Polskie minowce, polskie stocznie
Blog miał być o książkach, a chwilowo zamienił się w blog filmowy. Tym razem o książce, notka lekko spóźniona, ale dobrze oddaje, czym się aktualnie zajmuję. Lada moment zacznie się odrabianie zaległości.
Od długiego czasu zbieram się, aby napisać coś o serii wydawniczej Wielki Leksykon Uzbrojenia Wrzesień 1939. Przedsięwzięcie zbliża się do końca, ale lepiej późno niż wcale. Oceniam je bardzo wysoko, zebranie wokół tego pomysłu najlepszych autorów dało w efekcie prace znacznie przewyższające swoją wartością to, czego moglibyśmy oczekiwać od kolorowych zeszycików. To rewelacyjne kompendium wiedzy o polskiej armii okresu dwudziestolecia międzywojennego. Uwagi mam jedynie do strony ilustracyjnej. Publikowanie ogromnych zdjęć na cała rozkładówkę wydaje się mało uzasadnione, zwłaszcza gdy robi się z tego świętą zasadę wydawniczą, bo niekiedy nie dysponujemy zdjęciami stosownej jakości do takiego powiększenia. Natomiast kosztem tych zdjęć przydałoby się więcej tekstu, zwłaszcza, że w przypadku wielu elementów uzbrojenia przez wiele najbliższych lat nic się więcej nie napisze ponad to, co znalazło się w Leksykonie. Ale to tylko łyżka dziegciu w beczce miodu.
W przypadku minowców zafascynował mnie fakt, że były to pierwsze okręty wojenne wybudowane w Polsce. Bez licencji (jak w przypadku działek ppanc. 37 mm), bez współpracy obcych specjalistów, bez kopiowania cudzych wzorów.
Proces produkcyjny zorganizowano tak, aby zminimalizować eksport i jednocześnie poprzez zamówienia na polskim rynku stworzyć podwaliny polskiego zaplecza przemysłowego do budowy kolejnych okrętów lub statków na potrzeby cywilne. Niekiedy przekonywano polskie firmy do podjęcia zamówienia (jak w przypadku mebli stalowych), niekiedy tolerowano braki i modyfikacje już zamontowanego na okrętach sprzętu (jak w przypadku pomp elektrycznych). Przyjęto zasadę, że akceptowane są polskie oferty o ile przekraczają poziom cenowy ofert zagranicznych nie więcej niż o 10%.
Pierwsza partię (4 sztuki) budowano w trzech różnych miejscach, dwa w modlińskiej stoczni rzecznej („Czajka” i „Rybitwa”), po jednym w warsztatach portowych Marynarki Wojennej w Gdyni („Jaskółka”) i w Stoczni Gdyńskiej („Mewa”). Pierwotnie przewidziana do produkcji całego zamówienia stocznia modlińska nie miała wystarczających mocy przerobowych. Od nazw okrętów zwano je pieszczotliwie „ptaszkami”
Pomysł został zrealizowany doskonale. Projekt autorstwa inż. inż. Aleksandra Potyrały i Dominika Małeckiego był bardzo udany, a proces budowy przebiegał bez większych zakłóceń. Okręty okazały się bardzo eleganckimi, dzielnymi na morzu jednostkami, weszły do służby w końcu 1935 roku. Uzbrojone w armatę 75 mm Schneidera wz. 28, dwa ckm przeciwlotnicze 7,92 mm Maxima.
