Templariusze. Miłość i krew
Piękny historyczny fresk w reżyseri Petera Flintha. Arn Manusson, biegle władający mieczem i dobrze wykształcony młodzian wraca ze szkoły klasztornej w rodzinne strony, gdzie zastaje rywalizujące miedzy sobą klany. Po tym, jak zabija podłego, ale związanego z królem rycerza, zostaje wygnany, tym bardziej, że jednocześnie uwodzi piękną niewiastę przeznaczoną niestety komu innemu. Ona trafia przymusowo do klasztoru, on na wygnaniu składa śluby czasowe, przyłącza się do Templariuszy i bierze udział w walkach w Ziemi Świętej.
Tu zaczyna się najpiękniejsza część filmu, bo Arn wiele lat spędza walcząc na pustyni. Widzimy upojne krajobrazy, podejrzanie szlachetnego Saladyna, którego Arn ratuje w czasie napadu zbójców, a także walki krzyżowców z niewiernymi. Sceny batalistyczne są najmocniejszą stroną filmu, bowiem realia historyczne, a zwłaszcza taktyka bitew średniowiecznych, przedstawione są z dużą pieczołowitością. Pozytywny wizerunek Saladyna (przywódcy niewiernych), przyzwoitszego od chrześcijan, z którymi walczy, nie jest wytworem ogólnej poprawności ekumenicznej, ale dobrze koresponduje z realnymi wydarzeniami, co potwierdziłem w Wyprawach krzyżowych Stevena Runcimana (t.1-3, Warszawa 1987, 2009).
Film bezwzględnie warto zobaczyć, przede wszystkim jako fresk historyczny. Surowe klimaty Skandynawii, w których toczy się walka klanów o tron królewski, przeplatają się z palącym słońcem pustyni, gdzie krzyżowcy ze zmiennym szczęściem potykają się a armią mahometan. Oba konteksty odtworzone zostały – do poziomu szczegółów – zgodnie z prawdą historyczną, co powoduje, że film jest ciekawy, można się czegoś dowiedzieć go oglądając.
Fabuła jest co prawda przewidywalna, ale nie pozostawia widza obojętnym. Trzeba przyznać, że to raczej film dla ciekawych przeszłości, w tym fascynujących wypraw krzyżowych i dziejów templariuszy, niż dla miłośników oryginalnych opowieści obyczajowych.
Ocena: fabuła 4/6, zdjęcia, realizm historyczny i sceny batalistyczne 6/6