• Militaria

    Komandos, Richard Marcinko

    Właśnie przeżywamy zalew literatury związanej z amerykańskimi oddziałami komandosów, w tym zwłaszcza Navy Seals, których popularność osiągnęła szczyty po udanej akcji likwidacyjnej Bin Ladena. W Stanach szaleństwo doszło do takich rozmiarów, że pojawiła się nawet seria romansów, z żołnierzami Navy Seals w roli adresatów tęsknych westchnień.

    Richard Marcinko, Komandos, okładka, recenzjaZ tego zainteresowania wyrosła książka Komandos. Jest ona jednak zupełnie szczególna. Po pierwsze, z racji na charakter wspomnieniowy w małym stopniu podpada pod klasyczną literaturę akcji, po drugie komandor Richard Marcinko jest postacią nieporównywalną z kimkolwiek innym. W wojsku zaczynał karierę jako klasyczny zabijaka w Wietnamie, ale później wylądował jako sztabowiec, a jeszcze później został twórcą i pierwszym dowódcą legendarnej jednostki Navy Seals Team Six, najlepszej spośród Sealsów i jednocześnie najlepiej zakonspirowanej jednostki dywersyjnej w USA (do czasu oczywiście, dziś o konspiracji nie ma co nawet mówić). Nic dziwnego, że to właśnie im powierzono newralgiczne zadanie eliminacji Bin Ladena.

    Marcinko jest w swoich wspomnieniach do bólu szczery. Jasno deklaruje, że w Wietnamie jego celem było zabicie jak największej ilości partyzantów Vietkongu. Nie pozostawia czytelnikom złudzeń co do tego,  że celem szkolenia specjalnych jednostek wojskowych jest osiągnięcie jak największej biegłości w likwidacji przeciwników przy jednoczesnej minimalizacji strat własnych. Marcinko nie tworzy fałszywej wizji, że wojsko, a zwłaszcza jednostki specjalne służą do utrzymywania pokoju, albo przeciwdziałaniu klęskom żywiołowym. Ich celem jest walka, a celem walki jest eliminowanie przeciwników. Kto twierdzi inaczej, ten sieje zamęt w głowach polityków i wojskowych. Zresztą, jeżeli miałoby być inaczej, to po co łożyć gigantyczne środki na armię – przekażmy je do straży pożarnej i nie udawajmy, że chodzi o obronę i bezpieczeństwo.  Od siebie dodam, że te dziwaczno-pacyfistyczne koncepcje doprowadziły do tragedii w Srebrenicy i wymordowania kilku tysięcy [!] ludzi pod bokiem oddziałów ONZ, które robiły wszystko, aby tylko nie walczyć.

    Do najciekawszych wątków zaliczam także te, które mówią o szkoleniach i organizacji Sealsów. Zajrzeć za fasadę tych jednostek i zobaczyć, według jakich reguł prowadzona jest najpierw rekrutacja, a później trening żołnierzy, to niemała frajda. Zwłaszcza, że mamy tu do czynienia z jednostką nietypową. W rejon szkoleń dostawali się pojedynczo i po cywilnemu, tak jak są szkoleni do przenikania na terytorium wroga. Ze względu na tajność nie występowali jako jednostka. Długowłosi faceci, w cywilnych ciuchach, ze sprzętem, który docierał na miejsce akcji inną drogą niż ludzie. Oryginalne i niespodziewane.

    Oczywiście tego typu oddział musiał budzić konflikty z wojskowymi biurokratami. Umundurowanie nie te, nie ogoleni, długowłosi, wszystko tajne, dokumenty rozliczeniowe z zakupów w ogóle nie trzymały się kupy, bo nie można było wymienić w nich nazwy jednostki itd. Odwieczny konflikt efektywności i swojego rodzaju charyzmy ze sztywnymi strukturami charakterystycznymi dla wojska. Daje do myślenia nie tylko na tematy czysto wojskowe.

    Równie zajmujący jest wątek ostatniego przydziału służbowego komandora Marcinki. Mianowicie stworzył oddział, który testował przygotowanie amerykańskich jednostek marynarki na atak terrorystyczny. Zaczynało się od tego, że najpierw powiadamiano dowództwo danego garnizonu, że w określonym dniu zostanie podjęta testowa próba penetracji z zewnątrz ich jednostki wraz z pozorowanym atakiem terrorystycznym. Mimo takiego uprzedzenia ludzie Marcinki robili rzeczy zdumiewające: porywali admirałów, włamywali się do baz okrętów atomowych, a na dodatek bezkarnie znikali po wykonaniu akcji. Pobudza do refleksji czytelników, otwarty natomiast pozostaje problem, czy było podobnie inspirujące dla wyższych dowódców amerykańskiej marynarki. Niestety, wygląda na to, że głównym działaniem zapobiegawczym było… pozbycie się Marcinki. Jedynym plusem tego jest fakt, że dzięki temu otrzymaliśmy doskonałą książkę. Bez wahania oceniam na 10/10 w kategorii literatury faktu i sensacji naraz.