Nic dziwnego, że podjęto decyzję o wybudowaniu kolejnych dwóch jednostek („Czapla” i „Żuraw”). Tutaj jednak zaczęły się schody, bo zwodowane jednostki okazały się awaryjne. Kłopoty wystąpiły zwłaszcza z silnikami budowanymi przez PZInż. na licencji szwedzkiej. W efekcie w czasie kampanii wrześniowej były prawie nieprzydatne. Nasuwa się refleksja, że być może wysiłek włożony w uruchomienie polskiego przemysłu stoczniowego był chybiony. Od zwodowania okrętów do ich wcielenia do Marynarki Wojennej upłynął rok, strawiony na walkę z awariami silników i maszynki sterowej. Choć trzeba przyznać, że proces budowy był szybszy niż pierwszej serii. Na dodatek silniki PZInż. dostarczył z opóźnieniem. Tak jakby nie opanował produkcji, a nawet zapomniał, czego się nauczył przy produkcji pierwszych dwóch silników dla wcześniejszej partii minowców (dwa silniki dostarczyli Szwedzi w ramach umowy na zakup licencji).
W zeszycie po macoszemu potraktowano kwestię uzbrojenia. Wiadomo na przykład, że drugiej partii minowców przewidziano armatę 75 mm, autor nie zamieścił informacji, że chodziło o model Canona Mle 1928, który nie został na czas dostarczony i w efekcie zamontowano stare działo 75 mm wz. 97 (dlaczego określane jako „uniwersalne”?) na podstawie morskiej, prawdopodobnie ze starych zapasów artylerii wojsk lądowych. Ale czy w tym przypadku Wikipedii można wierzyć? Niestety autor skazał nas na domysły nie zamieszczając stosownych informacji. Co do uzbrojenia przeciwlotniczego napisał „przewidziano” zdwojone nkm 13,2 mm Hotchkissa, a jakie zamontowano i czy w ogóle? Sprawa niebanalna z racji na udział minowców w bitwie powietrzno-morskiej 1 września 1939 roku. Ponadto uwaga do redakcji: warto ujednolicić pisownię nazw okrętów – z cudzysłowem, czy bez, w różnych zeszytach jest rożnie.
Doskonale został opisany udział minowców w walkach na polskim wybrzeżu. To wielki plus.
Drobne braki nie przesłaniają bardzo pozytywnej oceny całości. Dla mnie 9/10 za owo nieszczęsne uzbrojenie i śladowe informacje o drugiej serii minowców.
Marcin Wawrzynkowski, Minowce typu Jaskółka, Wielki Leksykon Uzbrojenia Wrzesień 1939 t. 20, Edipresse Warszawa 2013.
Armaty kalibru 120 mm wz. 1878/09/31 i 1878/10/31
O moich superpozytywnych ocenach Wielkiego Leksykonu Uzbrojenia pisałem wielokrotnie. Do zeszytów będących podsumowaniem naszej wiedzy doszły zupełnie nowatorskie poświęcone radiostacjom polowym, sprzętowi optycznemu czy bunkrom polowym.
Tym razem będzie jednak trochę krytycznie. Armaty 120 mm, którym poświęcony jest omawiany zeszyt, stanowiły w polskiej armii sprzęt nietypowy, to znaczy niewystępujący w normalnych pułkach artylerii.[1] Wszystkich ich było lekko ponad 40 sztuk, co wystarczało na wystawienie 3 dywizjonów (każdy trzy baterie po 4 działony, razem 36 sztuk). Jeden z tych dywizjonów został zmotoryzowany (6 dam, zmobilizowany przez 1 pam[2] w Stryju), co było pewnym ewenementem, bowiem był to jedyny zmotoryzowany dywizjon artylerii ciężkiej, a jeden z trzech w ogóle zmotoryzowanych dywizjonów. Pozostałe dwa to dywizjony artylerii lekkiej wystawione na potrzeby zmotoryzowanych brygad kawalerii, były to jednak mniejsze jednostki, bo tylko dwubateryjne.
