sztuka Lew na ulicy, Judith Thompson w reż Mariusza Grzegorzka. Bardzo ciekawa, poruszająca, nie dająca gotowych odpowiedzi, ale jednocześnie przejmująca, zaangażowana, czyli to, co lubimy w teatrze najbardziej. I udało się już napisać notkę o tej sztuce.
23.30. Z powrotem w domu.