    Na koniec o pochodzeniu komandora Marcinki: brzmienie nazwiska mogłoby wskazywać polskie korzenie, ale w istocie są one czeskie.

    Richard Marcinko, Komandos, Znak, Kraków 2012.

  • Książki,  Militaria

    Agonia Prus Wschodnich Adamczewskiego

    Leszek Adamczewski, Łuny nad jeziorami, recenzjaNa książkę składa się kilkadziesiąt opowieści o losach różnych miejscowości, zabytków czy osób w 1945 roku, kiedy Armia Czerwona zdobywała Prusy Wschodnie, siejąc wszędzie zniszczenie, grabiąc, gwałcąc, mordując. Część rozdziałów jest mało odkrywcza i powtarza to, co już w wiedzy powszechnej istnieje, np. tragiczny exodus ludności cywilnej organizowany w ostatniej chwili, w warunkach ostrej zimy i pod ostrzałem lotniczym – tak na marginesie: Rosjanie wzięli wtedy odwet za to, co Luftwaffe robiła z polskimi uchodźcami 1939 roku. Do tego dochodzi kilka ciekawostek dotyczących szturmu na Olsztyn i Królewiec, czy szalonego rajdu kompanii pancernej (9 czołgów) lejtnanta Diaczenki, który niespodziewanie przejechał przez centrum Elbląga, zanim w ogóle front pojawił się w pobliżu miasta, po czym dalej ile mocy w silnikach pognał aż do Zalewu Wiślanego, gdzie musiał czołgi okopać i ładnych parę dni poczekać na dotarcie głównych sił.

    Naprawdę ciekawe jest historia wsi Nemmersdorf, którą to miejscowość Rosjanie przejściowo zajęli już 1944. Przeszła do historii, jako przykład bestialstwa rosyjskiego. Cóż się okazało? Rosjanie rzeczywiście wymordowali większość ludności, natomiast ślady okrucieństwa (gwałty, ukrzyżowania) zainscenizowano na polecenie Goebbelsa, który chciał wywołać mobilizacje społeczeństwa przez przerażenie. Skutek był taki, że Niemców, a zwłaszcza Niemki, ogarnęła taka psychoza, że bardzo często popełniali samobójstwo, aby nie dostać się w ręce Rosjan. Zresztą trzeba przyznać, że Goebbels nie pomylił się w przewidywaniach, co czeka ludność pod rządami Armii Czerwonej.

    Druga zaskakująca ciekawostka to skala i przyczyna zniszczeń miast mazurskich i warmińskich jeszcze dzisiaj rzucająca się w oczy wszystkim, którzy je zwiedzają. Wydawało mi się, że ruinę tych miast spowodowały działania wojenne celowo prowadzone w maksymalnie niszczycielski sposób (ciężka artyleria, katiusze). Nic bardziej błędnego. Adamczewski ustalił, że największe spustoszenia, spowodowały pożary celowo podsycane przez Rosjan w kilka tygodniu po zdobyciu danej miejscowości. Jaki był w tym cel poza bezmyślnym niszczeniem? Trudno powiedzieć, wiadomo tylko, że w końcu reagowały dowództwa frontów, ponieważ istniała groźba, że zabraknie budynków dla zaplecza armii.

    Cieszę się także, że Adamczewski przypomniał postać Ericha Kocha, który był gauleiterem Prus Wschodnich, a od 1941 roku wielkorządcą okupowanej Ukrainy. Prowadził tam tak brutalną politykę, że protestował Wehrmacht, a pod koniec wojny i SS, ale jako ulubieniec Hitlera i tak robił co chciał. Krótko mówiąc tępak i okrutnik (szkoda, że Adamczewski o tym nie pisze). Po wojnie ujęty przez aliantów i wydany w 1950 roku Polsce. I tu zaczęła się komedia. Najpierw czekał na proces 8 lat, potem dostał co prawda karę śmierci, ale wykonanie wyroku zawieszono ze względu na stan zdrowia. Ostatecznie wyroku nigdy nie wykonano, a zdrowie tak mu się polepszyło, że dożył 90 lat w więzieniu w Barczewie (zmarł dopiero w 1986). Propaganda komunistyczna z jednej strony ujadała, że Niemcy mało intensywnie ścigają zbrodniarzy nazistowskich, a sądy są dla nich nadzwyczaj wyrozumiałe (co było zresztą prawdą),  jednocześnie władze PRL chroniły życie jednemu z bardziej posępnych zbirów nazistowskich.