Ku mojemu największemu zdumieniu autorzy nie postawili sobie najbardziej oczywistych pytań: dlaczego jako sprzęt nietypowy pozostawiono tylko armaty 120 mm? dlaczego zdecydowano się na motoryzację armat nietypowych, a nie tych stanowiących podstawowe wyposażenie pułków artylerii ciężkiej? Czy motoryzacja wpłynęła na poprawę wartości bojowej dywizjony, jeśli tak, to w czym to się przejawiło? Dodatkowo chciałoby się postawić kilka zagadnień mniejszej wagi: jak wyposażony w sprzęt motorowy był 6 dam? jak to się stało, że dywizjonowi armat 120 mm biorącemu udział w obronie Warszawy (46 dac) zabrakło amunicji, podczas gdy jego bliźniacza jednostka wycofując się spod Zegrza (47 dac) była w stanie uzupełnić amunicję znacznie ponad przewidywany etat?[3]
Rozumiem, że nie na wszystkie te pytania baza źródłowa pozwala udzielić odpowiedzi, ale w takim przypadku dobrze jest po prostu powiedzieć „nie wiemy”. Samo postawienie problemu już jest wartością istotną. Ponadto czytelnikom dostarcza się informacji, jaki jest stan najnowszej wiedzy odnoszącej się do danego zagadnienia. Jeżeli pytań się nie stawia, to nie wiadomo, czy to autorzy są mało ruchliwi intelektualnie, czy tylko milczeniem pokrywają obiektywny brak informacji. Potwierdzeniem, że autorzy nie zauważają problemu motoryzacji artylerii może być np. fakt, że podają dane techniczne tylko dla armat o ciągu konnym, a po wymianie kół istotnie zmieniała się waga działa.
Wielki Leksykon Uzbrojenia jest wydawnictwem popularnym, zatem można by powiedzieć, że nie musi być tak kompetencyjnie zaawansowany. Jednak tak się składa, że autorzy piszący w tej serii to nie tylko najlepsi aktualnie dostępni specjaliści w danej dziedzinie, ale również ambitni badacze, przedstawiający w popularnej formie najaktualniejszy stan wiedzy. Dlatego ta seria jest tak ciekawa. Warto, aby redakcja była w stanie wymóc na autorach pewien poziom i kompletność informacyjną, nie tylko w zakresie wyposażenia zeszytu w odpowiednią ilość materiału ilustracyjnego. W omawianym zeszycie zabrakło informacji, skąd wzięło się dziwne oznaczenie armaty jako wz. 1878/09/31 lub 1878/10/31. Można się tylko domyślać, że chodziło o łoże rosyjskiej haubicy 152,1 mm wz. 1909 lub 1910, które wykorzystano do przebudowy armaty według wzoru zatwierdzonego w 1931 roku. Ale czy na pewno?
Poza tymi kilkoma zagadnieniami zeszyt bardzo ciekawy i jak wszystkie inne bardzo przydatny w porządkowaniu istniejącej wiedzy.
Jędrzej Korbal, Paweł Janicki, Armaty kal. 120 mm wz. 1878/09/31 i 1878/10/31, Wielki Leksykon Uzbrojenia Wrzesień 1939 t. 44, Edipresse Warszawa 2014.
[1] Po prawdzie to była jeszcze jedna armata nietypowa w 1939 roku. Mianowicie tuż przed wybuchem wojny wystawiono 3 plutony artylerii górskiej z armatami 65 mm (razem 12), a trakcie formowania było pięć dwudziałowych plutonów dla ON . Jakby tej armacie poświęcono chociażby część zeszytu WLU to dopiero byłaby rewelacja.
[2] Autorzy konsekwentnie piszą 1 PAM, zwracam redakcji WLU uwagę, że w innych zeszytach autorzy używali skrótów nazw pułków pisanych małymi literami, podobnie jak zresztą w całej literaturze przedmiotu
[3] Zresztą można się tylko domyślać, że standardowo bateria było wyposażona w 2 j.o. czyli ok. 80 pocisków, bo tyle mieściło się na wozach amunicyjnych, ale czy na pewno to wszystko. W każdym razie 47 dac pobrał po 133 pociski na działo. Jak w takim razie zabrał tyle amunicji? Ciekawe też skąd je pobrał, skoro 46 dac nie mógł / nie potrafił tego zrobić?