Wieże z kamienia, czyli jak zamordowano Czeczenię
Powiedzmy od razu – to bardzo ciekawa i dająca do myślenia książka przedstawiająca obraz sytuacji w Czeczenii podczas wojny z Rosją.
Autor wyruszył na Kaukaz, gdzie po latach sowieckiego zniewolenia odradzają się tendencje niepodległościowe. Towarzyszy Czeczenom prowadzącym nierówną wojnę z wojskami rosyjskimi, które za cel postawiły sobie nie tylko złamanie Czeczenii , ale także jej fizyczne wyniszczenie. Przy okazji staje się świadkiem funkcjonowania dwóch różnych, niekiedy sprzecznych koncepcji prowadzenia wojny z Rosją, jednej Szamila Basajewa, nieobliczalnego dżygity, zwolennika akcji terrorystycznych i drugiej, uosabianej przez Asłana Maschadowa stawiającego na dobrą organizację, pragmatyzm, ostrożność. Każdy z nich ma swoją wizję wojny i ułożenia stosunków z potężnym sąsiadem. A w zrujnowanych blokach i zniszczonych aułach żyją w strachu tysiące zwykłych ludzi wydanych na pastwę rosyjskich sił okupacyjnych, prowadzących regularne grabieże, porywających ludzi dla okupu, niecofających się przed torturami i gwałtami. To historia o jednym z najtragiczniejszych miejsc na świecie i o jego mieszkańcach, pragnących doświadczyć choć chwili spokoju i bezpieczeństwa.
Co najbardziej uderza w Wieżach z kamienia? Zdecydowanie barbarzyństwo, jakiego doświadczyli i aktualnie doświadczają Czeczeni ze strony swojego rosyjskiego sąsiada. To trudno sobie wyobrazić i żadne ogólne sformułowania nie oddają grozy tego zjawiska, opowiedzmy zatem o kilku konkretach.
Armia rosyjska ma obowiązek aresztować ukrywających się partyzantów, to zrozumiałe. Ale czy ona zapuszcza w góry na jakieś poszukiwania, ależ skąd, to przecież byłoby niebezpieczne. Znacznie prościej, jest zaaresztować we wsi na chybił trafił jakiegoś mężczyznę, najlepiej z bogatej rodziny. Rodzina owa rozpoczyna interwencje, płaci łapówki za zwolnienie, działa pod presja czasu, bo aresztant jest bity i torturowany. Wyprzedają, co mają, zapożyczają się, płacą, ile potrzeba. A tu niespodzianka. Partyzanta można zwolnić, ale pod warunkiem ujawnienia się i oddania broni. Jakiej broni, przecież nikt w rodzinie jej nie posiada. Nic nie szkodzi, to kupcie. O broń w Czeczenii łatwo, ale jest ryzyko, że inny oddział zatrzyma pechowego posiadacza zakupionej broni, zanim dostarczy ją Rosjanom. Znacznie bezpieczniej jest kupić ją u nich i od razu oddać, co jest najlepsza drogą na wybrniecie z problemu. Ot, sytuacja, jakich wiele.
Inny obrazek. Na pastwisku spokojnej wsi pasie się ostatnie stado krów. Podjeżdżają transportery opancerzone, otwierają ogień, żadna krowina się uchowała. Co lepsze zabite sztuki kradną. W telewizji moskiewskiej zaś ukazuje się komunikat o zlokalizowaniu i rozbiciu we wsi takiej to a takiej groźnej bandy, czyli partyzantów (język jak u nas za okupacji hitlerowskiej i stalinowskiej).
Albo taki przypadek, zresztą występujący nagminnie. Silny oddział rosyjski otacza przypadkowy wybrany auł i dokonuje przeszukania w celu odnalezienie partyzantów. Wdzierają się do kolejnych domów, wyłamują drzwi i kradną wszystko, co tylko można wynieść. W wariancie gorszym: gwałcą znalezione w domach dziewczęta. Na najbliższym bazarze sprzedają łupy wymieniając je na żywność i wódkę. Sprzyja takim zachowaniom kompletna demoralizacja żołnierzy i oficerów, skorumpowanie do cna, bezkarność, ale także i to, że żołnierze są po prostu głodni, jak to zwykle w sowieckiej/rosyjskiej armii.
Czy w takich warunkach można normalnie żyć? Zdecydowanie nie. Jedni emigrują, inni uciekają w góry, do ciągle tlących się ognisk oporu. Jeszcze inni starają przeczekać, przystosować się, ale tym udaje to najgorzej, bo do takiej barbarii przystosować się nie sposób.
Nie byłbym sobą, gdybym do beczki recenzenckiego miodu nie dodałbym łyżki dziegciu. Irytuje całkowite pomijanie dat, zwłaszcza wprowadzające zamieszanie w retrospektywnych fragmentach książki – nie sposób się z zorientować bez wiedzy ogólnej, o jakim okresie autor pisze. Ja rozumiem, że część czytelników nie lubi dat, bo kojarzą im się z podręcznikami, ale jest granica schlebiania niskim gustom, a tą granicą jest pisanie zrozumiale.
Poza tym nie przepadam za taką, jak u Jagielskiego, konstrukcją narracji, mimo iż jest ona bardzo częsta w reportażach. Jej osnową nie jest meritum opowieści, ale relacja z podróży autora. Zatem ciągle czytamy, gdzie autor mieszkał, jak wyglądał gospodarz domostwa i jego rodzina, jakim samochodem jeździł, co autor jadł i czy się nudził, czy też nie. Przy całym szacunku – znacznie bardziej interesują mnie wydarzenia w Czeczenii, życie codzienne jej mieszkańców, poglądy przywódców, sytuacja w rosyjskiej armii i tak dalej. To prawda, wszystkie te elementy pojawiają się w książce, ale niejako w tle osobistej historii autora. Wolałbym, aby było odwrotnie.
Uwagi krytyczne nie zmieniają jednak generalnie bardzo wysokiej oceny książki, jej wiarygodności i rzetelności. Opinie autora są celne i w całości się z nimi identyfikuję. Dodajmy na koniec, że Wieże z kamienia nie pozbawione są walorów literackich, czyta się je z przyjemnością. Dla mnie 9/10.
Wojciech Jagielski, Wieże z kamienia, Znak Kraków 2012 (wyd. II)