    Dla turystów powinien być ciekawy rozdział o Wilczym Szańcu i innych tego typu siedzibach na terenie Mazur, a trzeba wiedzieć, że podobny kompleks bunkrów miało dowództwo Wehrmachtu po przeciwnej niż Wilczy Szaniec stronie jeziora Mamry (kryptonim Anna, co ciekawe, nie zniszczone) oraz Heinrich Himmler niedaleko wsi Pozezdrza koło Giżycka (kryptonim Hochwald, czyli Wysoki Las), ale te bunkry zostały przez Niemców wysadzone, tak jak siedziba Hitlera.

    Ogólnie biorąc książka przydatna dla osób odwiedzających Mazury, które chcą zwiedzać bardziej świadomie. W kategorii książek popularnych 8/10, ocenę obniża maniakalne wracania do poszukiwań bursztynowej komnaty w każdym, nawet najbardziej zdumiewającym kontekście.

    Leszek Adamczewski, Łuny nad jeziorami. Agonia Prus Wschodnich, Replika Zakrzewo 2011.

    

  • Militaria

    Bitwa pod Albuerą 1811

    Tomasz Rogacki, Albuera 1811, recenzjaNa fali moich zainteresowań hiszpańskich sięgnąłem po tę pozycję. Niestety po lekturze uczucia miałem mieszane. Monografie bitew często mają plus, że dają przejrzysty szkic całej wojny lub kampanii, która do danej bitwy doprowadziła. Na podstawie dość długiego opisu w tej książeczce, naprawdę ciężko zorientować się o co w tej wojnie chodziło i jaki miała przebieg. Groch z kapustą. Dla porządku tylko przypomnę, że bitwa miała miejsce w czasie wieloletniej wojny francusko-hiszpańskiej, z tym, że Hiszpanów intensywnie wspierali Anglicy, Portugalczycy i różne oddziały zaciężne.

    Stosunkowo dobrze na tym tle wypadło przedstawienie samej bitwy. Spory udział miały w tym dobre mapy. Reprodukowano zarówno mapy z epoki , jak i posłużono się współczesnymi mapami z przejrzystym zaznaczeniem położenia wojsk poszczególnych stron. W efekcie opis bitwy był dość klarowny i łatwo było zorientować się, co do jej przebiegu, zamysłu dowódców, błędów i wreszcie skutków.

    W bitwie wzięła udział polska Legia Nadwiślańska i odniosła kolosalny sukces, który powinien przyćmić nawet szarżę pod Somiesierrą. Podczas jej trwania miała bowiem miejsce szarża całego 1 pułku ułanów pod dowództwem płk. Jana Konopki, który w proch rozniósł całą brygadę angielskiej piechoty. Polscy lansjerzy (czyli ci, którzy walczyli lancą) rozbili szyk Anglików i metodyczni wykłuli rozproszonych piechurów. Zarówno skala tej szarży i rozmiar skutków chyba przewyższał Somosierrę, ale ten symbol pozostanie i tak niewzruszony.

    Dla ciekawych dodam, że bitwa zakończyła się właściwie wynikiem nierozstrzygniętym, mimo że po sukcesie polskich lansjerów, zdecydowane działania mogły doprowadzić do klęski Anglików, ale marsz. Soultowi zabrakło zdecydowania. Biorąc pod uwagę ilościową przewagę wojsk hiszpańsko-angielskich, był to ograniczony sukces francuski.

    Do zalet recenzowanej książeczki zaliczam również przywrócenie pamięci fenomenalnej szarży polski ułanów.

    Tomasz Rogacki, Albuera 1811, seria Bitwy-Kampanie-Wojny, Bellona 2004

  • Militaria

    Polski radiowywiad w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku

    Grzegorz Nowik, Zanim złamano „Enigmę”, recenzjaDo historii polskiej twórczości historycznej prof. Grzegorz Nowik przejdzie jako odkrywca kolosalnego sukcesu polskich kryptologów, którzy podczas wojny polsko-bolszewickiej złamali wszystkie szyfry, jakimi posługiwali się Sowieci. Przed jego publikacjami dookoła tego tematu panowała grobowa cisza. A Polacy potrafili odszyfrować szybciej i dokładniej sowieckie depesze niż ich właśni telegrafiści! Mózgiem tego sukcesu był ówczesny porucznik Jan Kowalewski wybitny talent w dziedzinie dekryptażu. Do tej pory był on kompletnie anonimowym oficerem, teraz wiemy, że należy mu się ranga narodowego bohatera, który przyczynił się do polskiego sukcesu w tej wojnie bardziej niż niejeden nasz generał.

    Nowe podejście do tematu i snop światła na zapomnianych aktorów historycznej sceny już by wystarczały, jako powód do chwały, ale to nie koniec. Należy wspomnieć jeszcze o jakości. To bodaj najrzetelniejsza informacyjnie książka, jaką dane mi było przeczytać. Profesor Grzegorz Nowik jest nieprawdopodobnym erudytą i bardzo kompleksowo potraktował temat swojej pracy.

    Z jakim rozmachem to zrobił niech świadczą rozdziały wstępne do przedstawianej książki, a dodajmy, że każdy z nich jest minirozprawką na dany temat. A więc Kryptografia, szyfry, kody (historia kryptografii), Radiotelegrafia (technika, organizacja, rozwój w armii austro-węgierskiej, francuskiej, niemieckiej, rosyjskiej), Radiowywiad (rozwój w armii brytyjskiej, austro-węgierskiej, francuskiej, niemieckiej, rosyjskiej), Polskie doświadczenia z dziedziny radiotelegrafii i radiowywiadu przed 1918 (Legiony Polskie, formacje polskie w armii rosyjskiej, Armia Polska we Francji), Polski wywiad i radiowywiad do lutego 1920 (struktury, obsady personalne grup, frontów, armii), Polska radiotelegrafia i radionasluch do lutego 1920 (z dokładnością do jednej radiostacji i poszczególnych oficerów i podoficerów) i dopiero na 359. stronie dowiadujemy się o pierwszych faktach dekryptażu. A potem jest jeszcze szczegółowiej, Nowik omawia z dokładnością do jednego nazwiska wszystkich zaangażowanych po stronie polskiej w prace wywiadu, radiowywiadu, radiotelegrafii i nasłuchu, oczywiście omawia wszystkie rozszyfrowane depesze i ich znaczenie dla losów wojny, poszczególnych kampanii, czy bitew. W efekcie otrzymujemy nie tylko historię polskiego radiowywiadu podczas wojny polsko-bolszewickiej w latach 1919-1920, ale historię tej wojny oglądanej przez pryzmat przechwyconych i odszyfrowanych depesz.

    Czy w tym zalewie szczegółów nie gubi się synteza? Oczywiście nie. Nowik nie stroni od komentarza do wydarzeń bojowych pokazując, jakie znaczenie miały lub powinny mieć materiały pozyskane przez polski radiowywiad. Pokazuje również cały kontekst, w jakim przyszło działać polskim służbom wywiadowczym. Za tyle zalet trzeba czymś płacić, w tym przypadku objętością – książka ma 1056 stron i jest to tylko pierwszy tom (z dwóch) całości.

    Nie bardzo wiem, jak dalej mam chwalić prof. Nowika. Powiem tylko, że do tej pory nie zetknąłem się z tak erudycyjnie bogatą pracą, która na dodatek ma wszelkie cechy syntezy. Bogactwo informacji idzie w parze z szerokością spojrzenia i z super interesującymi podsumowaniami. Jakże dalece ta praca odbiega od marniuchnych biedamonografii opartych jedynie o wąskie źródła archiwalne i jeszcze uboższych w intelektualne syntezy, kiedy autor pisze, co wie, ale nie do końca wie, co pisze.

    Wszystkim zainteresowanym historią polecam jak najusilniej. Moja ocena to 11/10.

    Recenzja: Grzegorz Nowik, Zanim złamano „Enigmę”. Polski radiowywiad podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918-1920, t. 1, Rytm 2004, 1056 ss.

  • Militaria

    Normana Daviesa Orzeł biały Czerwona gwiazda

    Norman Davies, Orzeł biały Czerwona gwiazda, recenzjaW ostatnich czasach powstało sporo książek o wojnie 1920 r., a zainteresowanie nimi jeszcze wzrosło po premierze filmu Bitwa Warszawska. Jak na tym tle lokuje się książka Daviesa?

    Powstawała w ekspresowym tempie, od rozpoczęcia prac badawczych do złożenia kompletnego maszynopisu upłynął ledwie rok. Praca ukazała się w 1972 r, a więc dość dawno. Od tego czasu ukazało się wiele cennych opracowań, a badacze uzyskali dostęp do sowieckich archiwów. Mimo to książka nie jest przestarzała, a w niektórych aspektach (o czym poniżej) polscy badacze mogą się ciągle od Daviesa uczyć.

    Najmocniejszym walorem książki jest tło międzynarodowe wojny polsko-sowieckiej. Autor bez przemilczeń pokazuje kompletne zagubienie polityki brytyjskiej, premier Lloyd George nie tylko nie rozumiał, co się dzieje na wschodzie Europy, ale, co gorsza,  w istocie prowadził antypolską polityką. Obawiał się wewnętrznej opozycji socjalistów sympatyzujących z Krajem Rad, interwencjonisty Churchilla, a najbardziej zainteresowany był prowadzonymi właśnie rozmowami handlowymi z czerwoną Rosją. Francja gotowa była na wszystko, byle tylko nie zaangażować w walkę swoich żołnierzy. Niemcy byli zainteresowani w sukcesie Sowietów, bo liczyli na rewizję Traktatu wersalskiego. Prawdziwej pomocy wojskowej był gotów Polsce udzielić tylko regent Horthy, ale Węgry nie miały granicy z Polską, a Czechosłowacja nie chciała słyszeć o przepuszczeniu ich oddziałów. W ogóle polityka czechosłowacka była po części podła (grali na osłabienie Polski, a w kluczowym momencie zajęli Śląsk Cieszyński), a po części krótkowzroczna, bowiem tandemowi Masaryk-Benesz wydawało się, że uda im się porozumieć z Rosjanami, najwyżej za cenę oddania Użhorodu (Ukrainy Zakarpackiej), tak jakby zwycięzcy Rosjanie nie mogli sobie wziąć wszystkiego.

    Najbardziej zdumiewającą karierę medialną zrobił gen. Weygand. Przybył do Warszawy z misją sojuszniczą, jako ekspert wojskowy. Nikt jednak w polskim sztabie go nie dopuszczał do podstawowych informacji, o radę oczywiście tym bardziej nikt go nie pytał. Po polskim zwycięstwie odjeżdżał zniesmaczony, w poczuciu kompletnie straconego czasu. Jakież było jednak jego zdziwienie, gdy na dworcu w Paryżu powitał go osobiście premier Millerand, a prasa okrzyknęła go głównym architektem zwycięstwa nad bolszewikami. Oto siła mediów i dowód, że –  niezależnie od faktów –  społeczeństwa wierzą w to, w co chcą uwierzyć.

    Ostatecznie Polska mogła liczyć tylko na siłę swojej armii. Na marginesie dodam, że przewidywał to od dawna Piłsudski i cały swój wysiłek kierował na tworzenie wojska, podejrzewając, że to na froncie, a nie w gabinetach, ustali się przebieg granicy na Wschodzie.

    W pozostałych kwestiach Davies jest wyważony. Sprawom militarnym poświęca tyle uwagi, ile niezbędne, aby zrozumieć przebieg wojny, bardziej go jednak interesuje strategia niż walki poszczególnych batalionów.

    Chwałę zwycięstwa zdroworozsądkowo przypisuje Piłsudskiemu, jako Naczelnemu Wodzowi, pozostałym generałom oddaje, co im się należy.

    Mimo upływu lat, książka zachowuje świeżość, ale w sprawach wojskowych warto pamiętać o fundamentalnych ustaleniach Grzegorza Nowika (radiowywiad i nie tylko) oraz kilku bardziej przyczynkarskich pracach , które zwłaszcza na kwestie wojskowe rzucają nowe światło.

    Do słabszych patii książki należy zakończenie omawiające reperkusje wojny polsko-bolszewickiej . Zupełnie banalne stwierdzenia mieszają się tu z bardzo kontrowersyjnymi sądami. Na przykład to: polskie zwycięstwo nie uratowało Europy od rewolucyjnego kataklizmu, a jedynie odsunęło go o niespełna jedno pokolenia, bo i tak Sowieci zajęli całą wschodnią Europę. Twierdzenie to jest zgoła nieprawdziwe, bo jeśli Tuchaczewski dotarłby do Berlina, a Budionny ze Stalinem do Pragi i Budapesztu, to mapa Europy mogła wyglądać zgoła inaczej, bo całe Niemcy mogły się znaleźć w obozie bolszewickim i nie w trybie podboju, ale wspieranej rewolucji, podobnie Węgry i inne kraje aż po Grecję. To z tego właśnie powodu w historiografii brytyjskiej zaliczono Bitwę warszawską do najważniejszych bitew w historii świata.

    Podsumowując 8/10, ze szczególnym uwzględnieniem tła międzynarodowego.

    Norman Davies, Orzeł biały Czerwona gwiazda, Znak 2006 (wyd. 2)

    PS Informuję, że umieściłem na moim blogu historycznym recenzję z genialnej książki Grzegorza Nowika o polskim radiowywiadzie podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920

  • Militaria

    Udział Słowacji w agresji na Polskę w 1939 roku

    Igor Baka, Udział Słowacji w agresji na Polskę w 1939, recenzjaW literaturze dotyczącej wojny obronnej w 1939 roku niejednokrotnie można się natknąć na informację o starciach z armią słowacką lub o zajęciu jakiś terytoriów przez jej oddziały. Nawet w bardzo dobrych syntezach (np. Moczulskiego czy Jurgi) nie było jednak kompletnego wyjaśnienia roli Słowacji w tej wojnie. Zatem jak tylko zobaczyłem opracowanie Baki rzuciłem się na nie bez zawahania.

    Słowacki historyk stworzył bardzo rzetelne, kompletne dzieło. Przedstawił uwarunkowania polityczne konfliktu, w tym stosunki słowacko-polskie i słowacko-niemieckie, przygotowania armii słowackiej, mobilizację, przebieg działań, straty oraz skutki włączenia się do wojny naszego południowego sąsiada, w tym położenie ludności polskiej pod okupacja słowacką. Od razu dodajmy, że praca napisana jest bez żadnych uprzedzeń i nawet drażliwe kwestie autor przedstawia bez szczególnego, słowackiego „punku widzenia”. To rzadkie i godne podkreślenia.

    Armia słowacka do wojny nie była przygotowana, co wynikało z niemałego zamieszania, jakie powstało po podziale Czechosłowacji w 1938 roku. Ostatecznie Słowakom udało się zmobilizować trzy dywizje piechoty, z czego dwie wzięły udział w działaniach przeciwko Polsce. W większości przypadków Słowacy jedynie posuwali się za armia niemiecką, biorąc udział tylko w nielicznych potyczkach. Tak było na Podhalu, gdzie słowacka 1 Dywizja posuwała się w kierunku na Nowy Targ jako cień niemieckiej 14 Armii. Bardziej samodzielne działania prowadziła 3 Dywizja na odcinku bieszczadzkim w kierunku na Sanok, ale także tutaj dochodziło do starć na niewielką skalę, ponieważ z bardziej śmiałym posuwaniem się do przodu jednostki słowackie czekały na wycofanie się wojsk polskich. Mniejsze incydenty miały miejsce w rejonie Muszyna-Tylicz i na Przełęczy Dukielskiej.

    Samolot myśliwski Avia B 534 malowanie z 1939

    Osobny rozdział został poświęcony działaniom lotniczym. Mimo posiadania przez armię słowacką dwóch eskadr myśliwców (Avia B 534) polskie samoloty rozpoznawcze Armii Karpaty latały, gdzie chciały. Słowakom udało się strącić jeden nasz samolot nad terytorium Polski.

    O ewentualnej zaciętości walk mogą świadczyć straty. Po stronie słowackiej wyniosły one 20 zabitych (w tym kilku w wypadkach), co jak na zaangażowanie kilkunastu tysięcy żołnierzy prowadzących „atak” wskazuje, że działania miału charakter pozorny, prowadzone były bez większego zaangażowania i nastawione były raczej na manifestację poparcia dla Niemców niż na cokolwiek innego. Owe poparcie było Słowakom niezbędnego z dwóch powodów: po pierwsze chodziło o aneksję/odzyskanie terytoriów od Państwa Polskiego i po wtóre Niemcy mogły być jedynym gwarantem wątłej niepodległości i integralności terytorialnej Słowacji zagrożonej przecież roszczeniami ze strony Węgier.

    Współdziałanie armii słowackiej z niemiecką miało charakter całkowitej podległości, żeby nie powiedzieć serwilizmu, posuniętego aż do poziomu wstrzymywania przemieszczania własnych jednostek, aby na żądanie Niemców zostawić im wolne ciągi komunikacyjne niezbędnego do szybkiej translokacji ich oddziałów.

    W efekcie działań wojennych Słowacy odzyskali wszystkie terytoria utracone w 1938 roku na rzecz Polski. Generalnie były to skrawki z jedną ciekawostką, Polska wtedy zaanektowała część Tatr (granica na Gerlachu i Łomnicy) z Jaworzyną na słowackim Podtatrzu. Oprócz tego Słowacy zagarnęli (choć mieli przekonanie, że tylko „odzyskali” obszary zagrabione przez Polskę w 1920 i 1924 r.) duży teren na Orawie (z Zubrzycą, Lipnicą i Orawką) oraz na Spiszu – na południe od Dunajca (z Niedzicą, Łapszami i Trybszem) aż po Białkę Tatrzańską na zachodzie.

    Na przyłączonych obszarach władze rozpoczęły twardą politykę resłowakizacji, przy chyba tylko biernym oporze ze strony ludności polskiej. Niemiłą role odegrały tutaj słowackie władze kościelne rugując polskich duchownych i aktywnie włączając się w działania antypolskie (z nasyłaniem policji na opornych księży włącznie).

    Podsumowując: bardzo rzetelna i wyczerpująca książka, a jej lektura jest konieczna dla wszystkich zainteresowanych wojną w 1939 roku. Tekst uzupełniają zdjęcia i mapy obrazujące szlak bojowy oddziałów słowackich i zmiany terytorialne po 1939 r. Jak w wielu innych książkach tłumaczenie terminologii wojskowej na poziomie żenującym. Tłumaczka kompletnie nie rozumiała, co tłumaczy. Ocena 9/10.

    Igor Baka, Udział Słowacji w agresji na Polskę w 1939 roku, PISM 2010 (tłumaczenie z jęz. słowackiego).

  • Książki,  Militaria

    A jednak istniała

    Strzembosz, Czerwone bagno, recenzjaKsiążka to niebywała. Autorzy podjęli się opisu swoistej Atlantydy. Na początku pracy nie można było nawet stwierdzić, czy przedmiot badań w ogóle istniał, a jeżeli tak, to gdzie, kiedy, w jakim rozmiarze – jak lokalna pamięć (legenda) ma się do rzeczywistości. To dla historyka rzadko występujące wyzwanie.

    Tomasz Strzembosz uprawiał wędrówki piesze po Puszczy Augustowskiej i po okolicznych bagnach, spotykał ludzi, zbierał relację, szukał po archiwach, analizował okruchy z wcześniej publikowanych książek. I udało mu się odtworzyć kompletnie zapoznany, a dla wielu mało prawdopodobny fragment historii. Niestety zmarł, zanim dokończył to dziełko, ale jego prace twórczo kontynuował Rafał Wnuk.

    Obu historykom udało się odtworzyć dzieje polskiej partyzantki (a przy okazji całego ruchu oporu) w Augustowskiem, ze szczególnym uwzględnieniem ogromnego obszaru Czerwonego Bagna leżącego na południe od Puszczy Augustowskiej. Partyzantka zaczęła się tam jeszcze we wrześniu 1939 roku – i tu ciekawostka – wywodziła się ona ze 110 pułku ułanów, tego samego, z którego pochodził się „Hubal”. Z filmu pamiętamy, że dowódca ów pułk rozwiązał i wtedy mjr Dobrzański „Hubal” przeszedł do partyzantki, nie godząc się na zakończenie walki. W rzeczywistości było nieco inaczej. Płk Dąbrowski zdecydował się na pozostanie w Augustowskiem, co oznaczało prowadzenie partyzantki antysowieckiej (co nie przeszło ówcześnie przez cenzurę) a „Hubal” zdecydował się przejść przez pół Polski i zaszyć się w lasach kieleckich, aby prowadzić walkę z Niemcami.

    Co zaczął płk Dąbrowski, inni aż do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej kontynuowali. Główną przyczyną ucieczki na bagna była chęć uniknięcia wywózki na Syberię – wszyscy zagrożeni uciekali w niedostępne miejsca i prowadzili partyzantkę o zdecydowanie obronnym charakterze. Główne ich akcje polegały na likwidacji konfidentów i sowieckich urzędników, którzy stanowili dla nich (i dla całej polskiej ludności) bezpośrednie zagrożenie. A ponieważ mogli liczyć na wsparcie okolicznych mieszkańców mieli bardzo duży wpływ, na to, co działo się w tym regionie. Jak donosił lokalny komitet kompartii pod koniec roku 1940:

    Rozmowy o zabójstwach aktywistów, głównie osób miejscowych są tu wręcz normalne. Prawdopodobnie znany jest Wam przypadek napadu na sklep w sztabińskiej radzie wiejskiej, obrzucenie granatami młodzieży żydowskiej i żołnierzy RKKA w Domu Kultury w Rajgrodzie i duże straty w ludziach. Zabójstwa kilku oficerów RKKA [Armia Czerwona], przewodniczących rad wiejskich i kołchozów, pożary w kołchozach. Nad strażą leśną wprost się pastwią: najpierw uprzedzają, żeby porzucił służbę, a gdy to nie pomaga, przychodzą w nocy, walą w drzwi i okna, grożą rozprawa z nieuzbrojonymi leśnikami. (…) Straż leśna jest sterroryzowana do tego stopnia, że w ciągu dwóch miesięcy nikt nie mógł pójść do lasu.[1]

    Dodajmy, że raport ów skierowany na ręce I sekretarza białoruskiej kompartii przedstawia warunki, jakie się wytworzyły po trzech falach wywózek, podczas których z Augustowskiego wywieziono ponad dwa tysiące najaktywniejszych ludzi. Zaś w stolicy regionu sytuacja członków zbrojnego podziemia wyglądała tak:

    Chodzili z bronią po ulicach Augustowa, nie chcą oddać życia za darmo. Wykonywali różne akcje (…). Partyzantka działała aż do wkroczenia Niemców. „Las” chodził po mieście z bronią. Sowieci nie zaczepiali ich, bowiem wiedzieli, że są uzbrojeni.[2]

    Kompletna nowość ustaleń Strzembosza i Wnuka polega na tym, że zarówno w powszechnej świadomości, jak i w pracach historyków, panowało przekonanie o efemeryczności konspiracji wojskowej na ziemiach okupowanych przez Sowietów. Sprawność NKWD powodowała masowe aresztowania i rozbijanie dopiero co zawiązanych siatek. Efektywność Rosjan była nieporównanie większa niż Niemców. A tymczasem okazało się, że od tej zasady były regionalne wyjątki i należy do nich partyzantka na Czerwonym Bagnie.

    Najbardziej żałuję, że zajrzałem do tej książki tak późno. Ponad rok leżała ona na moim biurku czekając na swoja kolejkę, a ja czytałem rzeczy dużo mniejszej wagi. Wysoką ocenę podnosi wnikliwość źródłowa i bardzo ciekawa Przedmowa. Polecam 10/10.

    Tomasz Strzembosz, Rafał Wnuk, Czerwone Bagno. Konspiracja i partyzantka antysowiecka w Augustowskiem, wrzesień 1939 – czerwiec 1941, Wydawnictwo Naukowe Scholar 2009.

    [1] T. Strzembosz, R. Wnuk, Czerwone Bagno, s.133

    [2] Ibidem, s. 106.

    

  • Militaria

    Festung Posen 1945

     

    Heinrich Lohse był jednym z oficerów V Szkoły Podchorążych Piechoty Wehrmachtu w Poznaniu, a w czasie walk obronnych w 1945 roku dowódcą grupy bojowej składającej się z kadetów tej szkoły.

    Grupa bojowa Uczciwie napisane wspomnienia, bez upiększeń pokazują stan armii niemieckiej w 1945. Z jednej strony brak wiary w ostateczne zwycięstwo, brak ciężkiej broni, chaos w dowodzeniu, z drugiej jednak poczucie obowiązku nakazujące walczyć do końca. Trudno sobie wyobrazić, jak armia w takim stanie była w stanie w ogóle walczyć, tym bardziej, że naprzeciw siebie miała upojone zwycięstwem jednostki mające kolosalną przewagę liczebną, techniczną i taktyczną.

    Książka jest niewielkich rozmiarów (72 strony), ale warta przeczytania; pokazuje jak kluczowe wydarzenia wojenne wyglądają z pozycji obserwacyjnej porucznika, niepozbawionego krytycyzmu wobec siebie i wobec swoich kolegów oficerów. Widać tu wojnę nie z obrazka i akademii „ku czci”, ale przedstawioną w całej czasem banalnej, czasem okrutnej szczerości.

    Przy okazji wydawcy dziękuję za zamieszczenie w książce mapy Poznania, w dużo ambitniejszych książkach nie ma takich pomocy naukowych.

    Na uwagę zasługuje cała seria Festung Posen, która składa się już z kilkunastu tytułów. To ogromny wysiłek edytorski, a dotyczący przecież dość marginalnego wydarzenia w dziejach walk na froncie wschodnim. Ale dla poznaniaków było to wydarzenie zasadnicze i poświęcają mu stosowną uwagę. Piękny przykład lokalnej historiografii. Szacunek.

    Na weekend wybieram się do Poznania, zamierzam zwiedzić cytadelę (a Lhose brał również udział w jej obronie), zatem szybkie przypomnienie wydarzeń z nią związanych sprawiło mi sporo radości i zwiększyło apetyt na zwiedzanie.

    Heinrich Lohse, Grupa bojowa „Lohse”, seria Festung Posen 1945, nr 8, Wydawnictwo Pomost, Poznań 2007.

  • Militaria

    Technika wojsk łączności w II RP

    Zbigniew Wiśniewski, Szkolnictwo, nauka i technika wojsk łączności w latach 1921-1939, OW Ajaks, Pruszków 2000 (t. 3 historii wojsk łączności w okresie międzywojennym) 

    Praca solidna, informacyjnie bez zastrzeżeń. Wątpliwości budzi tylko nikły stopień sproblematyzowania poruszanych zagadnień. Ograniczając się do techniki łącznościowej – nie wystarczy opisać sprzętu, jakim posługiwało się wojsko polskie w 1939 roku, rutynowo utyskując, że był względnie nowoczesny, ale było go za mało, trzeba do tego dołożyć, czy był on wystarczający do strategii i planów użycia łączności w zbliżającej się wojnie. Czy był sens angażować duże środki w nowe radiostacje dalekiego zasięgu, w sytuacji, gdy Wódz Naczelny był przeciwnikiem komunikowania się drogą radiową, ze względu na możliwość ujawnienia informacji tajnych (ale to wiemy z innych źródeł), czy w związku z tym przygotowano stosowne procedury szyfrowe?

    Kampania wrześniowa nie jest tematem tej książki, ale chociaż bez skrótowego komentarza jak sprzęt sprawdził się w warunkach bojowych, nie sposób go ocenić; podobnie nie wiadomo, czy zasady szkolenia kadr łączności sprawdziły się w podczas wojny, czy nie. Takich informacji nie można pomijać.

    Żenujący jest poziom redakcyjny książki. Od różnych błędów aż się w niej roi. Poprzestanę na jednym z bardziej kompromitujących wydawcę: podpis pod jednym ze zdjęć lokalizuje postać na nim występującą, jako pułkownika Heliodora Kopę, podczas gdy wiadomo, że chodzi o dowódcę wojsk łączności płk. Heliodora Cepę, którego wszyscy znają i kojarzą, co najmniej z racji na oryginalnie brzmienie imienia i nazwiska, o funkcji kluczowej dla książki nawet nie wspomnę.

    Wskazane cechy tej książki powodują, że jest ona adresowana do wąskiego kręgu naukowców i dobrze zorientowanych pasjonatów, inni powinni trzymać się od niej z daleka, bo i tak poza szczegółami niczego się z niej nie dowiedzą.